Sytuacja na Schattenbergschanze była bardzo uciążliwa dla wszystkich - zawodników, trenerów, widzów i organizatorów. Jednak przełożenie konkursu w opinii wszystkich było najlepszym rozwiązaniem.
Johann Andre Forfang siadał na belce kilka razy, ale ostatecznie nie oddał skoku, bo po próbach jedenastu zawodników odwołano zaplanowany na dzisiaj konkurs.

- To była słuszna decyzja. Nie było ani trochę lepiej, a wręcz stawało się bardziej wietrznie - zarówno za progiem, jak i na dole skoczni. To wszystko było na granicy bezpieczeństwa - powiedział szkoleniowiec Norwegów Alexander Stöckl. - W sumie cieszę się, że Forfang nie skakał. W tym czasie siadał na belce dwukrotnie, a warunki nad bulą były bardzo zmienne.

Konkurs zaplanowany na godzinę 16:30 został odwołany kilka minut po 19:00. Jak podali organizatorzy, na skoczni zgromadzonych było 24 500 widzów. Jak przyznaje dyrektor Pucharu Świata Walter Hofer, wraz z jury próbowano dzisiaj wszystkiego, ale bezpieczeństwo zawodników musi pozostać priorytetem.

- Próbowaliśmy wszystkiego, co mogliśmy. Jednak kombinacja śniegu i wiatru sprawiła, że nie było możliwości przeprowadzenia tego konkursu. Bezpieczeństwo zawodników musi być najważniejsze - powiedział Hofer.

Szkoleniowiec Norwegów rozumie decyzję jury, ale nie ukrywa, że taka sytuacja była również dla niego bardzo trudna:

- To ekstremalny stres. Jako trener jesteś odpowiedzialny i dajesz sygnał, że wszystko jest w porządku, aby skoczyć. Ale czasami trudno jest nie myśleć o bezpieczeństwie. Masz na górze zawodnika, który chce skoczyć, konkurs jest transmitowany na żywo w telewizji w najlepszym czasie antenowym, a na dole jest 25 tysięcy widzów - wyjaśniał Alexander Stöckl. - Można skakać przy silnym wietrze, ale musi to być stały wiatr. Tutaj wiało trzy metry na sekundę z boku. Przy silnym bocznym wietrze podbija jedną nartę i może zdarzyć się, że skoczek obraca się w powietrzu i ląduje na plecach, a wtedy obrażenia mogą być groźne dla życia.