Choć treningowe skoki Macieja Kota pozostawiały wiele do życzenia, to nie zapowiadały katastrofy w kwalifikacjach. A jednak - zakopiańczyk znalazł się poza pięćdziesiątką i jutrzejszy konkurs obejrzy z trybun.
Na treningach Kot bez większych problemów skakał na miarę czołowej pięćdziesiątki, zajmując 37. (124 m) i 44. (123 m) miejsce. W kwalifikacjach było jednak dużo gorzej - zaledwie 108,5 metra (w, dodajmy, niekorzystnych warunkach - wiatr 0,77 m/s w plecy) dało mu zaledwie 62. lokatę w gronie 66 sklasyfikowanych zawodników...

- Skoki treningowe nie były złe - bez mocnej rozgrzewki, zapoznanie ze skocznią, wszystko było OK. W kwalifikacjach trzeba było skoczyć tak samo z lepszą rozgrzewką, lepszym sprzętem. Drobna zmiana w technice spowodowała, że cała reszta się posypała... - tłumaczył. - Lepsze jest wrogiem dobrego.

Nic dziwnego, że zakopiańczyk jest rozczarowany:

- Nie po to tu przyjechałem. Ostatnie skoki na obozie treningowym i na mistrzostwach Polski były naprawdę dobre, więc jest duży zawód. Niestety czasami człowiek jest mądry po szkodzie. Nie zawsze idzie po naszej myśli.

Kot ponownie pojawi się na skoczni za dwa dni - podczas treningów i kwalifikacji w Garmisch-Partenkirchen. Jaki ma plan na najbliższy czas?

- W tej chwili najważniejsze jest, by konsekwentnie trzymać się planu. Najgorzej byłoby coś zmieniać, bo na obozie treningowym czy mistrzostwach Polski nie było źle. Gdy jednak zaczynamy zmieniać coś, co jest dobre, i zaczyna się coś psuć, to znaczy, że to nie jest jeszcze ten czas. Potrzeba dużo konsekwencji w realizacji planu i - wiadomo - cierpliwości - zakończył Kot.