Kilkanaście dni temu Polki po raz pierwszy wystąpiły w Pucharze Świata w skokach. W Lillehammer zobaczyliśmy, że naszym zawodniczkom sporo brakuje do rywalek. Przyczyny tej sytuacji wyjaśnił prezes PZN Apoloniusz Tajner.
- Zainteresowanie skokami w Polsce jest tak duże, że trenerzy zajmują się głównie chłopcami. Joanna Szwab i Magdalena Pałasz właściwie wychowały się przy chłopcach, ale życie pokazuje, że takie grupy muszą być szkolone oddzielnie. Brakuje nam instruktorów, którzy zainteresowaliby się szkoleniem dziewczynek - mówi Tajner.

Niestety, problemy z finansowaniem klubów, jak i cały system zarządzania szkoleniem, nie sprzyjają rozwojowi:

- Zadanie zapewnienia szkolenia ciąży na samorządach i klubach sportowych. Samorządy wydają tak małe środki na sport, że trenerzy muszą pracować za 600-800 złotych miesięcznie, a utrzymują się z innych zajęć. Dlatego tak trudno było pozyskać trenerów do pracy z dziewczynkami. Trzy lata temu utworzyliśmy dwa etaty trenerskie - jeden na Tatry, drugi na Beskidy. To jest pomoc dla okręgowych związków, ale też szansa, że ktoś się tym zajmie.




- Skoki w Polsce są na wysokim poziomie, ale problem z trenerami istnieje. Przy ogromnym zainteresowaniu skokami kluby nie są w stanie objąć wszystkich chętnych szkoleniem. Duża w tym wina obowiązującego w Polsce systemu, który dotyczy wszystkich dyscyplin sportowych. Polski Związek Narciarski może tylko pomagać, nakłaniać, otwierać różne drzwi - stwierdza prezes Polskiego Związku Narciarskiego.

- W dwóch grupach są dziewczynki dobrze wyszkolone technicznie. Teraz trzeba poczekać, aż będą startować na coraz większych skoczniach. Myślę, że do Pyeongchang będziemy mieli wartościową drużynę mieszaną. Obecnie poziom naszych zawodniczek jest zbyt niski, żeby wystawić je w Soczi - zakończył.