Kontuzja i długi powrót do formy pozwalającej na starty w międzynarodowych zawodach. Bjoern Einar Romoeren wrócił właśnie do rywalizacji w Pucharze Kontynentalnym, a jednocześnie ogłosił, że kończy karierę...
Nie widzieliśmy Cię w zawodach międzynarodowych przez półtora roku. Czy powodem był jedynie długi powrót do zdrowia po kontuzji, czy może coś więcej? Jak teraz się czujesz?

Czuję się w miarę dobrze. Miałem dość długą przerwę, ponieważ powrót do pełnej sprawności po kontuzji zajął mi nieco więcej czasu niż się spodziewałem. Treningi szły zgodnie z planem, więc w ubiegłym roku wróciłem do skakania. Niestety - po oddaniu siedmiu skoków plecy znów bolały. Nabawiłem się dodatkowej kontuzji, więc nie byłem w stanie skakać latem - wróciłem dopiero jesienią. Kiedy zacząłem więcej trenować, moje skoki stawały się coraz lepsze.

Chociaż wszystko wyglądało dobrze, to jednak podczas treningu ciężko odnaleźć punkt odniesienia, porównać się do innych. Trudno ocenić formę, gdy jednego dnia masz dobre odczucia, a następnego - fatalne. Wtedy niełatwo jest pracować nad techniką. Po kontuzji ciężko mi było odnaleźć właściwą pozycję dojazdową, ale wreszcie chyba mi się to udaje - liczę więc, że moje skoki będą jeszcze dłuższe.



Wciąż jesteś poza kadrą A. Chodzą słuchy o konflikcie pomiędzy Tobą a Alexandrem Stoecklem. Podobno trener nie przewidział dla Ciebie miejsca w składzie na najważniejsze zawody. Czy przytoczone plotki są prawdziwe, czy to tylko wymysł mediów?

Nigdy się z czymś takim nie spotkałem - to dla mnie nowość, wiadomość z ostatniej chwili (breaking news). Nie, nie, nie i jeszcze raz nie. Fakt, nie dostałem powołania do kadry A, ale tę decyzję podjął Norweski Związek Narciarski, który w zeszłym roku zadecydował, kto znajdzie się w składzie. Mnie tam zabrakło, ponieważ przez cały sezon nie skakałem. Nie ma żadnego konfliktu.

Co możesz powiedzieć o swojej relacji z trenerem?

Oczywiście trochę go znam - w końcu był moim trenerem, i to dobrym. Mam nadzieję, że wciąż będę z nim trenował. W sumie to normalne, że skoro nie skakałem przez ponad rok, nie było już dla mnie miejsca w kadrze. Jasne, że miałem nadzieję na powrót w tym sezonie. Wyglądało na to, że jest dobrze, niestety potem przyszły gorsze wyniki i złe skoki. Mam nadzieję na więcej startów w zawodach międzynarodowych. Uważam, że teraz wszystko zależy ode mnie - nikogo innego.

Pamiętam, że w październiku 2012 roku, przed operacją, powiedziałeś, że nie zmieni ona Twoich planów. Przerwa miała potrwać około miesiąca, okazało się jednak, że była dużo dłuższa. Czym zajmowałeś się w tym czasie (oprócz treningów i rzadkich startów)?

Trenowałem.

Tylko?

Tak.

Co z odpoczynkiem?

A no tak, odpoczynek... (śmiech). Jasne, że zawsze jest coś innego do roboty. Jednak skoki wciąż są dla mnie numerem jeden. Trenuję więc tak często, jak tylko mogę.



Przed inauguracją sezonu mówiono o Twoich problemach finansowych. To prawda czy kolejne wiadomości, które media wyssały z palca?

Ściema. Tak to jest, kiedy udzielasz długiego wywiadu, w którym wspominasz o jednej drobnej sprawie, a potem ten cytat zdobi nagłówki gazet. Podkreśliłem wtedy tylko ogromne zaskoczenie z powodu braku jakiegokolwiek odszkodowania w związku z kontuzją. Wszystko przez to, że nie jestem nigdzie zatrudniony. To jedyny komentarz, jakiego w tej sprawie udzieliłem. Powiedziałem, że nie zamierzam rozwijać tematu, będę po prostu robić swoje. Na szczęście jestem na tyle mądry, że przez wiele lat udało mi się odłożyć trochę pieniędzy, więc nie było to dla mnie problemem.

I tak właśnie powstała wielka dyskusja na ten temat. Chciałem jedynie zasugerować stworzenie pewnego rodzaju systemu ubezpieczeń dla kontuzjowanych sportowców. Wydaje mi się, że wszyscy sportsmeni zgodzą się ze mną. Uważam, że to mogłoby wypalić. Podczas powrotu do zdrowia myślałem sobie, że gdyby kontuzja pojawiła się w wieku 22 lat, miałbym kasiastych sponsorów w postaci rodziców. Generalnie wspomniana sprawa była nieco podkolorowana i mocno przekręcona przez media.

Przed operacją wspomniałeś, że chciałbyś wygrać w Harrachowie i stanąć na podium w Soczi. Teraz już wiemy, że nie ma na to szans. Jakie są więc Twoje następne cele? Mam nadzieję, że nie zamierzasz tak po prostu przejść na sportową emeryturę.

Moim celem są jutrzejsze zawody. To dotyczy właściwie wszystkich konkursów, w których startuję. Co do przyszłości... nic nie trwa wiecznie. Plan był taki, że po sezonie zakończę karierę sportową. Nie mówię jeszcze, że to w stu procentach pewne, ale wszystko wskazuje na to, że moja przygoda ze skokami dobiega końca. Nie oznacza to, że skoro zostało jedynie kilka tygodni, skupiam się teraz na wszystkim poza sportem. Zamierzam dzień w dzień dawać z siebie wszystko i dążyć do bycia lepszym sportowcem. Co nie zmienia faktu, że najprawdopodobniej za kilka tygodni przestanę być skoczkiem narciarskim.



Co w takim razie zamierzasz robić na sportowej emeryturze?

W sumie to nie wiem. Na pewno będzie to dla mnie ekscytujący okres. Na początku zamierzam pomóc żonie otworzyć jej nowy sklep. Dopóki biznes żony nie wejdzie w życie, zamierzam więc być chłopcem na posyłki. Potem mam nadzieję skończyć studia. Wtedy zobaczę, co przyniesie los. Nuda mi nie grozi - moja żona jest specjalistką w wynajdowaniu mi nowych zadań (śmiech).

Nie myślisz więc o pozostaniu w świecie skoków?

Zupełnie nie. Nie wydaje mi się, żebym był urodzonym trenerem. Prawdopodobnie nie należałbym do najgorszych, ale z drugiej strony - skoro oznaczałoby to nieustanne wyjazdy, tak jak do tej pory - to już chyba wolę pozostać przy skakaniu.

A może zostaniesz aktorem, tak jak to sugerowaliśmy kiedyś w primaaprilisowym artykule na naszych łamach?

Możliwe. Niczego nie wykluczam. Myślę jednak, że jest jeszcze parę rzeczy, które mógłbym robić zanim rozpocznę karierę w Hollywood.

Powróćmy do starych, dobrych czasów. Był okres, kiedy to Norwegia wiodła prym w Pucharze Świata. Jak myślisz, co było przyczyną sukcesu, jaki odnieśliście z Roarem, Sigurdem, Larsem i innymi? Czyżby miało to jakiś związek z dobrą atmosferą w kadrze? Może to zasługa Miki Kojonkoskiego? Czy jeszcze coś innego?

Wydaje mi się, że to mieszanka świetnej atmosfery w drużynie, trafionych pomysłów na skoki, dobrego treningu i wielu innych czynników. Muszę jednak przyznać, że nie do końca dominowaliśmy. Owszem - byliśmy jednymi z najlepszych, ale należy pamiętać, że Austria wciąż wygrywała w Pucharze Narodów.

Był jednak czas, kiedy to Norwegia okupowała czołowe pozycje.

Zgadza się, wygraliśmy w 2004 roku. Potem nastąpiły chude lata - aż do triumfu w ubiegłym sezonie. Wtedy naszym trenerem był Stoecki, a nie Mika... W sezonie 2002/03 odegraliśmy znaczącą rolę w skokach. Był to dla nas dobry i ekscytujący czas. Teraz jedynie Bardal odnosi znaczące sukcesy, reszta kadry A plasuje się daleko w tyle, jest po prostu za słaba.

Dlaczego, Twoim zdaniem, tak się dzieje?

Na szczęście nie jestem tym, który musi mieć na ten temat jakiekolwiek zdanie. Nie trenuję w kadrze, więc nie bardzo wiem, jak to wygląda od środka. Sądzę, że po sezonie należy przeprowadzić dokładną analizę. Poza Bardalem mamy wielu utalentowanych skoczków, którzy na zawołanie mogliby zajmować lokaty w czołowej dziesiątce PŚ. Niestety, jest zupełnie odwrotnie. Mam nadzieję, że uda się znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji.



W ostatnim czasie poziom poszczególnych drużyn i zawodników bardzo się wyrównał. Zgodzisz się, że to bardzo dobrze dla dyscypliny?

Fakt - gdy już przed zawodami znasz ich wynik, to nie ma w tym żadnej zabawy. O wiele ciekawiej jest, kiedy obserwujesz rywalizację pomiędzy przynajmniej dwoma zawodnikami. W ciągu ostatnich sezonów na podium stawało coraz więcej skoczków z wielu różnych państw. Bardzo mnie cieszy to, że wiele reprezentacji walczy o znalezienie się na takim poziomie, jaki w ciągu ostatnich dziesięciu lat pokazywały Norwegia, Finlandia czy Austria. Swoją drogą pamiętam, jak kilka lat temu polscy skoczkowie wygrali swój pierwszy konkurs drużynowy (to było wtedy, kiedy Kamil brał ślub) - to kolejna drużyna, a na polu walki są jeszcze Słoweńcy i Japończycy...

Jako Polak muszę zapytać o polską drużynę, która znacznie poprawiła się po zakończeniu kariery przez Adama Małysza. Czy spodziewałeś się takiego rozwoju sytuacji?

Nie widzę powodów, żeby miało być inaczej. Muszę przyznać, że nie wiem zbyt dużo o skokach w innych krajach, o ich poziomie, liczbie skoczków czy o tym, jak działają kluby. Oczywiście - dzięki temu, że mieliście taką gwiazdę jak Adam, wiele dzieci zainteresowało się skokami. Prawdopodobnie sporo z nich teraz startuje w zawodach Pucharu Świata czy Pucharu Kontynentalnego. Taki proces trwa jednak 10-15 lat.

Dokładnie - u nas minęło dziesięć lat.

Widać więc, że związki, które w podobny sposób budują swoje drużyny, osiągają pożądany rezultat. Również dzięki temu wyrównał się poziom w Pucharze Świata. Wielu dobrych trenerów, otwarcie na nowe pomysły, lepszy sprzęt i możliwość analizowania tego, co robią inni - to pozwala każdemu sportowcowi odnaleźć właściwą drogę, a wtedy łatwiej jest pracować. Wszystko i tak sprowadza się do jednego - trzeba wykonywać swoją pracę jak najlepiej.



Pamiętam wywiady czy czaty z Tobą, które przeprowadzaliśmy jakieś dziesięć lat temu. Czy zmieniłeś się od tego czasu, czy nadal jesteś tym samym wesołym, niesztampowym gościem?

Myślę, że w jakiś sposób musiałem się zmienić - jak każdy. Cały czas mam 182 cm wzrostu, ale jestem trochę cięższy ze względu na zmiany w regulaminie (śmiech). Mój charakter pewnie też się zmienił. Zresztą - nie wiem. Dziesięć lat to znów nie taki długi okres.

Zanim skończymy, chciałbym Ci przypomnieć, że cały czas masz w Polsce wielu fanów. Kibice pamiętają najważniejsze momenty Twojej kariery (na przykład tamten konkurs lotów w Planicy, który sam określiłeś jako najlepszy konkurs wszech czasów), cały czas Cię kochają i brakuje im Ciebie w Pucharze Świata. Czy chcesz im coś przekazać?

To coś, co bardzo mnie cieszy. Zawsze lubiłem startować w Polsce - ci entuzjastyczni kibice... Dziękuję za wsparcie. Zawsze jest miło w jakiś sposób odczuwać sympatię ludzi, kiedy doceniają to, co robisz. Gdy spotykam Polaków, zawsze pytają: kiedy powracasz? dlaczego nie skaczesz w PŚ? Odpowiadam, że skaczę zbyt słabo - i przepraszam! Oni na to: "aaa, powinieneś skakać w PŚ". To jednak tak nie działa. Żeby startować w zawodach najwyższej rangi, muszę być naprawdę dobry - tutaj nie ma "darmowych przepustek".

Dziękujemy za rozmowę. Życzymy Ci wszystkiego najlepszego po zakończeniu kariery, ale jednocześnie mamy nadzieję, że zostaniesz z nami jeszcze przez kilka lat. I liczymy, że zobaczymy Cię w Planicy!

Taaa... Ta przebudowa powinna skończyć się wcześniej. Zobaczymy. Jak powiedziałem - ostatecznej decyzji nie ma, ale byłbym bardzo zaskoczony, gdybym mógł jeszcze poprawić mój rekord - 239 metrów...

rozmawiał: Andrzej Mysiak, pomoc i zdjęcia: Paulina Stawiarz