Od kiedy pamiętam, wszystkich kibiców skoków narciarskich cieszyły dalekie skoki ich ulubieńców. Im dalsze odległości osiągane były w konkursie, tym więcej pochwał słyszeli organizatorzy. Jeżeli zawodnikowi w czasie konkursu udało się pobić rekord skoczni, był to dla niego swoistego rodzaju prestiż, świadczyło to o jego znakomitej formie. Wiele wskazuje na to, iż zasady uznawiania rekordów już niebawem mają się zmienić - na bardziej precyzyjne.
Międzynarodowa Federacja Narciarska (FIS) podjęła dość kontrowersyjną decyzję o nieuznawaniu rekordów skoczni bitych podczas trwania konkursów niższej rangi niż Puchar Świata. Bodźcem do podjęcia rozmów na ten temat był niesamowity wyczyn Martina Kocha (Austria), który 9 dni temu podczas pierwszego konkursu COC w Harrachovie dokonał wręcz niemożliwego i pobił rekord skoczni należący do Janne Ahonena o 5,5 metra! Działacze FIS doszli do wniosku, iż bicie rekordów podczas konkursów, na których teoretycznie startują słabsi zawodnicy, jest szalenie niebezpieczne dla zdrowia i życia zawodników, dlatego zdecydowali się na wprowadzenie pewnych zmian.

Według nowego regulaminu, rekordowa odległość będzie zaliczana tylko wtedy, jeśli zawodnik osiągnie ją podczas serii konkursowej lub kwalifikacji - z tym jednak warunkiem, iż długość rozbiegu nie może być większa niż podczas skoku każdego, kto nie zakwalifikował się do konkursu. Ta zasada tyczyć się ma jedynie zawodów zaliczanych do cyklu Pucharu Świata, mistrzostw świata oraz igrzysk olimpijskich.

Jeśli chodzi o loty narciarskie, będą zaliczane rekordy bite podczas serii kwalifikacyjnych, oficjalnych treningów oraz serii konkursowych, niezależnie od tego, czy cała runda została uznana za ważną, czy też nie.

Nowy przepis wchodzi w życie ze skutkiem natychmiastowym, działać będzie także wstecz. W tym wypadku Janne Ahonen pozostaje rekordzistą skoczni w Harrachovie.