Niemal rok temu Polskę na dobre ogarnęła „Stochomania”. Dwa złota olimpijskie Kamila Stocha to efekt długiej pracy, jaką wykonał nasz skoczek. Współautorem tego sukcesu jest Łukasz Kruczek. Sam szkoleniowiec uważa jednak inaczej.
Trener reprezentacji Polski w skokach narciarskich przyznaje, że nie tylko on jest ojcem medali Kamila Stocha. Pierwszoplanowe role odgrywają wszyscy członkowie kadry narodowej.

- W sztabie szkoleniowym jest sześć osób. Każdy zapieprza tak samo albo więcej niż ja. Na końcu ma zostać tylko jeden, ten, którego widać? A gdzie pozostałych pięciu? - dziwi się Łukasz Kruczek. - Do wypinania klaty do orderów jestem ostatni - dodaje.

Kamil Stoch w konkursie na normalnej skoczni w Soczi zdeklasował rywali. Nie miał sobie równych. Drugi Peter Prevc zanotował aż 12,7 punktu straty do naszego skoczka.

- Trafił z formą. Byłe lekkie zagrywki z naszej strony, z konkurencją „zagraliśmy” szerszymi kostkami przy butach. Ale one działy wyłącznie u skoczka w optymalnej dyspozycji. Inaczej nic by nie pomogło - ocenia szkoleniowiec. - W Soczi Kamil był w bardzo dobrej dyspozycji mentalnej i fizycznej - dodaje.

W 2013 roku w Val di Fiemme Kamil Stoch został mistrzem świata na skoczni dużej. Faworytem był już na normalnym obiekcie, lecz przegrał konkurs - wylądował tuż za podium.

- W drodze na konkurs na dużej skoczni powiedział: „Wygram to”. Nikt z nas z tym się nie obnosił, bo w skokach obnoszenie się to brak szacunku dla reszty. W każdej dyscyplinie sportowej zawodnik musi być pewny siebie, ale nie zadufany w sobie. Kamil wiedział krok po kroku, co ma zrobić, aby wszystkie elementy układanki wskoczyły na miejsce.

W wielu konkurach, w których walczono o medale, pierwszoplanową rolę odgrywał wiatr. Tak było też w Soczi. Tylko tam Kamil Stoch miał szczęście.

- W Soczi loteryjny był konkurs na normalnej. Wiatr kręcił we wszystkie strony. Szczęściem Kamila było to, że tam nie miał pecha. Tego czynnika nie da się zmierzyć, ale w skokach jest niezmiernie potrzebny.

Rano przed konkursem olimpijskim na dużej skoczni Kamila Stocha bolała głowa. Gdyby nie fizjoterapeuta Łukasz Gębala, może złota by nie było...

- To nie był zwykły ból głowy. U Kamila to sprawy migrenowe. Wtedy, w Soczi, trenerzy nie byli w stanie nic zrobić. Działał Łukasz - i kto wie, może tego dnia wykonał największą pracę? On nie postawił Kamila na nogi... tylko posłał go z powrotem do łóżka - opowiada Kruczek. - Po południu trochę na siłę go stamtąd wyciągnęliśmy. Wciąż źle się czuł, ale chcieliśmy go trochę rozpędzić przed konkursem. Potem ból ustał. I wiemy, jak wszystko się potoczyło. Wyznaję zasadę, że każdy, kto ma styczność z zawodnikiem przed konkursem, ma później udział w jego wyniku. Lista osób zasłużonych jest długa - kończy szkoleniowiec.