W mojej serii, opisującej wszystkich skoczków punktujących w minionym cyklu Pucharu Świata, przyszła wreszcie pora na Adama Małysza. To skoczek o wyjątkowej pozycji. On sam jeden, doprowadził do olbrzymiego zainteresowania tym sportem w naszym kraju. Osiągnął sukcesy, o jakich większość skoczków nawet nie marzyła. W tym sezonie nastąpiła jednak detronizacja. Adam skakał słabiej niż w poprzednich cyklach, choć zdarzały mu się przebłyski wielkiej formy. A potem przyplątała się jeszcze przykra kontuzja, niemniej jednak i tak znalazł się wśród najlepszych skoczków świata minionego sezonu (inaczej niż np. Widhoelzl czy Hannawald).

12. Adam Małysz (Polska) – 525 punkty


Początek sezonu miał wspaniały. W pierwszym konkursie skoczył 132 i 134 metry i przegrał tylko ze świetnym tego dnia Mattim Hautamaekim. Powtórzył ten wynik dwa dni później i z Kuusamo wyjechał w swej ulubionej, żółtej koszulce lidera Pucharu Świata. W Trondheim było nieco gorzej. Po pierwszej serii zajmował ledwie czternaste miejsce, ale przecież w drugiej awansował na dziewiąte. W Titisee w jedynej serii Polak uplasował się na dwunastym miejscu i choć wciąż był liderem, to jasne stało się, iż niestety w tym sezonie nasz najlepszy sportowiec skacze trochę gorzej. W Engelbergu Adam prezentował się dobrze i równo, ale wystarczyło to ledwie na dziewiąte miejsce. Małysz stracił koszulkę lidera (spadł na miejsce trzecie) i już jej nie odzyskał.

Turniej 4 skoczni zaczął w niezłym stylu. Co prawda w Oberstdorfie po pierwszej serii był dopiero dwudziesty pierwszy (pokonanie Matury nie było najmniejszym problemem), to jednak świetny skok w drugiej serii (131 metrów), pozwolił mu zająć miejsce dziewiąte. W Ga-Pa było niestety gorzej. W pierwszej serii pokonał wprawdzie bez problemów Funakiego, zajmował miejsce dziewiętnaste, ale tym razem drugi skok pozwolił mu tylko obronić tę lokatę. W Innsbrucku uplasował się na słabej, dwudziestej piątej pozycji. Ale nie to było najważniejsze. Do drugiej serii awansował wyłącznie dzięki słabemu skokowi swojego przeciwnika Kuettela –gdyby nie system KO, nie byłoby go w drugiej serii. W Bischofshofen nastąpiła tylko częściowa poprawa – bo za taką należy uznać miejsce dwudzieste. W całym Turnieju nasz Mistrz był piętnasty, a w Pucharze spadł na siódmą lokatę.

Po, co tu ukrywać, dość przeciętnym Turnieju Małysz postanowił opuścić konkursy w Libercu i szykować formę na Zakopane. Pod Tatrami przywitany przez uwielbiających go kibiców wrócił do mistrzowskiej formy. 17 stycznia przegrał tylko z rewelacją tego dnia Michaelem Uhrmannem. Dzień później, po pierwszej serii był raptem siódmy, ale w drugiej tylko 0,3 punkta zabrakło do pełni szczęścia (czyli do wyprzedzenia Hoellwartha). W Pucharze Świata awansował na piąte miejsce, ale to niestety był ostatni przebłysk Adasia w poprzednim sezonie.

Hakubę Małysz niewątpliwie będzie chciał wymazać z pamięci. Otóż tam, pierwszy raz od wielu lat, nie wystartował w drugiej serii, skacząc zaledwie 91 metrów. W Sapporo nie było dla odmiany wcale źle: dwa razy zajął miejsce na początku drugiej dziesiątki (w pierwszy dzień dwunaste – tak jak w Oberstdorfie awansował dzięki świetnemu drugiemu skokowi, następnego dnia jedenaste – choć po pierwszej serii był ósmy), ale w Pucharze przesunął się o jedno miejsce w dół.

Loty w Oberstdorfie przyniosły mu dwudzieste drugie miejsce, ale Adaś nie uchodził nigdy za specjalistę od lotów (choć i w tej dyscyplinie odnosił spore sukcesy), a ostatni przed mistrzostwami konkurs w Willingen (na którym ustanowił w 2001 fenomenalny rekord skoczni), dał mu tylko o trzy miejsce lepszy rezultat. W Pucharze spadł więc na pozycję siódmą. W drużynie skakał nieźle i równo, ale niewiele mógł ze swoimi partnerami osiągnąć.

Na Mistrzostwach Świata w Lotach zajął dobre, jedenaste miejsce, choć wiadomo, mogło być o wiele wiele lepiej: był w ścisłej czołówce po pierwszych dwóch skokach (zwłaszcza 215,5 w drugiej mogło się podobać), nieźle skakał też w drużynie, czym przedłużył nadzieję fanów na świetny finisz.

Ale życie samo dopisało swój epilog do startów Adama w minionym sezonie. 27 lutego podczas treningu przed konkursem w Salt Lake City, upadl paskudnie, trafił do szpitala i choć na szczęście, nic mu się nie stało w sensie poważnej kontuzji, Polak postanowił opuścić pozostałe konkursy. Skakał na tyle dobrze wcześniej, że jeszcze przed Oslo, był dziesiąty w Pucharze, ale wyprzedzili go Spaeth i Ingebrigtsen.

Czego by nie powiedzieć, ten sezon nie był do końca stracony. Pamiętamy wielkie starty Małysza w Kuusamo i przede wszystkim w Zakopanem. Relatywnie słabe, dwunaste miejsce, zajął tylko "dzięki" owej kontuzji i wciąż jest umieszczany wśród głównych faworytów Mistrzostw Świata w przyszłym roku. Liczę, że tam znowu będzie wygrywał i mocno trzymam kciuki za naszą narodową dumę!