W opinii skoczków oraz kibiców Jakub Janda wygrał dziś w pełni zasłużenie w konkursie PŚ w Titisee-Neustadt. Czeski skoczek nie może powstrzymać radości i jak sam mówi "marzenie się spełniło".
Pierwszy od 11 lat triumf skoczka z Republiki Czeskiej jeszcze jakiś czas temu byłby dużą niespodzianką. W poprzednim sezonie Janda skakał przeciętnie. Widoczny przełom nastąpił dopiero tej zimy. "Po moim pierwszym skoku wiedziałem, że wygram. Kiedy czekałem na belce na drugą próbę, usłyszałem, że Adam Małysz skoczył 132 metry, co utwierdziło mnie w tym przekonaniu. Mój sukces ma też inny wymiar, po tak długim czasie zawody wygrał ponownie Czech. Duża w tym zasługa trenera Vasji Bajca. Kiedy stawiałem pierwsze kroki na skoczni moimi idolami byli Frantisek Jeż i Jens Weissflog" - stwierdził Janda.

Drugie miejsce zajął dziś Adam Małysz. Dzięi temu wynikowi Polak przesunął się na czwarte miejsce w klasyfikacji PŚ. "Janda miał pecha w poprzednich konkursach. Zawsze wyskakiwał przed niego Janne Ahonen. Myślę, że mu się ta wygrana należała." - mówił po zawodach Małysz - "Oba moje skoki były dobre, ale miałem sporo problemów z wiatrem".

Zawiedli reprezentanci gospodarzy. Punktowało czterech skoczków z tego kraju, najwyższą lokatę - 11. miejsce zajął Uhrmann. Z pewnością kibice zgromadzeni pod skocznią spodziewali się czegoś więcej. Fatalnie, nie kwalifikując się do finału, wypadł Georg Spaeth: "Nie chcę zwalać winy na warunki, nawet jeśli miały one jakiś wpływ. Skok był zbyt agresywny, chciałem polecieć daleko, co w tych warunkach obróciło się przeciwko mnie. To nie powinno się było zdarzyć."

Również poza czołową "30" znalazł się Martin Schmitt. Niemiec nie zamierza jednak składać broni i poddawać się: "Oczywiście, że przykro jest, gdy nie ma cię w drugiej serii w zawodach we własnym kraju. Ale to mnie nie zabije." - skwitował Schmitt.