Sytuacja amerykańskich skoków narciarskich jest fenomenem. Przy świetnie spisujących się paniach panowie wypadają bardzo słabo, nie kwalifikując się nawet do serii finałowych.
O ciężkiej sytuacji, w jakiej znalazły się amerykańskie skoki narciarskie, wiadomo nie od dziś. Brak funduszy oraz obiektów treningowych odcisnął swoje piętno na formie skoczków. Przede wszystkim mężczyzn, bo panie radzą sobie świetnie. Nie jest jednak tajemnicą, że duża część skoczkiń trenuje na stałe w Europie, na co nie stać panów.

Nie jest więc zaskoczeniem słaby występ amerykańskich reprezentantów we wczorajszych zawodach na skoczni normalnej. Najlepszym zawodnikiem okazał się bowiem Nicholas Alexander, który ukończył zmagania na 34. miejscu.

- Przez cały tydzień uzyskiwałem tutaj odległości w granicach 95 metrów, ale wczoraj w końcu udało mi się skoki dopracować i jeszcze trochę wyciągnąć. To był mój cel, zrealizowałem go i jestem z tego zadowolony. Nie ukrywam jednak, że dużo straciłem przez niezbyt udane lądowanie - skomentował swój wczorajszy występ Nick.

Najbardziej doświadczony obecnie zawodnik amerykański, Anders Johnson, zakończył zawodny na zaledwie 47. pozycji, ostatniej wśród reprezentantów USA. Pomimo słabego wyniku Anders zachował tradycyjne, amerykańskie podejście i z radością podchodzi do swoich występów w Soczi.

- Moje skoki są teraz trochę niestabilne i dlatego trudno mi jest uzyskać dobry rezultat. To zdecydowanie nie był najlepszy skok, na jaki mnie stać. Ale nic wielkiego się nie stało - najważniejsze, że świetnie się bawię. Oczywiście, liczyłem na to, że zakwalifikuję się do serii finałowej, jednak muszę przyznać, że moje przygotowania nie przebiegały tak, jak bym sobie tego życzył. Zabrakło mi czasu. Zaraz przed igrzyskami nabawiłem się małej kontuzji, więc jestem zadowolony, że w ogóle mogłem tu przyjechać i skakać. Wszystko inneg jest po prostu dodatkiem.