Kto przeglądał kiedyś kwestionariusze wypełniane przez skoczki, zauważył pewnie, jak uporczywie powtarzają się w rubryce "Cel" słowa: "Igrzyska Olimpijskie". Istotnie to jest sfera, w której szczególnie wyraźnie widać dyskryminację kobiecych skoków. Dwie ostatnie dyscypliny zimowe, w których nie ma na olimpiadzie konkursów żeńskich, to - skoki narciarskie i kombinacja norweska.
Od 1998 r. skoki kobiet istnieją już oficjalnie. Damskie zawody mają dużo niższą rangę, ale są rokrocznie rozgrywane. Wiele skoczek, które wtedy miały kilkanaście lat, liczyło, że już niebawem będą mogły startować także na wielkich imprezach. Pod koniec 2001 r. w artykule o Niemce Michaeli Schmidt pojawił się fragment ilustrujący klęskę tych marzeń:

"Koło niej żegluje w dół w stanie pozornej nieważkości także młodsza Austriaczka, ubrana w stary kombinezon legendarnego skoczka Andreasa 'Goldiego' Goldbergera, a spiker oznajmia przez głośnik: 'Jej celem są Igrzyska Olimpijskie'. Michaela też zawsze tak mówiła - i miała na myśli igrzyska w Salt Lake City 2002. Teraz musiała przesunąć swoje nadzieje o 4 lata, na Turyn 2006".

Od tego czasu wydawało się, że niewiele się zmienia. Pojawiało się wprawdzie coraz więcej konkursów dla kobiet na niższym poziomie: Grand Prix, turniej letni... ale FIS ciągle odpowiadał na pytanie o wielkie imprezy swoim głównym argumentem: skoczek jest za mało. Wydawało się, że realny jest raczej termin 2010...

A jednak tymczasem prowadzone są ostatnie dyskusje nad możliwością rozegrania konkursu pokazowego kobiet na olimpiadzie. Mówi się przy tym właśnie o olimpiadzie w Turynie, do której zostały już niespełna dwa lata! Oczywiście konkurs pokazowy nie jest jeszcze tym samym, co pełnoprawny konkurs olimpijski, ale daje mozliwość rywalizacji w świetle reflektorów i choćby dlatego ma olbrzymie znaczenie. Po takim konkursie nie można już twierdzić, że "Właściwie to kobiece skoki narciarskie nie istnieją".