Igrzyska olimpijskie mają to do siebie, że wiele interesujących wydarzeń sportowych odbywa się w tym samym czasie. Na dodatek - o ile jest się na miejscu - aby pogodzić je ze sobą, trzeba się sporo nakombinować.




Zgodnie z tym, co pisałam w środę, wczoraj wybrałam się do Laury, aby oglądać bieg Justyny. Wrażenia niesamowite! Po raz pierwszy oglądałam biegi z trybuny (wcześniej kilkakrotnie dane mi było oglądanie takich zawodów ze stanowisk dla mediów czy fotoreporterów).







Na trybunie tuż obok mnie było dosłownie biało-czerwono. Liczba polskich kibiców imponowała i wszyscy mieliśmy jedno marzenie - zobaczyć triumf Kowalczyk, co stało się faktem.







Justyna miała wspaniały bieg, dzięki któremu sięgnęła po swój drugi złoty medal olimpijski... i tu pojawił się mój problem. Nie będę ukrywała, że darzę Justynę wielką sympatią, więc bardzo zależało mi, aby zobaczyć ceremonię medalową, która - jak wiecie - w przypadku biegów odbywa się tego samego dnia w parku olimpijskim...





Ale - niestety - czwartek nie był moim dniem wolnym i około 21, kiedy Justyna miała odbierać swoje złoto, powinnam była pojawić się na skoczni. Na szczęście moja supervisorka wykazała się dużym zrozumieniem i pozwoliła mi przyjechać trochę później, dzięki czemu mogłam po raz drugi wysłuchać polskiego hymnu w Medal Plaza i zobaczyć ceremonię medalową biegaczek.





Podobnie jak po skokach na widowni znalazło się wielu polskich działaczy i sportowców, a także kibiców z całej Polski. Na moje szczęście trzynasty nie był pechowy i udało mi się wszędzie zdążyć, nie uciekł mi pociąg i odbyłam wycieczkę znad morza w góry, z powrotem nad morze, ponownie w góry i w środku nocy znów dotarłam nad morze do swojego pokoju - bez większych problemów. A co najważniejsze - widziałam jak Justyna sięga po złoto na ZIO w Soczi.





Moi znajomi zaczęli żartować, że tam, gdzie ja, tam i złoto dla Polski. Może więc nasz dorobek medalowy jeszcze powiększy się o kolejne złote krążki? ;)