Kamil Stoch dokonał tego, co wydawało się nieprawdopodobne - wyrównał osiągnięcie Svena Hannawalda i jako drugi skoczek w historii triumfował we wszystkich czterech konkursach 66. Turnieju Czterech Skoczni.
- To był niesamowity konkurs i turniej dla mnie, jak i całej naszej drużyny. Dlatego chciałbym podziękować całemu zespołowi, wszystkim trenerom, ponieważ oni bardzo ciężko pracowali podczas całego tego turnieju. W pełni doceniam to, co zrobili, i - cóż mogę powiedzieć - jestem pozytywnie zaskoczony, szczęśliwy i trochę zmęczony - powiedział chwilę po zakończeniu konkursu Kamil Stoch.

Polak obronił tytułu sprzed roku z olbrzymią przewagą - 69,6 punktu - nad drugim Andreasem Wellingerem. Jest to trzecia największa różnica pomiędzy zwycięzcą a drugim zawodnikiem w historii Turnieju Czterech Skoczni. Większą przewagę wypracował jedynie Adam Małysz (104,4 punktu w sezonie 2000/2001) oraz Matti Nykanen (99 punktów w sezonie 1987/1988).

- Było nerwowo, czasami nawet bardzo. Myślałem o tym, co mam zrobić, a nie o tym, żeby wygrać i zrobić to najprostszą drogą, czyli żeby wyjść i skoczyć. To, co się dzisiaj zdarzyło, jest wielką nagrodą dla mnie, ale i całego zespołu oraz rodziny - za całą pracę i serce, jaką w to wkładają - dodał.

Stoch dzięki zwycięstwu w Bischofshofen został również liderem klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Za dwa tygodnie zawodnicy będą rywalizowali o tytuł mistrza świata w lotach, a za miesiąc rozpocznie się rywalizacja w Pjongczangu.

- To nawet nie połowa sezonu. Przed nami jeszcze mnóstwo ważnych konkursów, w których też chcę dobrze skakać. Dlatego teraz muszę mocno stąpać po ziemi i dalej robić swoje.