Zaledwie 700 osób kupiło bilety na sobotni konkurs PŚ w Trondheim. Międzynarodowa Federacja Narciarska (FIS) jest niezadowolona z tego stanu rzeczy. Norweski Związek Narciarski boi się, że może to pociągnąć za sobą konsekwencje dla Trondheim jako organizatora tego typu imprez.
Ogółem konkurs skoków obejrzało w sobotę około 3000 osób, z czego większość weszła dzięki darmowym biletom. Wygląda na to, że zainteresowanie skokami jest minimalne w mieście, którego mieszkańcami jest duża część zawodników kadry narodowej.
Dyrektor Pucharu Świata Walter Hofer dyplomatycznie wypowiada się w sprawie pustych trybun. "Trondheim ma wielki potencjał jako organizator. Jednak publiczności powinno być tu więcej i teraz należy zająć się tym, by stworzyć tu w okolicy odpowiednią atmosferę. Na razie norweska drużyna ma świetne wyniki i jestem pewien, że to zaprocentuje w przyszłości". Zapytany, czy słaba frekwencja podczas zawodów w Trondheim odbije się na planowaniu kalendarza PŚ, Hofer odpowiada jednak, że na pewno nie.
Również delegaci i zawodnicy zastanawiali się nad tak słabym zainteresowaniem publiczności. Asystent trenera reprezentacji Geir Ole Berdal powiedział: "Gdyby to miało miejsce w Niemczech, pojawiłoby się nie mniej niż 40000 osób. Mimo takiej a nie innej pogody." Także Tommy Ingebrigtsen nie był zadowolony z tego stanu rzeczy. "Na brak wsparcia nie mogę narzekać, bo była tu moja rodzina i znajomi, ale oczywiście uważam, że powinno przyjść tu więcej ludzi" - powiedział Ingebrigtsen dziennikarzowi "Adresseavisen".
W środkowej Europie - szczególnie w Niemczech i Polsce organizatorzy ustawiliby się po taki konkurs w kolejce. Mogą zagwarantować pełne trybuny, 30 000-40 000 widzów. Steinar Johansen, przewodniczący Norweskiego Związku Narciarskiego, jest przekonany, że w mieście takim jak Trondheim na zawody powinno przyjść co najmniej 10 000-15 000 osób.