Tuż po konferencji prasowej dotyczącej meczu RAP - Skoczkowie Europy, w hotelu Novotel w Katowicach, Adam Małysz i Olaf Lubaszenko odpowiadali na pytania dziennikarzy, których nie zdążyli zadać na spotkaniu oficjalnym. Oto krótki zapis rozmowy:
Dziennikarze: Ostro graliście...

Adam Małysz: Ostro?

DZ: Chyba tak.

A.M.: Czy ja wiem? Oni dobrze umieją udawać.

DZ: Grał Pan kiedyś w piłkę profesjonalnie?

A.M.: Grałem w klubie. W trampkarzach juniorach. Potem miałem problemy, bo musiałem zrezygnować z jednego, ale często gram, bo lubię ten sport.

DZ: Kto wymyślił takie dziwne zakończenie meczu? Wejście tych wszystkich zawodników?

A.M.: Ja nie wiem. Byłem zdziwiony. Patrzę co jest, nas tam na raz czterdziestu stoi pod tą bramką. Nie wiem kto to wymyślił.

Olaf Lubaszenko: Ale wyszło chyba zabawnie. Ja jestem szczęśliwy, że możemy grać w gronie naszych najwspanialszych sportowców i nie tylko naszych - z całej Europy. Idea przyjaźni pomiędzy środowiskami, między narodami, krajami, a przedstawicielami różnych grup społecznych i zawodowych sprawdza się tutaj, a przede wszystkim jest ten szczytny cel, o którym tu mówimy i brzmi to trochę jak banał, ale to nie jest banał. To jest rzecz, którą trzeba akcentować i podkreślać, że robimy, nieskromnie może mówiąc, ale jakąś małą cegiełkę, dokładamy do tego, żeby pomóc tutaj innym i to jest najważniejsze.

DZ: Czy był pan zadowolony z remisu, bo w trakcie meczu było 1-1...

O.L.: Przed meczem remis kupiłbym w ciemno jak mówią trenerzy, a po meczu okazało się że było 4-1. Ale naprawdę to jest rzecz drugorzędna.

DZ: Z nowym trenerem jest nadzieja na dobre skakanie...

A.M.: Ja też mam taką nadzieję. Na pewno, jeśli wiara przyjdzie, cały trening będzie zmieniony. Myślę, że może to dać efekty.

DZ: Mówił Pan, że potrzebuje trenera, który Pana zmotywuje. Czy Kuttin to taki człowiek?

A.M.: Myślę że tak. Heinz Kuttin jest bardzo otwartym trenerem i naprawdę potrafi bardzo dużo pomóc. Wiem jak było z kadrą B. Wprowadził super atmosferę i kadra bardzo się podciągnęła. Myślę, że tak samo będzie teraz w kadrze A, a w B jeszcze lepiej, bo przyszedł kolejny Austriak, który na pewno również ich bardzo zmobilizuje.

DZ: Z Heinzem Kuttinem ma Pan lepszy kontakt niż z Apoloniuszem Tajnerem?

A.M.: Nie, ja nie mam nic do Apoloniusza Tajnera. Apoloniusz Tajner jest bardzo dobrym człowiekiem. Wprowadził taki rodzinny nastrój w naszej reprezentacji. Mogliśmy naprawdę bardzo spokojnie i bardzo dobrze przygotowywać się do Pucharów Świata. Myślę, że po prostu nadszedł taki czas, że w końcu jedna strona drugą się znudziła, znużyła jakby, i trzeba jakąś zmianę zrobić. To nie tylko chodzi o trenera. To czasem chodzi o sprzęt, o wszystko.

DZ: Jakie różnice dostrzega Pan w prowadzeniu kadry?

A.M.: Jak mogę widzieć różnice, skoro na jednym zgrupowaniu byłem. Na razie to jest zapoznanie z całym teamem. Ten team jest zupełnie inny. Z kadry A został tylko Marcin Bachleda ze mną.

DZ: A jak językowe sprawy?

A.M.: Trochę umiem po niemiecku. Mam kłopoty, ale staram się dogadywać. Nawet wolę jeśli Heinz do mnie mówi po niemiecku, bo wtedy szkolę sobie język.

DZ: Jakie plany ma kadra?

A.M.: Ja nie wiem dokładnie, bo to trener przygotowuje. To wszystko było tak na szybko. On dowiedział się oficjalnie, że został trenerem gdzieś koło 20 czy 15 kwietnia, tak że teraz wszystko na szybko jest organizowane. Miał być wyjazd do Tunezji. Coś nie wyszło. Nie wyjeżdżamy. Będziemy trenowali w kraju i poza granicami kraju.

DZ: Jak z Letnim Grand Prix?

A.M.: Trener potwierdza obecnie, że jest to ważny start, bo każde zawody są jakby większą mobilizacją do treningu.

DZ: Tym bardziej, że Letnie Grand Prix będzie w Zakopanem...

A.M. Dokładnie. Choć jest to uciążliwe z tego powodu. Jest bardzo dużo zawodów zimą, tym bardziej, gdy jeszcze przychodzi lato... Wiem, że chcieli to połączyć. Myślę, że jest to bardzo dobra idea, że tego nie połączyli. Ale są nowe przepisy, które prawdopodobnie wejdą. Jeszcze nie jest to ogłoszone na 100%, jeśli chodzi o wagę. Mi się wydaje, że jest to wszystko tak na wariackich papierach, że w tym roku będziemy na skocznię wychodzić dzień wcześniej żeby nas pomierzyli, poważyli, itd., a później pójdziemy skakać.

DZ: Ale w tym przypadku przynajmniej pogoda nie będzie przeszkadzać. Będziecie mogli być zważeni...

A.M.: Myślę, że tak. Chyba że wiatr zawieje i nas zwali z czegoś...

DZ: Skąd te zmiany przepisów?

A.M.: Ja myślę, że sport zawodowy przeradza się przez tę organizację w jeden wielki biznes. To są naprawdę bardzo duże pieniądze, które sponsorzy wykładają na sport. To nie tylko o skoki chodzi, bo w innych dyscyplinach jest tak samo. I oni czegoś wymagają. Często naprawdę jest bardzo trudno konkurs przeprowadzić. A ten konkurs jest trochę na siłę robiony. I tak jak w tym roku, tych konkursów było dużo odwołanych i dużo było przeprowadzonych w bardzo złych warunkach. Więc myślę, że tutaj FIS powinien bardziej postawić na to, żeby zrobić coś, by te skoki były bardziej bezpieczne niż to, żeby doczepiać się do wagi, do kombinezonów czy do nart. Jeśli chodzi o wagę, to na pewno jesteśmy bardzo wychudzeni, ale nikt nie wpadł w anoreksję, nikt nie zachorował na to i każdy czuł się dobrze w tej swojej wadze. Mamy czas żeby przytyć. Po swojej karierze.

DZ: A jak skoki wyglądają pod względem bezpieczeństwa?

A.M.: Bezpieczeństwo... Były kiedyś projekty, żeby zrobić skocznię w hali na przykład. Żeby pokryć boki, zrobić zadaszenie, itd. Ja myślę, że to nie jest do końca taki głupi pomysł, tylko że na pewno są to bardzo duże inwestycje. A z drugiej strony... nie wiem. Te warunki atmosferyczne się tak na tym świecie zmieniają, że jest ciężko określić. No bo nie każdy chce oglądać np. Romoerena, który leci na głowę prosto z progu. Nie każdy chce oglądać mój upadek w Salt Lake City, który w zasadzie nie był od warunków spowodowany. Była w tym na pewno również moja wina, choć wiem, że gdzieś mi tam podbiło nartę i uciekła mi do tyłu, ale mój upadek ja odbieram po prostu bardzo naturalnie i wiem, że takie upadki się zdarzają. Był to niewinny upadek, który skończył się dosyć groźnie, bo gdybym nie miał kasku to prawdopodobnie by mnie tu nie było. Kask był pęknięty na połowę, straciłem przytomność. Całe szczęście, że tak się skończyło jak się skończyło - że jestem tutaj, mogłem grać w piłkę i mogę dalej trenować.

DZ: Czy myśli Pan o tym czasami jeszcze?

A.M.: Nie. Ja w ogóle o tym nie myślałem. Ja myślałem po tej kontuzji, żeby jak najszybciej wrócić na skocznię, żeby móc jeszcze zakończyć ten sezon dobrymi skokami. Udało mi się skoczyć w Zakopanem na koniec sezonu. Byłem bardzo zadowolony z tego.

DZ: Pojedzie Pan do Salt Lake?

A.M.: Nie wiem czy będzie Salt Lake City w tym roku.

DZ: Do doktora Blecharza Pan dzwonił?

A.M.: Nie mogłem się do niego dodzwonić. Doktor zmienił telefon. Parę razy brałem od profesora Żołądzia i od kolegów numer ale nikt nie odbierał. Niedawno się dowiedziałem, że doktor ma wyłączony telefon, bo teraz zajmuje się bardzo mocno profesurą i prowadzeniem zajęć.

DZ: To znaczy, że chce się Pan z nim skontaktować?

A.M.: Ja utrzymuję bardzo dobry kontakt i z profesorem Żołądziem i z doktorem Blecharzem. Bardzo miło rozeszliśmy się. Oni zawsze powtarzali, że gdybym potrzebował pomocy - są otwarci.

DZ: Czy będzie musiał Pan przytyć, czy może Pan taką wagę zachować?

A.M.: W tym momencie mogę zostać przy swojej wadze.