Po swoim nieoczekiwanym zwycięstwie w Innsbrucku 24-letni Daniel Forfang został obwołany nową gwiazdą norweskich skoków. Jednak nie tak wiele brakowało, by do tego triumfu nigdy nie doszło - skoczek ma za sobą zupełnie nieudany sezon, podczas którego zastanawiał się wręcz nad zakończeniem kariery.
Do tej pory jego najwyższym miejscem w konkursie Pucharu Świata było miejsce 14., jednak cześciej było dużo słabiej - jeżeli już pojawił się w PŚ. Przez kilka lat pozostawał w cieniu, a jego forma wahała się - trochę w górę, trochę w dół. Szczególnie ciężka była dla zawodnika ostatnia zima - najpierw kontuzja, potem rozstanie z dziewczyną. Dodatkowo znalazł się w ciężkiej sytuacji finansowej.
Stypendium sportowe kadry B nie wystarczało na codzienne potrzeby i tak Forfang musiał podjąć się pracy przy... myciu szyb w budynku. Codziennie zaczynał o 7:00, o 9:30 jechał na trening, po południu wracał do pracy i aż do wieczora uwijał się z czyszczeniem, żeby móc co jakiś czas wziąć kilka dni wolnego i pojechać na zawody albo zgrupowanie. Przełom nastąpił dopiero tego lata - od czerwca Daniel czuł, że skacze rzeczywiście równo i daleko.

Dyrektor norweskich skoków, Clas Brede Braaten, podkreśla, że zawody w Innsbrucku były najbardziej "wymierne" z całego Letniego Grand Prix - to tu pojawiła się cała światowa czołówka łącznie z triumfatorem PŚ Janne Ahonenem, który zrezygnował z pozostałych startów.
Forfang jednak podkreśla, że nie czuje się gwiazdą i że w tym momencie liczy się trening. Nieudany sezon nauczył go cierpliwości - pierwszoplanowym celem dla zawodnika nie są wielkie imprezy typu MŚ, ale utrzymanie się na wysokim poziomie i starty w Pucharze Swiata od początku sezonu zimowego. "Wszystko inne przyjdzie, jeżeli będę wykonywał moją robotę."