Kamil Stoch konkurs w Innsbrucku może zaliczyć do udanych. W przeciwieństwie do Dawida Kubackiego awansował w klasyfikacji generalnej Turnieju Czterech Skoczni, a w Bischofshofen powalczy o podium.
Wyraźnie widać, że Kamil Stoch podczas 67. Turnieju Czterech Skoczni rozkręca się z konkursu na konkurs. Po ósmym miejscu w Oberstdorfie i szóstym w Garmisch-Partenkirchen przyszła pora na piątą lokatę w Innsbrucku.

- Uważam, że zrobiłem dobrą robotę - trzy naprawdę solidne skoki, w których w końcu poczułem, że wszystko funkcjonuje. Moje dzisiejsze skoki były chyba najlepszymi na tym turnieju. Teraz spokojnie, krok po kroku, będę robił swoje - podsumował Stoch.

Zwłaszcza druga próba Stocha, 131 metrów, należała do udanych - choć trzeba podkreślić, że wciąż był to dopiero siódmy rezultat rundy (taką samą lokatę Polak zajmował na półmetku).

- Może to jeszcze nie był taki skok, jakie chciałbym oddawać, ale to jest to, czego spodziewałem się, że będzie w Oberstdorfie. Mówiłem ostatnio, że brakuje niewiele i że jeden detal sprawia, iż wszystko zaczyna funkcjonować. Tego jednego detalu najdłużej się szuka, a im dłużej się szuka, tym bardziej człowiek wpada w złość. Posiedzieliśmy z trenerem nad tymi skokami i zobaczyliśmy, co nie gra - mam nadzieję, że znaleźliśmy.

Polak stracił kilka punktów na notach za styl ze względu na nieudane lądowanie, choć - trzeba przyznać - sędziowie i tak byli dla niego łaskawi.

- Wiedziałem, że to lądowanie będzie mnie kosztowało wiele punktów - a specjalnie do niego podszedłem z luzem, odpuszczając końcówkę lotu, by dobrze wylądować. Wpadłem w muldę, która podbiła mi obie narty - tłumaczył.

Rok temu po ostatnim skoku w Bischofshofen na wybiegu obiektu im. Paula Ausserleitnera Kamila Stocha witał Sven Hannawald. Czy gdyby Ryoyu Kobayashi powtórzył wyczyn dwóch mistrzów i wygrał czwarty konkurs Turnieju Czterech Skoczni, to Polak miałby coś przeciwko?

- Nie mam z tym problemu - jeżeli wygra, a jest na dobrej drodze, to super - zakończył.