Roman Koudelka na 63. Turniej Czterech Skoczni jechał jako główny faworyt - niestety tej edycji niemiecko-austriackiej imprezy Czech nie będzie wspominał najlepiej - mimo że, jak sam twierdzi, nie ma czego się wstydzić.
Koudelka w końcowej klasyfikacji turnieju uplasował się na dziewiątym miejscu ze stratą ponad dziewięćdziesięciu punktów do Stefana Krafta.

- Pierwsza część nie udała się całkowicie. Nie widziałem w sobie faworyta, chciałem walczyć o dziesiątkę, co się mi udało. Przez dwa pierwsze konkursy byłem spokojny, brakowało pazura, czułem się znudzony. Większa pewność siebie i byłoby lepiej. Ale dla mnie to kolejne doświadczenie, w takiej sytuacji jeszcze nigdy nie byłem. Wszyscy czekali trochę dłużej, ja też, ale miejsce w dziesiątce jest. To żadna porażka, wstydu nie przyniosłem - żartował Koudelka. - Najbardziej jest mi przykro, że nie cieszyłem się skokami od początku turnieju, tak jak chciałem - dodał.

Już jutro zawodnicy po raz pierwszy w tym sezonie będą startować na mamuciej skoczni Kulm, która została przebudowana i powiększona. Później zawodnicy będą rywalizować w Polsce:

- Jedziemy dalej, turniej jest oddzielony grubą kreską, loty to niczym inna dyscyplina - powiedział.

Psychiczne napięcie opadło bardzo szybko, Czech cieszy się nie tylko na loty w Tauplitz/Bad Mitterndorf, ale i na te w Vikersund, które odbędą się tuż przed mistrzostwami świata w Falun. Koudelka zdradził również, że nie planuje odpuścić zawodów w Sapporo:

- Początkowo chciałem pominąć Japonię, ale pojadę tam, a przed mistrzostwami będę ostrzej trenować i pracować nad techniką. Do mistrzostw będę jeździł wszędzie - zapowiedział.