Dla Roberta Kranjca ten sezon - pomimo całkiem dobrego początku - należy do jednych z najgorszych w ostatnich latach. Słoweniec jednak nie poddaje się i ma nadzieję na pozytywny akcent na zakończenie zimy.
Ostatni raz Kranjec rywalizował w międzynarodowych zawodach blisko miesiąc temu - podczas Pucharu Świata w Vikersund. Z powodu braku formy nie pojechał do Falun na mistrzostwa świata, a tuż po nich nie pokazał się z dobrej strony nawet na mistrzostwach kraju, dlatego szkoleniowiec Goran Janus zdecydował, że zamiast wracać do pucharowej rywalizacji, Słoweniec powinien potrenować pod okiem Janiego Grilca. Panowie przeanalizowali wszystko i zdecydowali się na specjalny trening, który ma przynieść wybuchowość, lekkość i techniczną perfekcję na skoczni:

- Problem nie tkwił w treningu, a w stresie spowodowanym niepowodzeniem w zawodach. Kluczowym momentem był konkurs na Kulm w trudnych warunkach. Niektóre kwestie musieliśmy zresetować za pomocą konkretnych sposobów. Kładliśmy nacisk na moc na starcie, aby energia szła ze stóp w biodra, a następnie w lot. Z tymi ćwiczeniami poprawiło się czucie, a Robi lepiej poczuł się na rozbiegu, co oznacza też poprawę na progu, lepsze czucie odbicia i przejścia w fazę lotu - czyli elementu, w którym Robi jest najmocniejszy - wyjaśniał Grilc.

Z perspektywy czasu sam zawodnik postąpiłby inaczej w trakcie tego sezonu:

- Największym błędem było to, że nie wycofałem się z zawodów zaraz po Turnieju Czterech Skoczni, a dalej jeździłem z konkursu na konkurs. Dosłownie dobiło mnie to, że nie było już nawet jednego dobrego skoku, choćby na treningu. Oczywiście to musiało się stać. Nie wiem, ale może to wyjdzie mi na dobre. Kiedy byłem na samym dnie, robiło mi się niedobrze na samą myśl o skokach. Wpadłem w ciemną dziurę, byłem pod ścianą i miałem wrażenie, że nic już nie wiem. Każdemu w karierze zdarza się taki kryzys. Nie wiedziałem, co powinienem robić; czułem przesyt i od tego wszystkiego bolała mnie głowa - przyznał 33-latek.

Dzisiaj Robert Kranjec wyruszył do Oslo, gdzie zajmie miejsce Jaki Hvali, który podczas fińsko-norweskiej rywalizacji nie zdołał zdobyć ani jednego punktu. Po zawodach w stolicy Norwegii skoczków czeka to, co najlepsze - finałowe loty na powiększonej Letalnicy.

- Najbardziej jestem zadowolony z tego, że znowu cieszę się skokami. Po tym wszystkim, co wydarzyło się od stycznia, nie czułem się w powietrzu bezpiecznie. Wreszcie znowu czuję pod sobą powietrze i latam - mówił szczęśliwy Słoweniec.

Dla Słoweńców zawody w Oslo i Planicy będą upływać pod znakiem rywalizacji Petra Prevca z Severinem Freundem i Stefanem Kraftem o to, kto przed kibicami zgromadzonymi na Letalnicy podniesie w geście triumfu Kryształową Kulę. W Trondheim Prevc udowodnił, że broni składać nie zamierza:

- Po ubiegłorocznych zawodach, kiedy nie awansowałem tu do finału, miałem ze skocznią w Trondheim mocno niewyrównane rachunki. Bardzo ważne było przygotowanie dzień przed konkursem, gdy trenowaliśmy na siłowni, oraz dogłębna analiza - dzięki czemu udało nam się znaleźć rozwiązanie i podnieść poziom moich skoków. Z obu swoich prób jestem zadowolony, ale są jeszcze rezerwy w przejściu, którego nie poprawiłem. W walce o Kryształową Kulę wszystko jest jeszcze otwarte, ale działam z konkursu na konkurs - powiedział Peter Prevc, który w klasyfikacji generalnej traci do lidera - Severina Freunda - tylko 34 punkty.

- Po stresie w Finlandii jako zespół w końcu ruszyliśmy i wróciliśmy tam, gdzie chcieliśmy. Cieszę się, że Prevc jest zadowolony ze swojego występu. W walce o kulę Freund i Kraft są bardzo mocni, ale nie poddajemy się. Aby zdobyć to prestiżowe trofeum, trzeba też wygrać w pojedyncznych zawodach. Postaramy się poczynić kilka zabiegów, abyśmy w sobotę i niedzielę w Oslo, a także w przyszłym tygodniu w Planicy, byli jeszcze lepsi - zapowiedział Goran Janus.