W marcu 2008 roku Łukasz Kruczek samodzielnie objął funkcję trenera kadry skoczków. Po zakończeniu ośmioletniej współpracy może powiedzieć, że jest najlepszym trenerem w historii polskich skoków narciarskich.
Gdy urodzony w 1975 roku Kruczek zostawał głównym szkoleniowcem reprezentacji, wielu krytykowało tę decyzję. Byli tacy, którzy wyśmiewali się, że Adama Małysza będzie trenować skoczek bez sukcesów. Fakt, Kruczek (startujący dla LKS Klimczok Bystra i AZS AWF Katowice) wybitnym zawodnikiem nie był, ale pewne osiągnięcia miał - trzykrotnie zwyciężył na Uniwersjadzie, raz został mistrzem kraju. Zaliczył niewiele startów w Pucharze Świata, tylko cztery razy punktował, a w pierwszych latach małyszomanii sporo mówiło się o jego konflikcie z ówczesnym trenerem kadry Apoloniuszem Tajnerem.



Nie było jednak trudno znaleźć kontrargument - najlepsi trenerzy skoków narciarskich nie byli wybitnymi skoczkami. Jako przykład podawano wtedy Mikę Kojonkoskiego czy Apoloniusza Tajnera. Tłumaczono to tym, że najwybitniejsi zawodnicy po prostu mają talent, a ci przeciętni muszą szukać różnych sposobów i metod, aby stale się poprawiać - tę wiedzę później wykorzystują w pracy ze swoimi podopiecznymi.

Karierę skoczka narciarskiego Łukasz Kruczek zakończył w 2003 roku i niemal od razu znalazł zatrudnienie jako asystent trenera polskiej kadry B, którym został wtedy Heinz Kuttin. Był swego rodzaju pośrednikiem pomiędzy Austriakiem a zawodnikami, ponieważ nie wszyscy skoczkowie mówili po niemiecku.



Sukcesy trenerskiego duetu Kuttin-Kruczek przyszły już w pierwszym roku współpracy. Zawodnicy prowadzonej przez nich kadry B zajęli drugie miejsce w drużynowym konkursie mistrzostw świata juniorów, a Mateusz Rutkowski zdobył złoty medal w rywalizacji indywidualnej. Nic dziwnego, że po rezygnacji Apoloniusza Tajnera z funkcji trenera kadry A to stanowisko zaproponowano właśnie Kuttinowi. Kruczek pozostał jego asystentem.

Kolejne pięć lat było dla Kruczka okresem nauki u boku bardziej doświadczonych trenerów. Po trzech latach asystowania Kuttinowi nadeszła zmiana - w 2006 roku Austriaka zastąpił Hannu Lepistö, a Kruczek wciąż był asystentem.



Ten czas nie był dla polskich skoków łatwy - szkoleniowcy musieli borykać się z problemem, jaki nie zniknął z wybuchem formy Adama Małysza w 2001 roku - słabą formą pozostałych naszych reprezentantów. Fakt, zdarzały się pojedyncze lepsze występy któregoś z naszych reprezentantów (wtedy na następcę Małysza wyrósł Kamil Stoch), jednak nie można było mówić o znaczących postępach. Póki Małysz odnosił sukcesy, wszystko było w porządku. Jednak gdy przychodziły słabsze sezony, zaczynała się medialna nagonka, a i w samym Polskim Związku Narciarskim pojawiały się głosy zwątpienia.

Przez pięć lat pracy jako drugi trener u boku Kuttina i Lepistö Kruczek dużo się uczył, nie tylko w sprawach stricte związanych ze szkoleniem. Nabrał doświadczenia w kontaktach z mediami (to przede wszystkim on był "ustami" Kuttina i Lepistö, gdy przyszło rozmawiać z dziennikarzami), zajmował się również sprawami organizacyjnymi. Co ważne, już wtedy zwracano większą uwagę na sprzęt, co miało zaprocentować w przyszłości.

Za czasów Kuttina wielkich sukcesów w polskiej kadrze nie było - chyba że za taki uznać zwycięstwo Adama Małysza w Letniej Grand Prix. Owszem, były dające nadzieję zwycięstwa w Pucharze Świata (Harrachov, Bad Mitterndorf, dwukrotnie Zakopane, Oslo), jednak impreza docelowa - XX Zimowe Igrzyska Olimpisjkie w Turynie - wypadła słabo. Z kolei pierwszy sezon za czasów Fina był niezły - Małysz po raz czwarty zdobył Puchar Świata, a w Sapporo został mistrzem świata, natomiast Kamil Stoch odniósł pierwsze ważne zwycięstwo (LGP w Klingenthal). Kolejna zima nie była już jednak tak dobra.

Zarówno z Kuttinem, jak i z Lepistö Polski Związek Narciarski pożegnał się w dość niejasnych okolicznościach. Dodatkowo pod koniec sezonu 2006 doszło do otwartego konfliktu Austriaka z Kruczkiem - Kuttin zarzucał swojemu asystentowi nielojalność i kontakty z pracownikami i współpracownikami PZN bez jego wiedzy. Kruczek wyjaśniał w mediach, że taka miała być jego rola - miał pełnić funkcję łącznika między Kuttinem a PZN.

Gdy PZN na kilka dni przed zakończeniem Pucharu Świata 2007/2008 oznajmił Lepistö, że kontrakt z nim nie zostanie przedłużony, Fin - chcąc uniknąć szumu medialnego - zrezygnował z wyjazdu do Planicy. Podczas ostatnich zawodów sezonu jego rolę przejął Kruczek. Już wtedy coraz głośniej mówiło się, że to właśnie on przejmie stanowisko głównego trenera kadry. Wskazywała na to także wypowiedź Hannu Lepistö:

- Gdy obejmowałem polską kadrę, ustaliłem z prezesem związku, że Łukasz przez kilka lat ma się ode mnie uczyć, żeby potem mnie zastąpić - zdradził Fin. - Łukasz na pewno będzie dobrym trenerem, bo chce się uczyć i rozwijać. Ale pozostaje pytanie, czy już teraz będzie w stanie samodzielnie prowadzić polskich skoczków, czując olbrzymią presję ze strony mediów i kibiców - powątpiewał doświadczony szkoleniowiec.

Spekulacje medialne dotyczące obsady stanowiska trwały niespełna dwa tygodnie. I chociaż wszystko wskazywało, że następcą Lepistö będzie Kruczek, władze PZN do końca nie chciały tego potwierdzić. Momentami było to nawet zabawne - wszyscy (kibice, media) znali już decyzję, a PZN udawał, że o niczym nie wie :)

Wreszcie nadszedł 28 marca 2008 roku - na ten dzień zapowiedziano konferencję prasową, podczas której miał zostać ogłoszony nowy trener kadry. Rozmowy działaczy trwały niemal do ostatniej chwili - do tego stopnia, że spotkanie z mediami zostało opóźnione o kilka minut. Gdy jednak przed mikrofonami zasiedli Apoloniusz Tajner, Andrzej Wąsowicz i Łukasz Kruczek, wszystko już było jasne. Kruczek podpisał kontrakt trenerski na dwa lata - do końca olimpijskiego sezonu 2009/2010.



Kruczek wspomniał wtedy o "polityce małych kroków", jaką chciał wprowadzić podczas pracy z kadrą. Polegała ona na tym, aby nie atakować od razu najwyższych celów, a pracować powoli, startując najpierw w Pucharze Kontynentalnym, a dopiero gdy tam będą wyniki - w Pucharze Świata. Mówił też o zamiarze odbudowania szerokiego sztabu szkoleniowego, w którym mieli znaleźć się m.in. fizjolog, psycholog, biomechanik oraz ekspert od aerodynamiki. Wskazał też na istotne znaczenie powiększenia kwot startowych w Pucharze Świata i Pucharze Kontynentalnym.

Podczas spotkania Kruczek podkreślił, że bardzo ważną jego rolą jest organizacja procesu szkoleniowego we współpracy z pozostałymi kadrami, a także z klubami:

- Współpraca z trenerami klubowymi to jeden z najważniejszych punktów. Przede wszystkim kadra A musi się na czymś opierać, nie może być hermetycznym organizmem. Jeszcze nikt nie zbudował domu od dachu.

Najważniejszym zadaniem, jakie postawił przed sobą, było wyrównanie poziomu w kadrze, tj. podniesienie dyspozycji pozostałych skoczków do poziomu Adama Małysza i Kamila Stocha. Nie obiecywał jednak, że to się uda:

- Takiej gwarancji nie dam. Jednak będę robił wszystko, aby osiągali oni takie wyniki, jakie wszystkich zadowolą.



AsystentamiKruczka zostali Zbigniew Klimowski i Robert Mateja, a w sztabie szkoleniowym znaleźli się ponadto Rafał Kot (fizjoterapeuta), Maciej Maciusiak (serwismen), Kamil Wódka (psycholog), Aleksander Winiarski (lekarz) i Piotr Krężałek (biomechanik). W kolejnych latach w ekipie oczywiście następowały różne przetasowania - Mateja objął kadrę juniorów, Maciusiak - kadrę B, Wódka i Kot całkiem zakończyli współpracę z reprezentacją (ten ostatni obecnie ma dużo do powiedzenia przy okazji transmisji ze skoków w Telewizji Polskiej). W ostatnim sezonie w sztabie kadry A pracowali Łukasz Kruczek (trener główny), Zbigniew Klimowski i Grzegorz Sobczyk (asystenci), Łukasz Gębala (fizjoterapeuta) i Kacper Skrobot (serwismen), których wspierali Aleksander Winiarski (lekarz), Michał Wilk (specjalista w zakresie treningu motorycznego) i Adam Małysz (konsultant).



Dużym wyzwaniem było dla Kruczka pogodzenie szkolenia z jednej strony doświadczonego i utytułowanego Adama Małysza, z drugiej - młodszych, utalentowanych skoczków bez takich osiągnięć - z wyróżniającym się Kamilem Stochem (już wtedy posiadającym w swoim dorobku zwycięstwo w konkursie Letniej Grand Prix) na czele.

I rzeczywiście - o ile zespół czy sam Stoch osiągali niezłe wyniki (czwarte miejsce indywidualnie i drużynowo na mistrzostwach świata w Libercu; trzy podia w drużynowych konkursach PŚ), to Małysz nie mógł odnaleźć dawnej formy. W połowie sezonu wiślanin powrócił do współpracy z Hannu Lepistö, w drugiej części zimy już oficjalnie powstał tzw. Team Małysz - z Finem w roli głównego szkoleniowca. Kruczek mógł więc skupić się na pracy z młodszymi zawodnikami.

W 2011 roku Małysz zakończył karierę - wielu spodziewało się wtedy rychłego końca sukcesów polskich skoków. Solidnych podstaw ku temu jednak nie było - Stoch przejął przysłowiową pałeczkę, wygrywając konkursy Pucharu Świata w Zakopanem (tam Małysz upadł), Klingenthal i wreszcie Planicy (Małysz był wtedy trzeci - i w konkursie, i klasyfikacji generalnej PŚ; Stoch był dziesiąty w końcowym rankingu). Później i bez Małysza nasi skoczkowie potrafili stawać na podium zawodów drużynowych.



Charakterystyczne dla podopiecznych Kruczka było to, że zwykle (bo nie zawsze) słabo rozpoczynali sezon, a następnie ich forma rosła - raz szybciej, raz wolniej. Szczególnie istotnym momentem były zawody Pucharu Świata w Kuusamo w 2012 roku, kiedy w konkursie indywidualnym punktował tylko Dawid Kubacki (Stoch nie przeszedł nawet przez kwalifikacje), a nasza ekipa zajęła ostatnie miejsce w konkursie drużynowym (przegrali nawet ze Szwajcarią i Francją).

To chyba wtedy Kruczek przyjął na siebie największą dawkę krytyki ze strony kibiców, mediów (pamiętam, jak jeden ze znanych dziennikarzy przez 35 minut jazdy autobusem z Kuusamo do Ruki opowiadał komuś, jak bardzo Kruczek nie nadaje się do roli szkoleniowca). Sam Kruczek wtedy zebrał wszystkich podopiecznych i sztab w pokoju hotelowym - podczas legendarnej już narady zaproponował, że może odejść ze stanowiska, jeśli pozostali stwierdzą, że problem leży po jego stronie. Zawodnicy jednak stanęli murem za swoim trenerem.

Z tamtego kryzysu udało się wyjść dosyć szybko. Kamil Stoch i Piotr Żyła zostali wycofani z przedolimpijskiej próby w Soczi (tak, wtedy też szybko pojawiła się krytyka, że przez brak zapoznania z tamtejszymi skoczniami stracą szanse na sukcesy podczas igrzysk), by wraz z Łukaszem Kruczkiem spokojnie trenować w Austrii.

Po powrocie do rywalizacji wszyscy zapomnieli o kryzysie - przełom nastąpił w Engelbergu, gdzie przez kwalifikacje dwukrotnie przebrnęli wszyscy nasi reprezentanci, w jednym z konkursów Stoch zajął drugie miejsce (przegrał z Andreasem Koflerem zaledwie o 0,1 punktu), a Dawid Kubacki był dziewiąty.

To nie był koniec sukcesów tamtej zimy - Stoch stawał na podium konkursów Pucharu Świata jeszcze cztery razy (dwukrotnie wygrał), dwa miejsca na podium i pierwsze zwycięstwo w karierze odnotował też Piotr Żyła, również drużyna dwa razy stawała na "pudle".

Najważniejszym momentem sezonu 2012/2013 były jednak mistrzostwa świata w Val di Fiemme. Już podczas zawodów na skoczni normalnej Stoch miał ogromne szanse na medal (na półmetku był drugi, później jednak spadł na ósme miejsce), czego efektem była widoczna złość, żal, ogromny smutek Polaka. Na dużym obiekcie było już znacznie lepiej - Stoch zdobył złoty medal z wyraźną przewagą nad Petrem Prevcem. Z kolei konkurs drużynowy zamknął usta większości krytyków Kruczka - nasz zespół (Stoch, Kubacki, Kot, Żyła) zdobył brązowy medal mistrzostw świata (pierwszy w historii), a pikanterii całej sytuacji dodała historia z błędnym policzeniem punktacji...



W sezonie 2013/2014 dla odmiany wszystko układało się od samego początku - po wygranej Krzysztofa Bieguna w otwierających Puchar Świata zawodach w Klingenthal przyszła pora na kolejne zwycięstwa - Kamila Stocha w Titisee-Neustadt oraz Jana Ziobry i Stocha w Engelbergu. To o pierwszym konkursie w Szwajcarii Kruczek mówił:

- To najlepszy konkurs w mojej karierze trenerskiej. Wszystko ułożyło się bardzo dobrze, to był wspaniały konkurs w wykonaniu naszych skoczków.

W istocie były to zawody wyjątkowe - nasi reprezentanci zajęli dwa pierwsze miejsca, w dziesiątce znalazło się aż czterech Polaków, mieliśmy też żółty plastron lidera Pucharu Świata. A gdyby tego było mało, to dzień później triumfował Stoch, Ziobro był trzeci, a punktowało w sumie sześciu naszych zawodników.

Podiów Stocha tamtej zimy było jeszcze kilka, w tym pucharowe zwycięstwa w Willingen, Lahti i Kuopio. Najważniejszym, bezprecedensowym momentem były jednak XXII Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Soczi - dwa złote medale zdobył Kamil Stoch, dobre pozycje zanotowali także Maciej Kot, Jan Ziobro i drużyna. Wspaniały sezon zakończyło drugie miejsce drużyny w Planicy i wywalczenie przez Stocha Pucharu Świata.

Nie dziwi, że po takich sukcesach Kruczek dwukrotnie został wybrany Trenerem Roku w plebiscycie Przeglądu Sportowego. Nagrody ani razu nie odebrał osobiście, jednak dziękował za pośrednictwem nagrania - z charakterystyczną dla niego skromnością:

- Nagroda powinna zostać przyznana najlepszemu sztabowi szkoleniowemu, bo to dzięki zaangażowaniu współpracowników możemy cieszyć się z tych wyników. Największe podziękowania należą się zawodnikom, bo to oni tworzą historię, z której możemy się cieszyć - mówił wtedy.



Pojawiły się też inne wyróżnienia - jak Srebrny Krzyż Zasługi czy lepsze warunki umowy z PZN, o których mówił wiceprezes Andrzej Wąsowicz. Pewnym potwierdzeniem klasy szkoleniowca był również fakt, iż interesowały się nim inne związki narciarskie. Apoloniusz Tajner był jednak spokojny, że Kruczek pozostanie z polską kadrą.

Dwa ostatnie sezony nie były już tak udane - choć pewne sukcesy były. Rok temu Stoch pięć razy stanął na podium (dwa razy wygrał), mimo kontuzji na początku sezonu; pozostali skoczkowie nie zachwycali, ale i tak nasza drużyna znów wywalczyła brązowy medal mistrzostw świata. W zakończonym właśnie sezonie najjaśniejszym punktem było trzecie miejsce w drużynówce w Zakopanem.



Fala krytyki znów ruszyła, a oliwy do ognia dodał fakt, że w Pucharze Świata to często zawodnicy z kadry B okazywali się lepsi od podopiecznych Kruczka z kadry A. Coraz więcej mówiło się też o popsutej atmosferze w naszych grupach szkoleniowych, o konflikcie Kruczka z Maciejem Maciusiakiem, pojawiały się głosy niezadowolonych kadrowiczów. Tego było za dużo, a Kruczek już podczas Turnieju Czterech Skoczni poinformował władze PZN o rezygnacji z funkcji trenera.

O tym, że Kruczek zakończy współpracę z kadrą dużo mówiło się w styczniu, a potwierdzenie tego faktu przyszło na początku lutego - najpierw pojawiły się doniesienia medialne w "Przeglądzie Sportowym", dzień później poznaliśmy oficjalne oświadczenia Kruczka, Apoloniusza Tajnera, jak i Polskiego Związku Narciarskiego.

Do końca sezonu sztab szkoleniowy pozostał w dotychczasowym kształcie, a mistrzostwa Polski w Wiśle były dla Kruczka ostatnimi zawodami, podczas których wystąpił w roli trenera głównego kadry A.

Osiem lat współpracy z reprezentacją to dużo - zwłaszcza w takim kraju jak Polska, gdzie trenerów zwalnia się często po jednym niepowodzeniu. Dla polskich skoków były to lata wielu sukcesów - często takich, jakich dotychczas na naszym podwórku nie było. W pewnym momencie musiało przyjść jednak zmęczenie, pewne wypalenie formuły - i zapewne stąd decyzja Łukasza Kruczka o rezygnacji. Przyszedł czas na zmiany, a te mogą okazać się korzystne zarówno dla naszych skoczków, jak i samego szkoleniowca.



Podczas tych ośmiu lat Kruczek dał się poznać jako profesjonalista, doskonały organizator, oddany swojej pracy człowiek. Nigdy nie dawał ponieść się emocjom, jego wypowiedzi zawsze były wyważone, wręcz dyplomatyczne; nie brakowało też inteligentnych, ciętych ripost - słowem: klasa. Nie bał się podejmować odważnych decyzji, co często prowadziło do szerokich dyskusji wśród kibiców i ekspertów. Fakt, że utrzymał się na stanowisku trenera aż osiem lat, świadczy o dwóch rzeczach: z jednej strony o jego dużej odporności psychicznej, z drugiej - o naprawdę dobrze wykonywanej pracy, którą potwierdzają wyniki.

Możemy być pewni, że Łukasz Kruczek po zakończeniu pracy z polską kadrą nie osiądzie na laurach, że czekają go kolejne sukcesy - niezależnie od tego, czym zajmie się w przyszłości.

I właśnie sukcesów, satysfakcji z wykonywanej pracy i dużo spokoju życzymy Panu, trenerze, na "nowej drodze życia"!



od autora: Znacząca część powyższego tekstu powstała ponad trzy lata temu, po mistrzostwach świata w Val di Fiemme - zabrakło jednak czasu, by go dokończyć i opublikować. Mimo to gotowy był zarys ostatniego akapitu, w którym znalazł się fragment: "Możemy być pewni, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Nie osiądzie na laurach, a nasza reprezentacja pod jego przewodnictwem może osiągnąć jeszcze wiele...". Nie pomyliłem się.