Sezon 2003/04 nie należał do wyjątkowo udanych. Głównym przeciwnikiem skoczków był wiatr, ale generalnie Matka Natura stanowczo odmawiała współpracy, mieszając szyki organizatorom i skoczkom, a nam serwując sporo "dodatkowych emocji".
Jakby tego było mało, w naszej ojczystej kadrze A też brakowało powodów do zadowolenia. Forma większości zawodników pozostawiała wiele do życzenia, a u Małysza zaczęło uwidaczniać się zmęczenie po trzech świetnych sezonach. Było to do przewidzenia zważywszy na fakt, że jest on tylko człowiekiem, a nie maszyną do wygrywania. Niemniej jednak znalazło się w naszym pięknym kraju wiele osób, którym ten jakże istotny fakt okazał się nieznajomy. Pojawili się "genialni specjaliści od wszystkiego" którzy mieli pretensje tak do samego Adama jak i trenera Tajnera o słabą formę naszego najlepszego zawodnika. Usterek można się doszukiwać wszędzie i zawsze, tyle że tak jest najłatwiej. Nie da się jednak zaprzeczyć, że w kadrze nie działo się zbyt dobrze. Małysz osiągał niezłe wyniki zważywszy na wszystkie okoliczności, ale niestety pozostała część kadry nie zachywcała. O ile sporo można wybaczyć Skupniowi, który dość rzetelnie przepracował sezon (punktował nie tylko w Pucharze Świata, ale również w Pucharze Kontynentalnym) to forma Roberta Mateji była więcej niż fatalna. Trenerzy zapewniali, że wszyscy przykładali się do treningów jednak są pewne wątpliwości. Trzeba zadać sobie pytanie, co jest nie tak z  Mateją, że zamiast poprawiać swoje umiejętności, z roku na rok wręcz pogarsza je. Każdy jego sezon jest coraz gorszy. Każdy kolejny zaopatrza się klauzulą: sezon ostatniej szansy, ale i tak nic z tego nie wynika. Trudno co prawda rezygnować z zawodnika, który miał swoje chwile glorii, chociaż większość już o nich zapomniała, były one tak dawno. Kto wie, może jednak Mateja jest naszym polskim Ljoekelsoeyem (?), a my głupi tego jeszcze nie wiemy! Sprawa powinna rozwiązać się w nadchodzącym sezonie, kiedy to Robert będzie "rozwijał się" pod okiem nowego szkoleniowca.

Na liście "zawodzących" w tym sezonie znajduje się również Bachleda. Miał on być drugim zawodnikiem po Małyszu, ale niestety..."Diabełkowi" sezon się nie udał (no cóż najwyraźniej diabły wolą jednak gdy jest ciepło ). Szkoleniowcy twierdzą, że przyczyna złej formy Marcina leży w jego psychice. Uraz jaki powstał po upadku na treningu przed konkursem Pucharu Świata był za duży i jak na razie zawodnik jeszcze się nie uporał z tym problemem. Sadyzmem byłoby w tym przypadku przytaczanie dość licznych przykładów "odrodzenia" po upadku wielu znanych zawodników, toteż pozostawmy dyspozycję Bachledy bez dalszego komentarza, zobaczymy jak będzie dalej.

Na plusie można zapisać debiut Rutkowskiego, który wywalczył złoto i przyczynił się w dużej mierze do drużynowego srebra na Mistrzostwach Juniorów w Stryn. To cieszy tym bardziej, że obok Rutkowskiego z głębin polskiego zaplecza "skokowego" zaczyna wyłaniać się kilku utalentowanych młodych zawodników. Jest jednak o wiele za wcześnie na to by mówić o nich jako o następcach Małysza. Przed Rutkowskim i jego kolegami jeszcze długa i mozolna droga na  elitarne szczyty tej dyscypliny sportowej. Zdecydowanie dobrym posunięciem trenerów jest "ochrona" Rutkowskiego przed dziennikarzami. Sytuacja już prawie wymykała się z rąk, ale na szczęście Rutkowski przestał odznaczać się na arenie międzynarodowej co pozwoliło utrzymać odpowiednią atmosferę wokół młodziutkiego sportowca. Ważne było by nie popełnić błędu jaki dotknął Ammanna, który po Olimpiadzie nadmiernie udzielał się w mediach i na wszelakich imprezach. Odbiło się to ujemnie na formie podwójnego złotego medalisty z Salt Lake City, i po całkiem nieudanym sezonie 2002/2003 zmuszony został do budowy swej dyspozycji od nowa. W tym roku "Simmi" miał już kilka udanych występów, a jego forma w końcówce sezonu pozwala żywić nadzieję na sukcesy w następnym sezonie.

Najbardziej zadowoleni są jednak Norwegowie, właśnie zakończył się ich najlepszy sezon w historii. Cała drużyna punktowała i to w jakim stylu! Z podrzędnej drużyny stali się prawdziwymi mistrzami, nadającymi ton pucharowym zmaganiom. Główna zasługa leży po stronie wybitnego fińskiego szkoleniowca, który od dwóch sezonów pracuje dla Norwegów - Miki Kojonkoskiego. Turniej Czterech Skoczni, Mistrzostwa w Lotach i czołówka Pucharu Świata należały do nich ( za wyjątkiem pierwszego miejsca w klasyfikacji, które przypadło w udziale Ahonenowi ). Należy im pogratulować tych sukcesów, no i mieć nadzieje, że przyszły sezon będzie NASZ :). Szykują się przecież zmiany na stanowiskach trenerów w kadrze A i B.

Zatrzymajmy się chwilę przy osobie Janne Ahonnena. Zawodnik ten wreszcie zdobył wymarzoną Kryształową Kulę choć do samego końca losy ważyły się na "sportowej szali sukcesów". Janne walczył o najwyższe trofeum Pucharu Świata już od wielu sezonów, ale zawsze ktoś lub coś stawało mu na przeszkodzie. W tym roku jednak osiągnął swój cel. I chwała mu za to!

Ciekawy przebieg miały loty na Velikance w Planicy. Tym razem Hannawald pozwolił sobie odebrać tytuł Mistrza w Lotach, bez większej walki. Co gorsze jak na swoje możliwości wypadł tam po prostu źle. Nic nie pomogły treningi, Hannawaldowi sezon się po prostu nie udał, przegrał w zasadzie wszystko co mógł i ostatecznie nie widząc szans na żadną poprawę w tym cyklu pucharowym, postanowił wycofać się i skupić na odbudowaniu formy, by móc podnieść się z gruzów w sezonie kolejnym.

Ale Hannawald nie był jedyną gwiazdą skoków, która zrezygnowała ze startów w końcówce sezonu. Martin Hoellwarth wycofał się z Turnieju Nordyckiego, po tym jak w jego rodzinie pojawiły się poważne problemy o podłożu zdrowotnym. Niektórzy zarzucali Austriakowi brak profesjonalizmu, ale sam zawodnik pozostawił wszystkich bez złudzeń: najważniejsza jest dla niego rodzina, skoki mogą poczekać!

Adam Małysz był trzecią wielką personą, która przedwcześnie zakończyła sezon. Nasz Mistrz z ciężkim sercem odstępował od startów, ale nie było wyjścia. Po mało spektakularnym, za to niezmiernie niebezpiecznym upadku w Salt Lake City konieczna była pełna rehabilitacja, a to wiązało się z koniecznością wycofania z Pucharu Świata. Adam wrócił już jednak do skakania, oddał w ostatnim czasie kilka rewelacyjnych skoków na Wielkiej Krokwi i zdaje się nie traci zapału, wprost przeciwnie zdaje się mówić jak Wilk w słynnej rosyjskiej bajce: Zając, ja ci jeszczę pokażę! Tym razem jesteśmy jednak po stronie Wilka i głęboko wierzymy, że stanie się dokładnie tak jak twierdzi wyżej wspomniany. Słowo się rzekło.