Na kongresie FIS w Miami zatwierdzono regułę, o której od pewnego czasu dużo się mówiło. Po raz pierwszy w historii skoków narciarskich wprowadzone zostają ograniczenia wagowe. Ma to zapobiec przesadnemu, wręcz chorobliwemu odchudzaniu, które można domniemywać u niektórych skoczków.
Już kilka lat temu wprost o anoreksji mówiło się w odniesieniu do Svena Hannawalda - skoczka bardzo szczupłego, wyjątkowo wrażliwego, introwertycznego. Wcześniej raczej nie wspominano w ogóle, że jadłowstręt zdarza się u mężczyzn. Uchodził on raczej za chorobę dziewcząt, którym kultura masowa wmówiła, że prawdziwa kobieta powinna dążyć do figury modelki.
Jednak u skoczków narciarskich może pojawić się predyspozycja do zaburzeń jedzenia, choć oczywiście "anoreksja" to zapewne przesadzone określenie. Skoczek powinien być szczupły. Osiąga wtedy wprawdzie nieco niższą prędkość na progu, ale znacznie nadrabia to w locie, kiedy wiatr niesie go nawet 10 metrów dalej, niż mógłby polecieć ważąc kilka kilogramów więcej.

Ta pogoń za wagą idealną ma swój kres. Wartość graniczna to BMI ok. 18,5. Od tego momentu odchudzający się człowiek jest osłabiony. Skoczek szybko traci to, co mógł zyskać rezygnując z części jedzenia - wprawdzie wiatr niesie go jeszcze swobodniej, ale znacznie maleje siła odbicia. Samym lotem nie wszystko da się nadrobić.
Właśnie BMI, czyli indeks masy ciała (Body Mass Index) jest pojęciem kluczowym w nowych przepisach, choć nie jest wymieniony wprost. Granica to nie 18,5, a 20 - skoczkowie nie będą ważeni w bieliźnie, tylko w części sprzętu. Po odpięciu nart i zdjęciu kasku oraz rękawic skoczek będzie prowadzony na pomiary. Do tej pory było to mierzenie nart i kombinezonu, teraz także ważenie - w kombinezonie i butach, stąd różnica.

Reguła nie przez wszystkich została przyjęta entuzjastycznie. Część Komisji Medycznej FIS apelowała o jej odrzucenie. Przekonywano, że np. Norwegowie mimo bardzo szczupłych sylwetek pod względem zdrowotnym miewają się znakomicie. Innym argumentem przeciw nowemu przepisowi była skądinąd słuszna uwaga, że BMI nie uwzględnia różnic w budowie ciała. Jednak ostatecznie przepis został przegłosowany. Zdaniem Waltera Hofera może dotknąć ok. 7-10 skoczków. Będą oni musieli albo przybrać odrobinę na wadze, albo skakać na krótszych nartach. Przykład podany przez Skispringen.com każe przypuszczać, że przelicznik wzrostu na długość nart dla skoczków o BMI poniżej 18,5 będzie wynosił 144%, nie 146%. Na pierwszy rzut oka nikła różnica; pozostaje czekać, jak będzie w praktyce.

Trener Szwajcarów Berni Schödler (zwolennik pozostawienia tej sprawy własnej odpowiedzialności zawodników) niepokoi się trochę, czy konieczność pilnowania wagi "z obu stron" nie stanie się dodatkowym czynnikiem stresogennym.
Już jego zwierzchnik (kierownik ds. skoków i kombinacji norweskiej w Szwajcarskim Związku Narciarskim) Gary Furrer podkreśla wychowawczą wartość nowego przepisu. Teraz młodzi skoczkowie mogą poczuć się odciążeni, nie bać się, że wejście do kadry oznaczałoby koniec jedzenia pizzy i innych smakołyków. Ja sama mam wrażenie, że nie taki diabeł straszny, jak go malują (wersja dla zwolenników przepisu, do których sama należę: z dużej chmury mały deszcz) i zmiana tak naprawdę nie będzie duża.