Już prawie trzy tygodnie temu oficjalnie zakończył się przetarg na budowę nowej skoczni w Malince. O przyznanie zamówienia ubiega się siedem firm z Katowic, Warszawy i Poznania, ceny wahają się w granicach 35-49 mln złotych.
Jednak znów może się okazać, że budowa skoczni zostanie przełożona na czas nieokreślony. Co się stało? W związku z wejściem Polski do Unii Europejskiej wzrasta VAT na materiały budowlane. Różnica z pozoru nie jest aż tak duża, jednak przy tak wielkim przedsięwzięciu jak budowa Malinki nagle okazuje się, że w budżecie brakuje 10-15%.
Malinka jest od trzech lat nieczynna, obecnie jest praktycznie ruiną. Na zeskoku obsuwa się ziemia, deski na rozbiegu są bliskie rozpadu, dla bezpieczeństwa potencjalnych skoczniołazów uniemożliwiono im wejście, rozbierając schody na wieżę. Nowa Malinka byłaby drugą w Polsce dużą skocznią, szóstą skocznią o punkcie K wynoszącym co najmniej 85 m.
Pojawiają się pytania: czy nie można było pospieszyć się z budową? I przede wszystkim: czy nie można było przewidzieć sytuacji? Od wielu miesięcy nie było szczególnych problemów ze zorientowaniem się, co powinno zdrożeć, a co potanieć po wejściu Polski do UE. W kosztorysach budowy skoczni najwyraźniej nie wzięto tego pod uwagę.
Zaznaczam, że informacje uzyskałam drogą zupełnie nieoficjalną i w gruncie rzeczy przypadkowo. Jednak taka sytuacja jest niestety całkiem prawdopodobna. Pozostaje czekać, co zrobi Wisła: czy w jakiś sposób zdobędzie brakujące środki na budowę skoczni, czy skapituluje. To drugie rozwiązanie byłoby klęską - świadczyłoby, że w polskich skokach (zgodnie z obawami) ciągle myśli się głównie o Małyszu, zamiast przygotowywać grunt pod kolejne sukcesy w przyszłości.