Jeszcze w niedzielę rywalizację w Pucharze Świata kończyli w Planicy skoczkowie, a zaledwie trzy dni później tamtejsza Letalnica została przejęta przez specjalistów od... narciarstwa alpejskiego.
Kto powiedział, że skocznie narciarskie mogą służyć tylko skoczkom? Historia zna przypadki wykorzystywania ich w zupełnie inny sposób - widzieliśmy bieg w górę skoczni, skoki z akrobacjami wykonywane przez specjalistów od narciarstwa dowolnego lub kolarstwa czy spuszczanie opon po rozbiegu.

Tego typu akcje najczęściej są jednak organizowane na skoczniach dużych. Tymczasem w tym tygodniu, po zakończeniu rywalizacji skoczków w Planicy, miejscem nietypowego treningu słoweńskich narciarzy alpejskich był tamtejszy obiekt do lotów.

Na zeskoku Letalnicy, specjalnie wzmocnionym za pomocą ratraków, pojawili się członkowie męskiej kadry narodowej oraz Ilka Stuhec, druga zawodniczka Pucharu Świata w sezonie 2016/2017 i dwukrotna mistrzyni świata w zjeździe.

- Na początku było trochę przerażająco. To coś zupełnie nowego, nie wiadomo, czego się spodziewać, robi się coraz bardziej stromo. Właśnie stromizna robi większe wrażenie niż sama prędkość - mimo że ta też jest duża. Szacunek dla skoczków, którzy tu latają - zaznaczyła Stuhec.

- Celem treningu było przyzwyczajenie zawodników do szybkości i nachylenia, a także cienia, który pogarszał widoczność. Te elementy są dla nich trudnością, ale też wyzwaniem. Mam nadzieję, że teraz będzie im łatwiej - powiedział trener zjazdowców Grega Kostomaj, który podkreślił, że tego rodzaju trening był bardzo bezpieczny.

Prędkość narciarzy zjeżdżających z Letalnicy zbliżała się do 150 km/h. Nie jest to oczywiście żaden rekordowy rezultat - rekord Słowenii to ponad 240 km/h, a rekord świata w jeździe na nartach to niemal 255 km/h. Nie da się jednak ukryć, że 150 km/h to wynik widocznie lepszy od tego, co osiągają alpejczycy podczas zawodów, nie mówiąc już o skoczkach.