Wielu kibiców spodziewało się takiego przebiegu sobotniego wieczoru, ale drugi złoty medal Kamila Stocha i tak wydaje się czymś niewiarygodnym. Nie tylko dla fanów, ale i dla samego mistrza...
- Zastanawiam się, czy to dzieje się naprawdę, czy mi się śni - mówił Stoch po konkursie. - To, co tutaj się dzieje, jest niesamowite!

Polak zwyciężył z niewielką przewagą nad rywalami. Jak się okazuje - nie jest zadowolony ze swojego występu:

- Przy tych skokach, które dzisiaj oddałem, jestem w szoku, że udało mi się wygrać - to była katastrofa! - przyznał. - Dzisiaj denerwowałem się dużo bardziej niż na skoczni normalnej. Starałem się skakać normalnie. Popełniłem kilka błędów, zwłaszcza w drugim skoku, ale wygrałem zawody - cóż, wolno mi! - powiedział z uśmiechem.

Po ostatnim skoku długo musieliśmy czekać na podliczenie punktów za odległość, styl, warunki i wyświetlenie ostatecznego rezultatu. W wielkich nerwach oczekiwali również zawodnicy.

- Nie powinno się tak robić, chyba chcą nam trochę skrócić życie... - stwierdził złoty medalista.

Ta sobota przejdzie do historii - kilka godzin przed zwycięstwem Kamila Stocha kilkadziesiąt kilometrów dalej, w Adler Arenie, Zbigniew Bródka sięgał po złoty medal w łyżwiarstwie szybkim. Jutro wieczorem aż dwukrotnie usłyszymy "Mazurka Dąbrowskiego".

- Wielkie gratulacje dla Zbyszka - fajnie będzie jutro się z nim spotkać. To, co zrobił, to występ historyczny. To mnie napędziło; pokazało, że trzeba walczyć o swoje.

Na koniec Kamil Stoch podziękował swojej żonie, Ewie:

- Dedykuję mój medal żonie - za to, że nie ma wtedy, kiedy mnie potrzebuje; za to, że nie ma mnie wtedy, kiedy chciałaby, żebym był; za to, że nie ma mnie wtedy, kiedy ja bym tego chciał - zakończył.