Zaledwie 0,4 punktu dzieliły wczoraj Markusa Eisenbichlera od odniesienia pierwszego w karierze zwycięstwa. To się nie udało, ale Niemiec i tak jest zadowolony z miejsca na podium przed własną publicznością...
133 i 129 metrów nie wystarczyło, by Eisenbichler wyprzedził Ryoyu Kobayashiego. Skończyło się piątym w karierze miejscu na podium i najlepszym występie w tym sezonie.

- Bardzo się cieszę, że stanąłem tu na podium. Liczyłem na to, ale nie spodziewałem się, że tak rzeczywiście się stanie - mówił Eisenbichler. - Prawie się popłakałem. Turniej Czterech Skoczni jest moim marzeniem z dzieciństwa, a teraz jestem tu drugi - tłumaczył pełen emocji skoczek.

Do dominującego w tym sezonie Japończyka Eisenbichler stracił zaledwie 0,4 punktu. Niemiec nie czuje jednak niedosytu, a apetyt na więcej:

- Oczywiście, dobrze by było wygrać w Oberstdorfie, ale teraz kieruję swój wzrok na Garmisch. Gdy jestem w wysokiej formie i startuję w dobrych warunkach, potrafię dobrze skakać na różnych obiektach. Latem dużo tam trenowaliśmy, miałem dobre odczucia. Mimo że tamtejsza skocznia jest trudna, w przeszłości dobrze sobie tam radziłem.

Siebie i liczną publiczność rozczarowali z pewnością dwaj znakomici niemieccy skoczkowie - Andreas Wellinger i Severin Freund. Żaden z nich nie zakwalifikował się do finału.

- W kwalifikacjach zrobiłem krok do przodu, w konkursie niestety wykonałem dwa kroki do tyłu. Szkoda, nie jest to nic przyjemnego, ale życie toczy się dalej. W przyszłości lepiej będzie wykonać dwa kroki do przodu i jeden do tyłu niż odwrotnie - opowiadał nieco filozoficznie Wellinger.

- Gdybym oddał normalny skok, mógłbym osiągnąć więcej - stwierdził odkrywczo Freund. - Gdy warunki są dobre, a twój występ nie, to boli podwójnie. Na szczęście jutro znów skaczemy i będę mógł się poprawić - zapowiedział.