Tak jak polscy skoczkowie byli umiarkowanie zadowoleni ze wczorajszego konkursu drużynowego, tak i u Łukasza Kruczka nie ma entuzjazmu, ale też nerwów...
- Oceniam ten konkurs na trójkę z plusem. Chcieliśmy spokojnie wejść w sezon, by nie było skrajnych emocji - i tak się stało. Każde miejsce wyżej byłoby lepiej odbierane, do końca walczyliśmy z Czechami o piątą lokatę - szkoda, że to się nie udało - podsumował rywalizację drużynową Kruczek. - Sytuacja jest spokojna, nerwówki nie ma. Najgorzej jest zacząć źle - wtedy od razu robi się nerwowo i jest gonitwa - nawiązał do pierwszych zawodów w ubiegłym sezonie, dodając, że przed nami jeszcze 36 konkursów.

Kruczek podkreślił, że - jego zdaniem - plan treningowy na ostatnie tygodnie przed sezonem był słuszny. Polacy przygotowywali się na lodowych torach w Oberhofie, by w samej końcówce powrócić do spokojnych ćwiczeń u nas w kraju:

- Sprawdził się eksperyment z ostatnią fazą przygotowań, kiedy trenowaliśmy w Polsce zamiast szukać po Europie skoczni z lodowym rozbiegiem.

A jak szkoleniowiec ocenia wczorajsze próby swoich podopiecznych?

- Wszyscy skakali na miarę dzisiejszych możliwości. To nie były takie skoki, jakich oczekiwaliśmy, bo pojawiały się błędy. Było trochę stresu, jak to w pierwszym starcie. Skoki to dyscyplina techniczna, tutaj niczego nie da się zrobić na siłę. Błędy są efektem stresu - stwierdził, podkreślając wyrównaną dyspozycję podopiecznych: - Klimkowi nie wyszedł pierwszy skok, pozostali skakali równo. Kamil poprzez wyniki i doświadczenie ma poprzeczkę postawioną dużo wyżej. Dla niego ten konkurs nie był łatwy; sam mówił, że czuł się na skoczni nieco dziwnie. Teraz będzie rozpędzał się w trakcie kolejnych konkursów - ocenił.

A czego trener oczekuje po dzisiejszym konkursie indywidualnym?

- Założenia mamy podobne - jak najszybciej wprowadzić zawodników do rytmu startowego. Trzech z nich pierwszy dzień startu ma jeszcze przed sobą - zakończył.