Pamiętacie czasy Andreasa Feldera, Wernera Haima, Ernsta Vettoriego, Wernera Rathmayra? Ci wielcy skoczkowie austriaccy zachwycali świat na początku lat dziewięćdziesiątych. Wraz z nimi, od sezonu 1991/92 swoją wielką przygodę ze skokami rozpoczął Martin Hoellwarth – wówczas początkujący junior. Na samym początku kariery zdobył aż trzy srebrne medale na Olimpiadzie w Albertville w 1992 roku. Od tego czasu minęło już 12 lat, a Hoellwarth wciąż mieści się wśród najlepszych. W minionym sezonie zajął najlepsze ze skoczków austriackich, piąte miejsce w klasyfikacji łącznej, łamiąc tym samym trwającą od 1998 roku (z małą przerwą na sezon 2000-01) hegemonię Widhoelzla.

5. Martin Hoellwarth (Austria) – 731 punktów


W Kuusamo skakał w miarę przeciętnie. W pierwszy dzień równe skoki dały mu piętnastą lokatę. W drugim dniu prowadził w przerwanym konkursie, jednak gdy konkurs został po upadku Morgensterna przerwany, następnie wznowiony nazajutrz nie zmieścił się w trzydziestce. W Trondheim za to zaprezentował się z bardzo dobrej strony – zajął tam miejsce szóste (choć po pierwszej serii) było jeszcze lepiej – czwarta lokata. W Pucharze Świata zajmował wtedy trzynastą pozycję.

W Titisee-Neustadt ciężko było mówić, o równej rywalizacji – tam karty rozdawał wiatr, dwudzieste miejsce Hoellwartha nie mówiło więc prawdy o formie tego skoczka. Więcej na ten temat powiedziały następne, świetne w wykonaniu Martina konkursy. W Engelbergu dzięki skokom na odległość 126,5 i 134,5 osiągnął trzecią lokatę, po raz pierwszy w sezonie 2003/04 stając na podium. W Pucharze awansował na jedenastą pozycję, ale to dopiero miał być początek świetnych występów Hoelliego.

W Oberstdorfie po wyrzuceniu za burtę Chedala, po pierwszej serii był siódmy. W drugiej odległość 133 metry pozwoliła mu po raz wtóry awansować do pierwszej trójki. W Ga-Pa było jeszcze lepiej. Jego przeciwnik – Arttu Lappi w ogóle nie liczył się w rywalizacji. Skok na 118,5 metra dał Martinowi czwarte miejsce. W drugiej poprawił się o 2,5 metra i tylko 0,7 punktu zabrakło mu do zwycięstwa – musiał zadowolić się drugą pozycją. W Innsbrucku w serii KO pokonał nie tylko niedawną nadzieję skoków – Nagillera, ale i wszystkich swoich przeciwników skokiem na 131,5 metra. Niestety – w drugiej serii kończący zawodnicy trafili na fatalne warunki atmosferyczne i Hoellwarth spadł na miejsce piąte. Powtórzył ten wynik w Bischofshofen, z tym że tam po pierwszej serii był ósmy. Bardzo dobre starty w Turnieju Czterech Skoczni dały mu w nim drugą pozycję, tuż za świetnym Pettersenem. W Pucharze awansował natomiast na miejsce czwarte.

W Libercu, w pierwszym konkursie po raz trzeci już stanął na najniższym stopniu podium. Dzień później był dziewiąty i jako skoczek nr 3 światowego rankingu przybył do Zakopanego. Tam w pierwszy dzień znalazł się na końcu pierwszej piątki – z tym że po pierwszej serii był raptem dziesiąty. Natomiast w drugim dniu... Po pierwszej serii przegrywał z Roarem Ljoekelsoeyem o 0,8 punktu. W drugiej skoczył co prawda znacznie słabiej niż nasz Adam, ale lepiej niż Norweg i w ostatecznym rozrachunku odniósł jedyne w tym sezonie zwycięstwo wyprzedzając Małysza o 0,3 punktu. W Pucharze był ciągle trzeci, ale to się miało niebawem zmienić.

Pierwszy symptom kryzysu pojawił się w Hakubie. Tam Martin skoczył zaledwie 81 metrów, ale można było mówić o pechu, zwłaszcza że wielu skoczków z czołówki wypadło tam beznadziejnie. W Sapporo zrehabilitował się za tę kompromitację, plasując się znowu na podium – ostatni raz już w cyklu 2003/04. W drugim konkursie był ósmy, co zawdzięczał słabemu skokowi w serii finałowej. W Pucharze spadł na miejsce czwarte.

Loty w Oberstdorfie to wyraźny spadek formy wielkiego Austriaka. Tylko dwudziesta siódma lokata i słabiutki skok w serii drugiej. Nieco lepiej zaprezentował się w Willingen – był tam tuż za pierwszą dziesiątką, co jak na niego było i tak słabym rezultatem. Bardzo dobrze skakał za to w drużynie – w pierwszym skoku osiągając świetny wynik 147 metrów. Na Mistrzostwa w Lotach jechał więc z nadziejami.

Niestety dwa fatalne skoki w pierwszym dniu (151,5 i 179,5) dawały mu pozycję dopiero dwudziestą dziewiątą. Poprawił się o dziesięć miejsc dzień później, ale słaby start przesądził o nie wystawieniu Martina do drużyny, która jak pamiętamy zdobyła brązowy medal.

Po Mistrzostwach oglądaliśmy Hoelliego tylko w Salt Lake City. Tam zajął miejsce trzynaste, nieźle skacząc w drugiej serii. W ostatnich konkursach skandynawskich Martin postanowił, z przyczyn osobistych, nie wystąpić. I temu zawdzięcza, piąte a nie czwarte miejsce w klasyfikacji łącznej.

Jak podsumować ten sezon w przypadku Hoellwartha? Z jednej strony w ciągu całej swej długiej kariery nigdy nie zajął tak wysokiego miejsca w Pucharze. Z drugiej końcówkę miał wyraźnie słabszą i wyleciał z drużyny, która zdobyła medal – co niewątpliwie nie wpłynęło na niego najlepiej. Niemniej w przypadku Martina potwierdza się, że jest on jak wino – im starszy tym lepszy. Za rok może pierwsza trójka?