Nazwisko Sigurda zna od dziś większość Norwegów. W norweskich gazetach będzie można jutro przeczytać dziesiątki artykułów o Turnieju Czterech Skoczni. Po wielu latach niepowodzeń norweska drużyna skoczków powróciła za sprawą Pettersena na szczyty. Sigurd przypieczętował swój sukces zwycięstwem w ostatnim konkursie turnieju w Bischofshofen.
Tylko duże nieszczęście mogło odebrać Pettersenowi miano triumfatora 52. Turnieju Czterech Skoczni. Sigurd był jednak skupiony i wszystko wyszło tak, jak trzeba. Swój rytm odnalazł w kwalifikacjach a w konkursie był niepokonany po skokach na 132,5 oraz 133,5 metra. "Po pierwszym skoku czułem się już bezpiecznie, ale trudno powiedzieć, czy odczułem większą ulgę po pierwszej czy po drugiej serii. W każdym razie cieszę się, że to wszystko już się to skończyło" - komentował Pettersen.
Sigurd przyznaje, że miniony tydzień był niezwykle męczący. "Jestem teraz totalnie wykończony. Ale wygrana w Turnieju Czterech Skoczni to przecież nie to samo co spacerek w parku". Na pytanie o aktualne plany odpowiada: "Teraz muszę po prostu dalej skakać na nartach i dobrze się bawić na skoczni." Najbliższym celem norweskiego skoczka są zawody Pucharu Świata w Zakopanem a później lutowe Mistrzostwa Świata w lotach w słoweńskiej Planicy. Po naradzie z trenerami Sigurd zdecydował się opuścić następne konkursy PŚ w Libercu. Norweg czuje potrzebę by wrócić do domu, gdzie ma zamiar podładować baterie i wyleczyć przeziębienie, którego się właśnie nabawił. Dlatego jutro wraz z Janem-Erikiem Aalbu wsiądzie do samolotu i poleci do Oslo.
Sigurd jest zadowolony, że w jego małym miasteczku Rollag będzie mógł cieszyć się spokojem - przeciwnie niż podczas ostatnich dni w Niemczech i Austrii. Po zwycięstwie Pettersen został praktycznie zbombardowany pytaniami od norweskiej i zagranicznej prasy. Zmęczony postawił nawet norweskim dziennikarzom retoryczne pytanie: "Ile można pisać o skokach?". W ciągu tygodnia Sigurd zarobił ok. 1,2 miliona koron oraz otrzymał samochód terenowy. Ale skromny Norweg podkreśla, że nie mają dla niego znaczenia ani pieniądze ani status gwiazdy. Dzięki zarobionym pieniądzom chciałby wesprzeć rodziców oraz 21-letniego brata Joerna, który chciałby doskonalić swe umiejętności piłkarskie.
Norweski zwycięzca został oczywiście odpytany ze swych dziecięcych marzeń i opowiadał, że nigdy nie marzył o zwycięstwie w TCS. "Pamiętam turniej z 1994 roku. Wtedy oglądałem zwycięstwa Espena Bredesena w telewizji. Był on moim wielkim idolem i bardzo mi imponował. Sam nigdy nie marzyłem o wygranej w TCS. To co dzieje się teraz, to jakieś szaleństwo!" - podsumował.