Drugi rok z rzędu jeden skoczek totalnie zdominował Turniej Czterech Skoczni. Nie wiem, czy na nieszczęście dla nas (moim zdaniem nie), ale na pewno na szczęście dla skoków narciarskich jako takich nie był to ani zawodnik z tego samego kraju, ani tym bardziej ten sam zawodnik.
Pamiętam jak w TCS przez siedem chyba lat bez przerwy zwyciężali Austriacy. A przecież nie wygrywali tam wtedy wszystkiego. Jako zapamiętały kibic skoków oglądałem oczywiście wszystkie turniejowe konkursy, ale z dużo mniejszym zainteresowaniem niż inne pucharowe zawody, gdzie wyniki uzyskiwane przez skoczków pozostałych nacji były znacznie okazalsze. To tak tytułem wstępu, żeby podkreślić, że odebranie berła Kamilowi ma też swoje dobre, z uniwersalnego punktu widzenia, strony.

A nawet gdyby z polskiego punktu widzenia patrzeć - każdemu, kto rwie włosy z powodu, że Japończyk „ukradł” naszemu mistrzowi część tak ciężko wywalczonej sławy, należy odpowiedzieć w sposób prosty. Nic mu nie ukradł. Każdy pisze własną historię i każdy ma swoje CV. Czy Bolt ustrzeliwując sprinterski dublet na igrzyskach w jakikolwiek sposób umniejszył dokonania Borzowa czy Owensa? No właśnie. W żadnym wypadku. Podobnie wyczyn Kamila nie blednie nagle tylko dlatego, że ktoś go powtórzył. Wstęp mamy za sobą. Wypada do rzeczy.

Zaczniemy, jak Pan Bóg przykazał, od początku. Niestety nie sprawdziło się moje przedturniejowe przewidywanie, w którym na zwycięzcę Turnieju typowałem Kamila Stocha. W sumie dalej jestem zdziwiony tym, że nasz lider wypadł w tym Turnieju aż tak słabo. No bo powiedzmy sobie otwarcie - jego szósta pozycja w cyklu oraz nie lepsze od piątego miejsca w konkursach to, szczególnie w konfrontacji z osiąganymi przez ostatnie kilkadziesiąt miesięcy dokonaniami, rezultat może nie mierny, ale taki sobie. Bazując na zaufaniu do metod Horngachera, statystykach z lat ubiegłych i rachunku prawdopodobieństwa oraz, przyznaję, trochę z przekory, pozwoliłem sobie na taki właśnie typ. Jak się okazało - niespecjalnie trafny. Konwencja, w jakiej swoje typy przedstawiłem, pozwalała mi, jak się wydawało, na to, żeby się mylić i nie musieć się z tego tłumaczyć inaczej niż to zrobiłem. Pozwalała mi też, jak myślę, na bieżąco swoje typy korygować. Dalej zresztą jestem o tym przekonany.

Dzisiaj już niczego korygować nie trzeba. Dzisiaj trzeba odnieść się do faktów. Te są zaś następujące: przeszacowałem zdecydowanie, jak już zaznaczyłem, Kamila. Ale myślę, że gdyby cofnąć czas i móc jeszcze raz typować, to ja dalej bym na niego stawiał. Wciąż na zasadzie wspomnianej przekory oczywiście, tak jak to było zresztą napisane w tekście „Do trzech razy sztuka?”, co łatwo odczytać, jeśli się czytać umie. Po konkursie w Oberstdorfie, a już na pewno po Ga-Pa, musiało być dla każdego jasne, że Stoch tego Turnieju nie wygra. Jak dla każdego, to i dla mnie. Czemu dałem wyraz. Jako wielki i wierny fan jego jeszcze większego talentu wciąż uważałem, że obudzi w sobie lwa, który pozwoli mu wygrać przynajmniej konkurs. I tego już nie uważałem na zasadzie przekory, ale dokładnie tak mi się wydawało. Tu mogę napisać wprost, że ewidentnie się pomyliłem. Kamil w Innsbrucku wyglądał na kogoś, kto odzyskał formę i pewność siebie, i kto może zacząć walczyć z każdym o najwyższe cele. W Bischofshofen okazało się, że jednak nie. I tyle w temacie Kamila.

Natomiast parę innych rzeczy z tych moich wróżb się sprawdziło. Sprawdziło się to, że nikt poza Kamilem (on, jak już wiemy, też nie) nie jest w stanie wytrzymać konfrontacji z Rioju. Nie wytrzymał tego zupełnie w Ga-Pa Kraft, w Innsbrucku i poniekąd także w Bischofshofen, Eisenbichler, nie wytrzymał (przy pomocy sędziów) Kubacki w Innsbrucku i nie wytrzymał w Bischofshofen Stjernen. Pozostali nawet nie próbowali otwartej konfrontacji. Zupełnie zawalił Turniej Geiger, jeszcze gorzej wypadł Forfang. Nie powalczył w ogóle Freitag. Leyhe stanął na koniec na turniejowym podium, ale de facto on od samego początku Turnieju, w kontekście Rioju, nawet rękawic nie podjął. Za słaby na to był również, tak jak przewidywałem, Johansson.

Rioju zrobił wielką rzecz. Potrafił wygrać na Turnieju wszystko bez względu na to, czy po I serii bronił przewagi, czy musiał atakować. Bez względu na to, czy sędziowie starali mu się przeszkodzić, czy puszczali go w dobrych warunkach. Był zdecydowanie najlepszy we wszystkim i pokazał to w każdym z konkursów. Może nawet bardziej niż Kamil w zeszłym sezonie. Myślę, że sytuacja może tak wyglądać jeszcze przez dłuższy czas. Nie widać, na razie, rywala dla Japończyka. Ale, będąc bogatym w doświadczenia, jakich tutaj nabyłem, nie będę bawił się w szczegółowe przewidywania, jak to z nim faktycznie będzie wyglądać. Karierę wróża właśnie zakończyłem. Przynajmniej tutaj.

Tym wszystkim, których ten mój krótki powrót na portal nie przyprawił o niestrawność, dziękuję za uwagę. Tym, których przyprawił, życzę... powrotu do zdrowia. Redakcji dziękuję za kolejną możliwość współpracy.

Prezentowany felieton wyraża subiektywną opinię autora i nie powinien być traktowany jako oficjalne stanowisko redakcji w poruszanej kwestii. Niektóre fragmenty tekstu mogą być środkami artystycznego wyrazu zastosowanymi przez autora i elementami jego specyficznego stylu.