Domen Prevc w swoim debiucie na mamuciej skoczni zajął wysokie piąte miejsce, a jego najstarszy brat Peter uplasował się lokatę niżej. Dzięki temu jutro ubiegłoroczny zdobywca małej Kryształowej Kuli po raz pierwszy od dłuższego czasu nie będzie musiał kwalifikować się do zawodów.
Siedemnastolatek, wokół którego występu na mamucie było sporo kontrowersji, wczoraj ustanowił swój rekord życiowy, lądując na 221. metrze. Dzisiaj w pierwszej serii konkursowej jego lot był zaledwie o metr krótszy, w drugiej próbie uzyskał odległość 211 metrów.

- Jestem bardzo zadowolony z tego, co pokazałem w ciągu tych dwóch dni. To jest nowe doświadczenie. Wczoraj poszedłem spać wcześniej niż zwykle na zawodach Pucharu Świata, nie miałem z tym żadnych problemów czy rozważań o tym, co się wydarzyło w ciągu dnia. Dzisiaj drugi skok był trochę słabszy, ale to ze względu na warunki w powietrzu, które mnie mocno "wkręcały"; gdyby mnie tylko "puściło", to poszybowałabym dużo dalej. Jutro normalnie przystąpię do konkursu, tak jak zwykle. Cieszę się lotami - podsumował swoje pierwsze doświadczenia z mamuciej skoczni Domen Prevc.

Przed dwoma laty Peter Prevc zapisał się w historii skoków narciarskich, szybując na 250. metr w Vikersund. Dzisiaj próby na odległość 220 i 211,5 metra dały mu szóste miejsce, dzięki czemu Słoweniec plasuje się obecnie w czołowej dziesiątce klasyfikacji generalnej lotów narciarskich i ma zapewnioną kwalifikację do jutrzejszych zawodów.

- Dzisiaj nie miałem żadnych oczekiwań co do wyników, obojętne mi było też, co inni mieli w głowach. Cieszę się, że dobrze skakałem, szczególnie z drugiego skoku jestem bardzo, bardzo zadowolony. Znów cieszyłem się skokami, dużo radości dało mi wyjście z progu, lot. Finałowy skok był takim, który daje mi natchnienie. Długość pierwszej próby była wynikiem dłuższego najazdu i wiatru, który był stosunkowo korzystny. Po jednym konkursie trudno osądzać, czy forma poszła w górę. Trzeba zachować spokój. Zobaczymy, jak będzie szło w kolejnych dniach.

Dość groźnie było natomiast w serii próbnej - wtedy 24-latek lądował na 122. metrze.

- Próbny skok był zbiegiem nieszczęśliwych okoliczności. Był mały błąd przy wyjściu z progu, dlatego narty nie poszły w górę; był też silniejszy wiatr w plecy i nie miałem wystarczającej wysokości, aby przelecieć nad bulą. Byłem tak blisko, że było dość ryzykownie, dlatego wolałem wylądować na buli i zjechać na dół na nartach - przyznał.

Chwile grozy przeżywał również Jurij Tepeš, który w pierwszej serii nie utrzymał równowagi po lądowaniu i upadł. O ile sam upadek na szczęście nie zakończył się żadnym urazem, to jego sprzęt ucierpiał - najbardziej but, który częściowo się połamał.

- Początkowo myślałem, żeby wystartować w butach Cene, ale byłyby dwa rozmiary za małe - dlatego zdecydowałem się naprawić swoje. W skrajnym przypadku skoczyłbym w butach Cene i trochę pocierpiał - opowiadał Tepeš.

Na szczęście z ratunkiem przyszedł mu Peter Slatnar, który był na skoczni i który doskonale zna się na konstrukcji butów do skoków i ich mocowań do nart. Pomagał im też serwismen Aljoš Branc.

- Peter Slatnar naprawił moje buty, dzięki czemu mogłem wystąpić w nich w drugiej serii. Jestem mu za to bardzo wdzięczny. Na najeździe trochę dziwnie mi drżały narty, więc nie wiedziałem, czy wszystko jest w porządku, ale zdecydowałem, że idę na całość - przyznał 27-latek, który w finale pofrunął na odległość 215,5 metra. Do jutra nie uda mu się załatwić nowej pary, dlatego również w niedzielnym konkursie będzie skakał w tych naprawianych butach.

Nekaj nerodnosti včeraj, na srečo jo je skupila le oprema. Sicer sem upal, da bom čevlje lahko uporabljal še do konca...

Opublikowany przez Jurij Tepes na 5 luty 2017