Maren Lundby doskonale wywiązała się dziś z roli faworytki olimpijskiego konkursu. Jak się okazuje, kilka godzin przed zawodami pojawiły się problemy techniczne, które mogły jej przeszkodzić w walce o medal...
Podczas wczorajszego treningu Lundby upadła, czego efektem było potłuczone biodro. Większym problemem, którego długo nie zauważyła ani zawodniczka, ani jej ekipa, było uszkodzenie buta. Dopiero na kilka godzin przed konkursem, podczas rutynowej kontroli sprzętu, serwismen Alexander Henningsen odkrył, że tylna część obuwia wymaga naprawy. Norweska ekipa miała przygotowane zapasowe buty dla Lundby, ale udało się naprawić te "podstawowe".

- Nie myślałam o sprawdzeniu buta po upadku, choć powinnam to zrobić. Myślę, że czegoś mnie to nauczyło. Na szczęście zostało to w porę zauważone, a tylna część buta - wymieniona - powiedziała Lundby, która narzekała nieco na ból biodra, choć zaznaczyła też, że noc minęła jej bez problemu.

Norweskie media zaznaczają, że w przypadku niewykrycia uszkodzenia Norweżka mogłaby mieć poważne problemy w locie - jak Daniel Andre Tande w ubiegłorocznym Turnieju Czterech Skoczni czy Stefan Kraft kiedyś w Trondheim.

Lundby już jako młoda zawodniczka miała jasny cel sportowy - chciała zostać mistrzynią olimpijską:

- To największe, co można osiągnąć w sporcie. Właśnie o tym marzyłam - powiedziała, zaznaczając, że cieszyłaby się również ze srebrnego lub brązowego medalu.

Po siedmiu zwycięstwach w tegorocznym Pucharze Świata Norweżka była faworytką olimpijskiego konkursu. Nie było jej łatwo powstrzymać nerwy:

- Na tę imprezę czeka się cztery lata, po czym oddaje się dwa skoki. Im bliżej zawodów, tym więcej negatywnych myśli pojawia się w głowie. Strach przed porażką jest jednak częścią sportu.

Przed podobnym wyzwaniem Lundby stanęła niespełna dwanaście miesięcy temu - podczas konkursu mistrzostw świata w Lahti prowadziła po pierwszej serii, ale ostatecznie znalazła się poza podium. Dziś również prowadziła na półmetku, jednak końcowy wynik był dla niej korzystny:

- W ubiegłym roku nie udało mi się wytrzymać presji. Kluczem do sukcesu okazały się starty w konkursach Pucharu Świata. Tak naprawdę zawsze chodzi o oddanie dwóch równych skoków, jednak cała otoczka może mieć na nie wpływ - podkreśliła. - Bardziej denerwowałam się przed moim pierwszym skokiem. To było takie dziwne uczucie, trudno mi je opisać. Nie byłam w stu procentach pewna, czy mój plan na dzisiaj zadziała. Przed drugim skokiem już czułam, że mam wszystko pod kontrolą. Starałam się tylko skupić na sobie i nie pozwolić, aby cokolwiek mnie rozpraszało. Myślę, że udało mi się całkiem nieźle.

Dla pań to już koniec igrzysk w Pjongczangu - o ile bowiem panowie mają aż trzy szanse na zdobycie medali, to panie rywalizują tylko w jednym konkursie. Marzeniem Lundby jest dodanie do programu igrzysk olimpijskich również zawodów na dużej skoczni:

- Zasługujemy na szansę startu na tych samych obiektach, co mężczyźni. Prezentujemy wysoki poziom, w przyszłości mogłybyśmy z nimi rywalizować. Obecnie jeszcze potrzebujemy dłuższego rozbiegu, ale każdego roku różnica jest coraz mniejsza - podkreśliła Norweżka.

Po złotym medalu wywalczonym przez Lundby Norwegia wyszła na prowadzenie w tabeli medalowej w konkurencjach skoków narciarskich - reprezentanci tego kraju wywalczyli już w sumie trzy medale (1-1-1; w sobotę srebro i brąz zdobyli Johann Andre Forfang i Robert Johansson). W ogólnej tabeli medalowej, obejmującej wszystkie dyscypliny, prowadzą Niemcy (4-1-2) przed Holandią (3-2-2) i Norwegią (2-4-3).