Igrzyska olimpijskie to dla wielu sportowców najważniejsza impreza sportowa w życiu. Nic więc dziwnego, że walka o medale jest zażarta. Niektórzy nie widzą nic złego w naginaniu zasad fair play, o czym przekonał się ostatnio Simon Ammann.
Wszystko wskazuje na to, że czterokrotny złoty medalista olimpijska znalazł się w samym środku pierwszej olimpijskiej afery. Popularny Simi odkrył bowiem, że członkowie austriackiej ekipy potajemnie fotografują sprzęt Szwajcara i innych czołowych skoczków.

Nie od dziś wiadomno, że Austriacy i Szwajcarzy nie darzą się szczególną sympatią. Do zaognienia sytuacji doszło podczas ZIO w Vancouver, kiedy Austriacy zażądali dyskwalifikacji Ammanna. Wygląda jednak na to, iż w Soczi nie doszło do przysłowiowego zawieszenia broni, a wrecz przeciwnie - konfilkt jeszcze eskaluje.

Do zdarzenia, które zszokowało szwajcarską ekipę, doszło podczas konkursów na normalnej skoczni. Simon Ammann zauważył, że jeden z członków zespołu austriackiego chodzi za członkami innych kadr i potajemnie robi zdjęcia sprzetowi narciarskiemu.
Podejrzenia od razu padły na Austriaków, ponieważ fotografujący ubrany był w strój kadry austriackiej. Ponadto Austriacy dostali specjalne zezwolenie dla dodatkowego członka zespołu, który może towarzyszyć Thomasowi Morgensternowi aż do belki startowej, jako że skoczkowi potrzebna jest asysta podczas zapinania nart, zakładania kasku, gogli oraz rękawic. W zwykłym trybie te części skoczni dostępne są jedynie dla skoczków i żaden członek ekipy szkoleniowej nie ma tam wstępu podczas konkursu.

- Taka sytuacja jest niedpuszczalna i skandaliczna. To wygląda na zwykłe szpiegostwo - oburza się Bertil Pålsrud, szef skoków podczas konkursów olimpijskich. - Fotografowanie sprzętu podczas konkursów jest niezgodne z przepisami.

Jeszcze przed rozpoczęciem zmagań w Soczi Simon obawiał się o swoją "współpracę" z zespołem austriackim.

- Podczas Igrzysk w Vancouver byłem praktycznie terroryzowany przez fotografów pewnego zespołu ze względu na opracowane wtedy specjalnie dla mnie wiązania - opowiadał jakiś czas temu Szwajcar.

Wynalazek opracowany specjalne dla złotego medalisty olimpijskiego dawał mu dużą przewagę nad rywalami ze względu na to, że zwiększał powierzchnię nośną nart, co z kolei przekłada się na dłuższe odległości uzyskiwane przez skoczków.

Podczas odprawy technicznej przed zawodami na dużym obiekcie trener Szwajcarów Martin Kunzle zgłosił sprzeciw w stosunku do zachowania Austriaków. Zajście potwierdza również trener Norwegów - Alexander Stoeckl, z pochodzenia Austriak.

- Wojna psychologioczna podczas zawodów jest normalna, do tego przyznaje się każdy. Jednakże takie zachowania, jak na szczycie skoczni, łamiące przepisy, są niesportowe i nie fair - ocenia całą sytuację Stoeckl.

Austriacy zaprzeczają całemu zajściu i twierdzą, że na szczycie skoczni był tylko jeden członek kadry.

- Na szczycie skoczni nie było dwóch osoób z naszego zespołu. Pozwolenie dostaliśmy tylko dla jednego członka asystującego Morgensternowi. Nikogo poza nim tam nie było. To jakieś nieporozumienie, chociaż otrzymaliśmy od FIS oficjalne ostrzeżenie w tej sprawie - tłumaczy zajście Florian Kotlaba, rzecznik prasowy kadry Austrii.