Często zdarza się tak, że zawodnik, u którego nagle objawia się zwyżka formy i skacze wręcz nieprawdopodobnie w jednym sezonie, równie niespodziwanie gubi się w kolejnych cyklach w morzu przeciętności. Jeszcze na początku tego sezonu wydawało się, że temu opisowi odpowiada właśnie Simon Ammann. Wszak po zdobyciu dwóch złotych medali olimpijskich w Salt Lake City nie pokazał na skoczniach nic wielkiego. Słaby sezon 2002/03, problemy z formą w minionym okresie. Jednak końcówkę miał Szwajcar iście imponującą, wręcz przełomową, co pozwoliło mu trafić do piętnastki najlepszych zawodników.

13. Simon Ammann (Szwajcaria) – 511 punktów


Zaczęło się wręcz tragicznie. W pierwszym konkursie nie oglądaliśmy Ammanna w ogóle ponieważ nie przebrnął przez kwalifikacje. Potwierdził tym samym słowa Berniego Schoedlera, że w tym sezonie liczy on przede wszystkim na Kuettela. Przed drugim konkursem nie rozegrano kwalifikacji, a wiatr wiał jak szalony, z czego paradoksalnie Simi skorzystał, zdobywając miejsce czternaste. Niemniej w Trondheim nasz bohater znowu prezentował się beznadziejnie, zajął przedostatnie czterdzieste dziewiąte miejsce. Po tej części sezonu Szwajcar był dopiero trzydziesty w Pucharze Świata. W Titisee znowu nie oglądaliśmy go w konkursie, jego forma pozostawiała wiele do życzenia. Pojawiały się głosy, że to już koniec Simona Ammanna. Tym bardziej, iż w Englebergu co prawda do pięćdziesiątki wszedł, ale pierwsza trzydziestka okazała się znowu progiem nie do przejścia. Nie sprawił tym przyjemności szwajcarskim kibicom, a w Pucharze spadł na trzydzieste ósme miejsce, z dorobkiem 18 punktów za udział w losowym konkursie w Kuusamo.

Zdawało się, że młody skoczek ostatecznie sięgnął dna, oczywiście miał wystarczająco dużo siły, żeby się z niego odbić. Przełom nastąpił podczas Turnieju Czterech Skoczni. W Obersdorfie dobrym skokiem na 123 metry pokonał Liegla (który i tak znalazł się w finałowej serii), a w drugiej poprawił się nawet o 4 metry i z siedemnastego miejsca awansowął na czternaste. W Garmisch Partenkirchen miała miejsce dalsza poprawa. Po pierwszej serii był szesnasty (podobnie jak w Obersdorfie jego przeciwnik był szczęśliwym przegranym – tym razem był nim Goldi), a w drugiej powtórzył osiągnięcie sprzed kilku dni i awansował trzy oczka do góry. W Innsbrucku było już gorzej. Wygrał bez trudu parę z Funakim, ale skakał dość przeciętnie i uplasował się na miejscu dwudziestym siódmym. Turniej zakończył w niezłym stylu na miejscu siedemnastym w Bischofschofen. W klasyfikacji łącznej Ammann był czternasty, a w Pucharze awansował na pozycję dwudziestą szóstą.

Liberec to pierwszy konkurs, w którym Simi błysnął naprawdę wysoką formą. W pierwszym konkursie doskoczył do 126 metra i zajął bardzo wysokie, czwarte miejsce – choć uzyskał drugą odległość dnia. Dzień później, wszystko wróciło do normy (przynajmniej do normy z początku sezonu), Ammann znowu konkurs "zawalił" – bo jak inaczej można nazwać czterdziestą drugą lokatę. Po pierwszym czeskim konkursie mistrz z Salt Lake City był już dwudziesty pierwszy w Pucharze Świata, ale słaby występ w drugich zawodach, a także niestety absencja w Zakopanem (ku rozczarowaniu jego miłośników i... miłośniczek), spowodowała spadek Ammanna w klasyfikacji aż na miejsce dwudzieste piąte.

W Japonii Simon prezentował się podobnie jak w Turnieju, nie najgorzej, ale i nie najlepiej. W Hakubie był szesnasty – tam poziom konkursu był ogólnie bardzo niski, więc dwa średnie skoki wystarczyły. Znacznie dalej skakał w Sapporo, ale dało mu to tylko dwudzieste pierwsze miejsce w pierwszym i dwudzieste szóste w drugim konkursie. Mimo względnie dobrych wyników Szwajcar spadł w ogólnej klasyfikacji na pozycję dwudziestą szóstą.

Loty w Oberstdorfie to drugi świetny występ Simona. Udał mu się zwłaszcza pierwszy skok na odległość 207,5 metra. Po słabszym drugim, spadł o dwie lokaty, ale szóste miejsce to już było coś! Jednak kilka dni później w Willingen Ammann znowu się nie popisał. Na tej skoczni 117,5 metra imponować nie może, co więcej nie może nawet zagwarantować awansu do drugiej serii, która znów odbyła się bez udziału olimpijskiego mistrza. Przed Mistrzostwami w Lotach nasz bohater awansował na dwudziestą czwartą lokatę w Pucharze.

Mistrzostwa Świata nie były tak udane jak loty w Oberstdorfie, ale i tak czternaste miejsce nie było złym wynikiem. Następne zawody odbywały się w Salt Lake City. To tam Ammann przed dwoma laty tak zachwycał wszystkich kibiców. I to właśnie tam, w stolicy stanu Utah nastąpiło ostateczne odrodzenie wielkiego skoczka. Po pierwszej serii Ammann był trzeci – skoczył 118 metrów, w drugiej poprawił się o 7 uzyskując najlepszą odległość dnia i tylko o punkt przegrywając z triumfującym Kasaiem. Ten konkurs spowodował spory awans w klasyfikacji, ponieważ przed Turniejem Skandynawskim Ammann znajdował się tuż za pierwszą piętastką.

W Lahti Simi zajął miejsce ósme – choć po pierwszej serii nie było go w dziesiątce. W Kuopio było jeszcze lepiej – Simon był piąty. Ale najlepsze w Turnieju miały okazać się norweskie kokursy. W Trondheim Szwajcar skoczył 135 i 133 metry i ex aequo z Romoerenem zajął drugie miejsce tuz za objawieniem sezonu Ljoekelsoeyem. W Oslo znowu przegrał tylko ze wspaniałym Norwegiem – choć uzyskał najlepszą odległość dnia. Jak wiemy sezon zakończył na niezłym, trzynastym miejscu w Pucharze Świata – a Turniej Skandynawski na miejscu trzecim.

Trzeba przyznać, że powrót Ammanna cieszy chyba wszystkich kibiców skoków. Jego forma pod koniec sezonu dorównywała tej z sezonu olimpijskiego. Czy następny cykl będzie miał równie udany. Tego chyba nikt nie wie, bo z Simonem może być różnie, co już niejednokrotnie pokazał. Jeśli jednak znajdzie się w pełni formy, może być jednym z głównych aktorów przyszłego sezonu, co wcale nie jest niemożliwe. Życzę mu wszystkiego najlepszego!