Dawidowi Kubackiemu i Maciejowi Kotowi niewiele zabrakło do awansu do drugiej serii konkursu w Garmisch-Partenkirchen. Ta sztuka powiodła się natomiast Stefanowi Huli, który w finale wystąpił jako lucky loser.
Stefan Hula był drugim, obok Kamila Stocha, z polskich skoczków, który zdołał dziś wywalczyć punkty do klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. W pierwszej serii zawodnik ze Szczyrku lądował na punkcie K, później - trzy metry bliżej.

- Jestem w miarę zadowolony, choć spóźniłem drugi skok i nie było już takiej radości jak w pierwszym. Fajnie, że obaj z Kamilem byliśmy w drugiej serii - cieszył się Hula.

Sympatyczny skoczek po raz kolejny potwierdził, że w tym sezonie jest jednym z liderów kady, a prezentowana przez niego forma jest bardzo stabilna:

- Mam nadzieję, że moja dyspozycja będzie coraz lepsza. Nie napalam się jednak, żeby pokazać coś więcej - trzeba robić swoje i cieszyć się tym - podkreślił.

Szóstym na liście przegranych w parach systemu KO - i pierwszym, jaki nie dostał się do drugiej serii - był Dawid Kubacki. Zawodnik z Szaflar nie tłumaczy jednak braku awansu specyfiką tego sposobu rozgrywania konkursów, a po prostu słabszymi próbami:

- Moje skoki nie były bardzo złe. Oczywiście, jest jeszcze trochę do poprawy, ale przy odrobinie szczęścia byłby awans do drugiej serii. Wiem, co zawiodło - to nie jest trudne do poprawienia. Jutro kolejne skoki - podkreśla Kubacki, który chce dalej postępować zgodnie z opracowanym planem.

- Po Engelbergu trenowaliśmy w Zakopanem, dobrze to wyglądało, skoki dawały mi dużo radości; podobnie później na Pucharze Kontynentalnym. To zbliża mnie do systematycznego, bardzo dobrego skakania.

Trzech punktów do pokonania Michaela Neumayera zabrakło Maciejowi Kotowi. Zakopiańczyk nie był zadowolony ze swojego występu, a przyczyn porażki upatruje w kombinezonie i nastawieniu psychicznym:

- Nie tak spodziewałem się rozpocząć nowy rok. Sam do końca nie wiem, co się stało. Oddawałem gorsze skoki niż wczoraj. Gdy oglądamy skoki w zwolnionym tempie, wyglądają podobnie, a różnica w metrach jest dość znaczna. To może wynikać z faktu, iż na treningu wszyscy skaczą w kombinezonach treningowych; na konkurs wszyscy wyciągają nowe, a ja znowu idę w treningowym. Przez to ciężko nastawić się pozytywnie - tłumaczył, dodając, że wieczorem z Polski dojedzie kolejny kombinezon. Ten, który został uszyty specjalnie na TCS i w którym skakał kilka razy w ostatnich dniach, już definitywnie odstawił.

Trzeba będzie przeanalizować ten konkurs, a później zapomnieć o niepowodzeniu. Nie będzie dużo czasu na rozpamiętywanie - może to i dobrze, bo trzeba będzie po prostu działać - przyznał, nawiązując do jutrzejszych treningów i kwalifikacji w Innsbrucku. - Bardzo lubię Bergisel, jednak jeśli wieje tam wiatr, to często bywa loteria. Tam bardziej liczy się odbicie niż umiejętności lotnika - a to, jak podkreślił, bardzo mu sprzyja.