Gdy dokładnie miesiąc temu podsumowywaliśmy ostatni dzień lotów w sezonie, nie spodziewaliśmy się, że tak szybko wrócimy do tematu rekordów. A tu Ryoyu Kobayashi na islandzkim śniegu skacze 291 metrów...
253,5 metra - tyle od 2017 roku wynosi rekord świata w długości lotu na nartach. Albo... wynosił, bo w ramach trzymanego dotychczas w tajemnicy projektu firmy Red Bull dokonało się coś niesamowitego. Austriacki gigant, który od lat wspiera różne dyscypliny sportu (oprócz skoków narciarskich czy innych dyscyplin zimowych to także m.in. Formuła 1 czy kolarstwo), postanowił pomóc Ryoyu Kobayashiemu w spełnieniu marzenia o locie na odległość 300 metrów.

W tym celu uformowano specjalną skocznię narciarską, położoną na stoku w Hlidarfjall Akureyri w północnej części Islandii. Japończyk skakał w specjalnym kombinezonie, stworzonym przez Pradę, a w trakcie dwuletnich przygotowań trenował w tunelu aerodynamicznym w Szwecji czy w centrum sportowym Red Bulla w Austrii.

Swojego celu - osiągnięcia przynajmniej 300 metrów - Kobayashi nie osiągnął. Nie ma to jednak większego znaczenia, bo i tak poleciał tak daleko, jak nikt wcześniej - 291 metrów to swego rodzaju rekord świata. Jak podkreśla Red Bull w swoim komunikacie, jest to rekord nieoficjalny - ale przecież rekordy świata uzyskiwane podczas zawodów Międzynarodowej Federacji Narciarskiej (FIS) również nie są oficjalne.

Pojawia się więc pytanie, jak należy traktować to osiągnięcie Kobayashiego - czy należy je dopisać do listy rekordów na równi z wynikami Stefana Krafta, Roberta Johanssona, Andersa Fannemela i Petra Prevca? Czy może jednak nie umieszczać go w tabeli, skoro to rezultat uzyskany na obiekcie przeznaczonym do konkretnego celu, dla pojedynczego zawodnika, przy użyciu sprzętu niespełniającego przepisów FIS i bez stuprocentowej pewności prawidłowości pomiaru odległości?

Cóż, stawiamy jednak na to pierwsze rozwiązanie - skoro notowaliśmy XIX-wieczne rekordy, które nie spełniały wytycznych FIS (trudno by o to było, skoro federacja jeszcze wtedy nie istniała), a rezultat Japończyka jest "namacalny", a przede wszystkim stanowi kolejny kamień milowy w rozwoju skoków narciarskich, to wypada to uszanować... Czy słusznie? Zapraszamy do dyskusji w komentarzach...