Czy to ja napisałem, że właśnie rozpoczęty Turniej Czterech Skoczni wygra Kamil Stoch? Ja? Cóż... Kto wie, czy nie będę musiał tego za jakiś czas odwołać. Na razie oczywiście nie odwołuję, bo i strata do lidera mniejsza niż być powinna, i lider niemal tak samo mało wyraźny jak Stoch. Nie tylko on zresztą. Ale po kolei.
Polacy, generalnie, zawiedli. Mnie przynajmniej. Najbardziej Kamil i Olek Zniszczoł. Po wczorajszych treningach byłem przekonany, że wiślanin zdobędzie w inauguracyjnym konkursie Turnieju punkty. Po kwalifikacjach i wylosowaniu przezeń Klimowa mniej, ale dalej wierzyłem, że wejdzie z łapanki, przepraszam, jako lucky looser. Tymczasem Olek, jak to ma często w zwyczaju, zupełnie się spalił. Nie wiem czemu. Seria finałowa pokazała, że Klimowa też można ograć. No ale jak się przed takim pojedynkiem zapada na trzęsawkę, to potem jest, jak jest.

Stoch to jest Stoch. Na sam dźwięk jego nazwiska zagraniczni rywale ściągają czapki z głowy. Sam widziałem. Dzisiaj byłoby to ogromną przesadą. Zwyczajnie nie zasłużył. Skakał taki sobie konkurs. Ja rozumiem, że on ma dużo wyższy potencjał od co poniektórych, no ale jak się spóźnia skoki o prawie 20% bardziej niż Johansson i prawie o 30% bardziej niż Freitag, to co się dziwić, że się z nimi nie wygrywa o 50 punktów, nawet jak są dalecy od formy? A z Norwegiem nawet przegrywa. Myślałem, że na TCS wyciągnie jakiego asa z rękawa, a Kamil nic. Kiwa tylko po każdym skoku z niezadowoleniem głową. To akurat rozumiem, bo też kiwałem. Po obu jego skokach, znaczy. Asa nasz as nie wyciągnął, ale rąk w górę na znak poddania się - na szczęście - też nie. I można być pewnym, że będzie walczył jak lew. I w Ga-Pa, i w obu konkursach w Austrii. I na to, nieco mniej pewny jego wygranej w końcowej klasyfikacji generalnej Turnieju, liczę.

Strata nie jest, wbrew pozorom, aż tak duża (pod warunkiem, że dzisiejszy występ naszego mistrza to był wypadek przy pracy): niecałe 15 punktów. Mówię o Kamilu, Piotr i Dawid mają ją oczywiście ciut mniejszą. Nie jest duża, bo Kobajaszi też niczym nie błysnął. W zasadzie, gdyby nasi liderzy zaprezentowali się tak, jak myślałem, że się zaprezentują, to obaj powinni z nim wygrać. Ale się nie zaprezentowali. Strat do Eisenbichlera i Stjernena nie traktuję poważnie, bo uważam, cały czas zakładając ten wypadek przy pracy, że już na półmetku ich nie będzie. Co do straty do Krafta moje uczucia są ambiwalentne. Nie wiem, co o gościu w tej chwili myśleć. Albo znalazł klucz do rozwiązania trapiących go przez niemal dwa lata problemów, albo miał w Oberstdorfie niesamowitego farta. Trzeba będzie sprawę monitorować w Nowy Rok. Żeby tylko nie okazało się, że pogodzi i Kobajasziego, i Stocha. Przy czym na razie traktowałbym go jak ekstra dodatek do prawdziwych emocji. W końcu (nie wiem, czy Wam to już mówił pan Szaranowicz) Wasiliew też kiedyś prowadził na półmetku konkursu olimpijskiego. A tu dopiero połowa półmetka i Kraft, w dodatku, nie prowadzi.

Szczere gratulacje dla Dawida. Najjaśniejszy dzisiaj punkt reprezentacji. No i zdecydowanie najlepszy ze wszystkich numerów trzecich poszczególnych teamów :) Skoczył, co potrafi, i aktualnie może jest w stanie ugrać nawet ciut więcej.

Z Piotrem mam problem. Nie wiem, czy cieszyć się z tego, że nie skacze tak, jak w mistrzostwach Polski i na sobotnich treningach, czy martwić, że nie skacze tak, jak w Engelbergu. Mam jednak nadzieję, że to pierwsze i że już w Ga-Pa będzie jak w Szwajcarii.

Naprawdę miernie zaprezentował się Stefan Hula. Ja rozumiem, że Oberstdorf nie jest jego ulubioną skocznią, ale on tu jednak był w zeszłym roku piąty! Nie znajduję dla niego żadnego usprawiedliwienia - tym bardziej, że Hayboeck, którego można było, z powodu rezultatów osiąganych tutaj w przeszłości i na treningach, posądzać przed zawodami o bardzo dobry wynik, po raz kolejny pokazał, że jego pożegnanie się z, nawet szeroko rozumianą, czołówką, jest - jak się wydaje - nieuchronne i nieodległe w czasie.

Nie można być również zadowolonym z postawy Wolnego, bo jego awans do finału był zupełnie przypadkowy i wynikał tylko z tego, że trafił w parze na reprezentanta gospodarzy, którego w sobotę do konkursu wprowadzili tylnymi drzwiami sędziowie. Owszem, przeskok o kilka pozycji w drugiej serii na pewno cieszy. Ale nie o take Polske śmy walczyli, Kuba.

Chciałem napisać coś obiektywnego o Maćku Kocie, ale konstatuję, że jak bym nie zaczął, to źle to dla niego wypada. No więc nic nie napiszę i, używając pokerowego slangu, zaczekam.

Parę zdań o innych. Norwegowie, za wyjątkiem odrodzonego (wygląda, że nie jednorazowo) Stjernena i solidnego oraz regularnego, acz nie wzbudzającego szału, Johanssona, wyjątkowo słabi. Do tych słabeuszy dołączył, chyba z własnej inicjatywy, Forfang, którego przed Turniejem posądzałem o chęć odegrania w nim jednej z pierwszoplanowych ról. Tande wrócił do PŚ niczym swego czasu Ben Johnsson do lekkoatletyki. Jest cieniem samego siebie.

Bardzo dobrze w kwalifikacjach wypadli Niemcy. Cała dwunastka weszła do konkursu. Przy czym jak ktoś te kwalifikacje oglądał, to z pewnością ma do sporej części tych awansów duży dystans. No bo jak nie mieć, skoro po niemieckiej grupie krajowej obniża się belkę w sytuacji, kiedy warunki się pogarszają? Albo czeka się ze startem paru innych skoczków gospodarzy, że nazwisk nie podam (każdy widział, to po co?), aż się rzeczone warunki znacznie poprawią? W konkursie, kiedy sędziowie już tak sprzyjać nie mogli albo nie chcieli, już tak różowo nie było i gdyby nie Eisenbichler, który w końcu - według klasyfikacji PŚ - jest dopiero ich czwartym najlepszym skoczkiem tego sezonu, to, prawdę pisząc, byłaby niezła wtopa. Nikogo poza nim w dziesiątce. Niby siedmiu z punktami, OK, ale Wellinger poza finałem i bez jakichkolwiek szans na dobre miejsce w całym Turnieju. No i kolejny już, słabiutki, występ Freunda, dla którego coraz jaśniejszym staje się, że czasy wielkiej chwały może już tylko powspominać. W Pucharze Narodów Niemcy odrobili część strat do Polaków, ale dalej z nami przegrywają i to nie o pięć punktów. A tak generalnie ich liderzy stracili w Oberstdorfie do polskich liderów. O ogromnej już stracie każdego z nich z osobna do pierwszego miejsca w PŚ nie wspominając.

Austriacy cieszą się dziś pewnie razem z Kraftem i Huberem, ale poza tą dwójką wyglądają zwyczajnie blado. I jakieś śmieszne punkty Hayboecka tudzież jedno oczko Schiffnera tej opinii nie zmienią, podobnie podkreślanie ich świetnej postawy w Kontynentalu na branżowych portalach. Jak Polacy wyślą na PK Zniszczoła, Hulę, Wolnego i - podejrzewam - nawet Kota w obecnej formie, to też przywiozą z takich drugoligowych zawodów multum punktów. Pytanie: po co?

Słoweńcy pewnie dopiero dziś tak naprawdę docenili, osiemnastoletniego chyba jeszcze w tym momencie, Tymoteusza Zająca, którego dobry los zesłał im już przecież w zeszłym sezonie. Gdyby nie ten młokos, ponieśliby w Oberstdorfie chyba najbardziej sromotną pucharową klęskę na przestrzeni paru ostatnich lat: katastrofa Domena w sobotę, żenujący występ Damjana i Semenica oraz bardzo szczęśliwie wyglądające punkty Petra Prevca w niedzielę.

Japończycy tak, jak można było przypuszczać: Rioju i długa przerwa. Bogiem a prawdą mogła być dłuższa, na szczęście dwa tygodnie temu ktoś poszedł po rozum do głowy i Sato jest w końcu w pierwszym składzie, którego stał się z miejsca postacią nr dwa. Nie wiadomo, na co czekają z wysłaniem Kasaiego na dłuższy odpoczynek (przy czym nie twierdzę, że musi być wieczny). Przykro patrzeć, kiedy tak zasłużony skoczek męczy się w Pucharze niczym ryba pływająca w gorącej wodzie.

Potwierdził dziś swoją przydatność, tak dla Pucharu, jak i przede wszystkim dla atrakcyjności widowiska, tzw. plankton. Mam na myśli dobrych pojedynczych skoczków ze słabych na tę chwilę skokowo państw. Wszyscy jak jeden, tj. Koudelka, Zograwski, Peier i Aalto, skoczyli swoje. Tym razem najlepiej z całej czwórki wypadł Czech. Pozytywnie zaskoczył Ammann, po którym - przyznaję - nie spodziewałem się już niczego dobrego. Tymczasem w Oberstdorfie skakał jakby nowy Harry. Odważnie i w dużo lepszym niż przez ostatnie kilka lat stylu. Jeszcze jeden taki występ i trzeba go będzie wrzucić do jednego worka z wymienioną wyżej czwórką.

Tak to z grubsza wygląda po pierwszej części czteroaktowej sztuki.

Już w Nowy Rok druga. Parę rzeczy powinna wyjaśnić.

Prezentowany felieton wyraża wyłącznie subiektywną opinię autora i nie powinien być traktowany jako oficjalne stanowisko redakcji w poruszanej kwestii. Niektóre fragmenty tekstu mogą być środkami artystycznego wyrazu zastosowanymi przez autora i elementami jego specyficznego stylu.