Niedzielny konkurs drużynowy na słoweńskiej "Olbrzymce" był wielką ceremonią koronacyjną miłościwie nam panujących w tym sezonie książąt skandynawskich, z których jeden, z całą pewnością, zostanie w Oslo namaszczony na króla sezonu 2003/2004.
Po wcześniejszym triumfie indywidualnym, Gang Kojonkoskiego nie pozwolił sobie na chwilę słabości również Dnia Trzeciego... trudno się temu dziwić, skoro w skład zwycięskiej drużyny wchodzili zawodnicy, z których, jeden uważa Velikankę za swoją dziewczynę, drugi jest tak ambitny, że decyduje się na loty nawet ze złamanym żebrem, trzeci zawsze bawi się na skoczni "jak dziecko", a czwarty "po prostu KOCHA latać"... Z taką postawą i, co niezmiernie istotne, pod czujnym okiem don Szefa, Norwegowie byli po prostu skazani na sukces, chociaż walka z Finami trwała do ostaniego skoku...

Muzeum "rozradowanych twarzy" obejmowało również eksponaty austriackie... Tak jak Norwegowie z Finami, tak Niemcy rywalizowali z Austriakami. Z tej bitwy zwycięsko wyszli jednak ci drudzy, całkiem zasłużenie, bo takich lotów w wykonaniu Widhoelzla czy Loitzla, świat nie widział już dawno... panowie przyłożyli się ładnie.

Niestety, żeby nie było tak "różowo, słodko i radośnie" więcej było, w tej pierwszej w historii Mistrzostw w Lotach drużynówce, ekip rozczarowanych swoimi występami. Gorzki smak klęski po raz drugi w tegorocznych Mistrzostwach poczuli Niemcy, którzy byli blisko, bliziutko... ale nie do końca. Zawiedzeni byli również Finowie, chociaż z większoœci ich komentarzy wynika, że sami do końca nie wiedzieli jak się powinni zachować: cieszyć się ze srebra czy tęsknić za niezdobytym złotem. Jedynie Lindstroem od początku do końca twierdził: "Nie poszło nam! Mogło być dużo lepiej!". Sam trener Finów okazał się najbardziej "rozdwojony w sobie" rzucając wszem i wobec "Jesteśmy dumni ze srebra!!!" by kilka godzin później (możliwe, że gdy opadły już emocje i do głosu doszedł rozsądek) stwierdzić "Stać nas było na więcej! - Graliśmy po to, by wygrać! Uważam, że mieliśmy i szansę i potencjał, ale nie wykorzystaliśmy ich do końca w przeciwieństwie do Norwegów."

Dużo wyżej mierzyli również Słoweńcy, a skończyło się na skromnym miejscu szóstym.
"To wynik poniżej naszych oczekiwań" - komentował po konkursie trener kadry Matjaz Zupan. "Jesteśmy tutaj "u siebie" więc miałem nadzieję, że powalczymy o ścisłą czołówkę. Jestem zadowolony z postawy Roka Benkovicia. Roberta Kranjca zgubiły drobne błędy, po prostu za bardzo chciał, miał szansę na dużo lepsze odległości, zwłaszcza w drugiej serii. Primoz Peterka i Bine Zupan zaprezentowali się poniżej oczekiwań. Ten sezon nie jest dla nas łatwy. Dużo jeszcze pracy przed całą drużyną, mamy teraz kilku młodych zawodników i oni, mimo sporych już sukcesów, po prostu często się gdzieś "gubią" w tym swoim skakaniu. Cieszy mnie to, że Robert (Kranjec -przyp.red.) wraca do swojej wysokiej formy, liczę na dalszy rozwój Roka, on jest ponadprzeciętnie zdolny. Naprawdę liczyłem, że będziemy w czołowej piątce."

Słoweńcy obniżyli poprzeczkę o jedno miejsce, nasza biało-czerwona drużyna aż o dwie, przy czym, pewnie siódma pozycja też by wystarczyła, przynajmniej pozwoliłaby nam chodzić z podniesionym czołem, ale przy tak rozbieżnie skaczących dwóch polskich parach nie mieliśmy szans z przeciętną, ale RÓWNĄ, czwórką rosyjską... cóż, los bywa rogaty... a fortuna kołem się toczy... raz na wozie raz pod wozem... i my będziem kiedyś wodzem... pożyjemy zobaczymy... już za dwa lata!