Od kilku lat interesuję się sportem. Szczególnym zainteresowaniem darzę skoki narciarskie, ale to, o czym piszę ma miejsce w każdej dyscyplinie.
Miniony sezon skoków obfitował często w zaskakujące wydarzenia. To, co działo się na skoczniach, miało wpływ na opinię publiczną. Słuchając wypowiedzi różnych ludzi doszłam do wniosku, że od wszelkich sportowców wymaga się ciągłej, wysokiej formy i pierwszych miejsc. Poprzednie trzy sezony pokazały nam, że to, co graniczy niemal z cudem, czyli zdobycie trzy razy z rzędu kryształowej kuli, jest możliwe (póki co tylko w wykonaniu Adama Małysza). Nam, Polakom, bardzo się to spodobało i nie wyobrażaliśmy sobie momentu, kiedy Adam odpuści, albo nie będzie już w tak dobrej formie.
Od razu rozpoczęły się spekulacje, co jest przyczyną takiej formy naszego skoczka. Media prześcigały się w domysłach. Najczęściej twierdzono, że to już "koniec" Małysza. Ale tak nie można było przez cały sezon. Było trzeba poszukać przyczyny tego "końca". Najlepiej uderzyć w trenera, bo przecież to on czuwa nad wszystkim. Wprowadzono wersję, że przyczyną słabszej dyspozycji Adama jest jego konflikt z Apoloniuszem Tajnerem. Takie pogłoski nie miały pozytywnego wpływu ani na trenera, a tym bardziej na skoczka. Obaj panowie dzielnie się bronili, tłumacząc, że nie ma między nimi żadnego konfliktu, ale nic z tego. Kropkę nad "i" postawił upadek Adama Małysza w Salt Lake City, gdzie wyjątkowo, z kadrą naszych skoczków pojechał klubowy trener naszego Mistrza Świata, Jan Szturc. Wtedy rozpoczęła się nagonka medialna. Najpierw zastanawiano się dlaczego Szturc a nie Tajner, i mimo, że obaj taką decyzję podjęli wcześniej, że w USA naszej kadrze towarzyszyć będzie Jan Szturc, domysłom nie było końca. Sprawę w pewnym stopniu przysłonił upadek Małysza na olimpijskiej skoczni w Park City.
Na mnie największe, bardzo negatywne, przyznam, że wręcz wstrząsające wrażenie, wywarła opinia, którą usłyszałam w telewizji, że Adam Małysz specjalnie doprowadził do tak poważnego upadku, aby nie męczyć się do końca sezonu, tylko ukończyć go wcześniej. No, cóż. Można dojść i do takich wniosków. Tylko dlaczego media, zamiast cieszyć się tym, co Małysz osiągnął w poprzednich sezonach, teraz, gdy szło mu nieco gorzej, zajmowały się wyszukiwaniem przyczyn jego słabszej dyspozycji. Na skutki całego zamieszania nie trzeba było długo czekać. Jeszcze w trakcie trwania Pucharu Świata zaczęła się dyskusja o zmianie trenera kadry. Najpierw media przedstawiały jak to trener Tajner powinien ustąpić, bo w zasadzie niczego nie dokonał w minionym sezonie, lecz nagle gdy pan Tajner złożył rezygnację wszyscy zaczęli zachwycać się jego dotychczasową pracą i tym co osiągnął w ciągu 5 lat pracy z kadrą polskich skoczków.
Oczywiste jest przecież, że gdyby nie jego ciężka praca, sukcesów Adama by nie było. To właśnie Tajner zbudował pierwszy, prawdziwy team, który czuwał nad kadrą. Ale dokonania trenera Tajnera zaczęły mieć znaczenie dopiero po jego rezygnacji. Niepochlebne opinie zbierało też wystawianie przez trenera Tajnera w składzie jego syna Tomisława Tajnera, gdyż było to postrzegane jako faworyzowanie. Moim zdaniem nie powinno się podchodzić do tego w ten sposób, bo przecież każdy ma szansę pokazania się, a trener na pewno nie podejmował tej decyzji sam, ani nie chciał narazić swego syna na takie właśnie opinie.
Ciemne barwy sportu, które chcę ukazać, pojawiły się także po zdobyciu przez Mateusza Rutkowskiego złotego medalu na Mistrzostwach Świata Juniorów. Najpierw wszyscy byli pod wrażeniem tego co dokonał ten młody zawodnik, ale z czasem, gdy w zawodach Pucharu Świata Mateusz nie odnosił już tak spektakularnych sukcesów, pojawiły się stwierdzenia, że Rutkowski wypracował formę tylko na jedne zawody, a potem już był w słabszej dyspozycji. Media przyzwyczaiły się, że jak już skoczek osiągnie formę to powinien ją mieć do końca pucharowych rozgrywek, a co istotne, będzie można o tym mówić. Nie wszyscy rozumieją, że młody skoczek nie jest w stanie prezentować wysokiej formy przez cały sezon. I po raz kolejny zaczęto narzekać na polskie skoki. Podobna sytuacja miała miejsce w przypadku Simona Ammanna, który zdobył dwa złote medale na igrzyskach w Salt Lake City, a po olimpiadzie nie błyszczał już tak wysoką formą.

Trochę inną metodę narzekania na swoich skoczków przyjęli w tym sezonie Niemcy, którzy słabszą dyspozycję swych czołowych zawodników - Svena Hannawalda i Martina Schmitta upatrywali w ich nowych sympatiach. Niemieckie media wykazywały większe zainteresowanie rozterkami sercowymi Hanniego niż rzeczywistą przyczyną jego słabszych skoków. W rezultacie, Sven Hannawald, podobnie jak Adam Małysz wcześniej zakończył sezon, ale tak jak w przypadku naszego skoczka przyczyną był groźny upadek, tak u Hannawalda oprócz słabych skoków doszły jeszcze nieporozumienia z trenerem niemieckiej kadry - Wolfgangiem Steiertem.

Reasumując moje rozważania uważam, że sport, nie tylko skoki narciarskie, to nie walka fair na obiektach sportowych, to także rozgrywki między mediami, zawodnikami i prezesami związków sportowych (ale to inna historia). Poza tym uważam, że nieudany sezon w wykonaniu jakiegokolwiek sportowca wcale nie oznacza jego "końca", wręcz przeciwnie może być tylko przerwą lub "odpoczynkiem", ale jeśli media od razu skreślą takiego zawodnika, może to negatywnie wpłynąć na jego psychikę i na osiągane wyniki. W moim przekonaniu, dziennikarze często nie bacząc na dobro sportowców szukają sensacji, aby przykuć uwagę odbiorcy. Społeczeństwo, które z łatwością ulega temu, co przekazują media, utwierdza się w przekonaniu głoszonym przez dziennikarzy i często kibice zatracają swoją tożsamość przytakując temu co słyszą w radiu czy widzą w telewizji. Ja jestem zdecydowanie za tym, aby umożliwić naszym skoczkom zasłużony odpoczynek i cieszyć się tym co osiągnęli dotychczas, a wraz z kolejnym sezonem trzymać za nich kciuki. Oczywiście, nie uważam, że Polacy odwrócili się od naszych skoczków, ale przykro mi słyszeć negatywne słowa od ludzi, którzy ulegając medialnej nagonce, przekreślają szanse naszych sportowców.
To, że są prawdziwi kibice, mogłam przekonać się na zawodach w Zakopanem, gdzie dane mi było kibicować pod Wielką Krokwią. Tam fani skoków w wyjątkowy sposób demonstrują sympatię swoim idolom. Wielu światowej sławy zawodników twierdzi, że w Zakopanem podczas zawodów jest niesamowita atmosfera i to dzięki polskim kibicom. Niech nasi reprezentanci wiedzą, że mają swych wiernych fanów nawet gdy idzie im nieco słabiej.