Kamil Stoch zakończył trudny dla siebie turniej Raw Air pozytywnym akcentem. Polak wyjedzie z Norwegii spokojniejszy, a do Planicy uda się z optymistycznym nastawieniem...
Niedziela była dla Stocha dużo lepszym dniem niż dwa poprzednie - pierwszy symptom poprawy było widać już w serii próbnej, kiedy Polak uzyskał 218 metrów. W pierwszej rundzie konkursowej było trochę słabiej (207,5 m), ale w finale pofrunął na odległość 225,5 metra - i wreszcie mógł cieszyć się ze swojego skoku.

- To była taka rekompensata za te trzy dni męczarni ze wszystkim, frustracji, nerwów i złości na samego siebie. Wczoraj byłem nie tyle załamany, co czułem totalną bezradność. Wiedziałem, że chłopcy zrobili super robotę, a ja nie byłem w stanie ich wesprzeć.

Wczoraj trener Stefan Horngacher mówił o potrzebie przeanalizowania skoków Kamila, by wyciągnąć wnioski i poprawić dyspozycję swojego podopiecznego. Najwyraźniej się udało, ale w jaki sposób?

- To zabrzmi głupio, ale nie wiem, co się stało. W ogóle nie myślałem, samo się zrobiło. To był luz połączony z nastawieniem "niech się dzieje, co się chce". Wyszło super.

A co najbardziej ucieszyło Kamila Stocha w turnieju Raw Air?

- Największym pozytywem jest to, że jutro wracamy do domu. Turniej był bardzo trudny - zaczął się super, ale później czegoś brakowało. W Lillehammer było fajnie, ale w Trondheim znów coś się pogubiło. Cieszę się, że te dziesięć dni maratonu kończę takim skokiem, to daje mi poczucie satysfakcji i chęć jechania do Planicy. Przed nami najlepsza skocznia z całego sezonu. Mam nadzieję, że dobre czucie wróci i będę mógł dobrze się bawić, latać z uśmiechem - zakończył Polak.