Adam Małysz - zapytany, czy wie o istnieniu skoczni narciarskiej w Czarnkowie - przyznał, że nie słyszał o tym obiekcie. Prawdopodobnie nawet niektórzy Wielkopolanie nie mają o nim pojęcia.
Skocznia narciarska w Czarnkowie (woj. wielkopolskie) powstała w 1963 roku. Ostateczna modernizacja „Grzybka” nastąpiła rok później.

- Inicjatorem budowy skoczni był pan Walerian Kurzawa. Podpatrzył on w innej miejscowości i stwierdził, że ze względu na liczne wzniesienia, które otaczają Czarnków, skocznia by się sprawdziła. Obiekt powstał w czynie społecznym. Kiedyś była tu wieżyczka, na której była data 1963. Sam przywieszałem ten rok - opowiada nam Kazimierz Polus, rekordzista „Grzybka”.

Pierwsze zawody zostały rozegrane w 1963 roku. W 1966 roku Pan Polus uzyskał 16,5 metra. Ustanowił on po raz pierwszy rekord skoczni i był rekordzistą przez kilka kolejnych zim. Wówczas miał jedenaście lat. Pięć lat później „poszybował” on na odległość 32 metrów, co do dziś jest oficjalnym rekordem „Grzybka”.

- Po przebudowie skakaliśmy średnio od 28 do 32 metrów – kontynuuje nasz rozmówca.

W latach sześćdziesiątych nie wymagano od włodarzy odpowiednich zezwoleń i homologacji.

- Właścicielem skoczni został czarnkowski klub sportowy „MKS Noteć Czarnków”, który zapewnił nam przede wszystkim narty. Stroje szyli nam rodzice - zwykłe narciarki. Szefem skoczni był pan Stróżyński, geodeta, który zaplanował cały obiekt. Jednak dużo spraw było załatwianych przez miasto - wyjaśnia rekordzista skoczni.

Jak już wspomniał pan Kazimierz, skocznia powstała w czynie społecznym. W budowę obiektu zaangażowali się pracownicy zakładów pracy oraz uczniowie czarnkowskich szkół.

- Dużo chodziliśmy pomagać w ramach ćwiczeń praktycznych. Cieszyliśmy się, że taki obiekt powstanie w tym rejonie – relacjonuje.

Sport w Czarnkowie zawsze stał na wysokim poziomie. Młodzi chłopcy latem grali w piłkę nożną (MKS Noteć Czarnków).

- Łącznie było nas dwudziestu. Pierwszym trenerem był pan Witold Podeszwa z Poznania. W latach sześćdziesiątych mieliśmy nawet trenera z Zakopanego, Tadeusza Ciesielkę, który był kiedyś w kadrze na obozie w Zakopanem i skakał na Wielkiej Krokwi. Ktoś powiedział mu, że w Czarnkowie jest skocznia. Przyjechał do nas, gdy był już w wojsku w Pile. Chciał skoczyć. Pożyczyliśmy mu narty i... skoczył. To była klasa. Od tego czasu nas trenował. Kiedy tylko warunki na to pozwalały, to na skoczni cały czas był ruch. Bywały takie weekendy, że oddawaliśmy po sto skoków łącznie w sobotę i niedzielę. Po skoku trzeba było wejść po schodach na górę. Jednak wiele osób nam wtedy pomagało. Przede wszystkim dzieci. Każdy brał po jednej narcie i szliśmy na górę. Oni byli zadowoleni, że mogą nieść narty, a my, że możemy trochę odpocząć - kontynuuje swoją opowieść Polus.

Konkursy cieszyły się dużym powodzeniem. Na zawodach pojawiało się sporo mieszkańców Czarnkowa i okolic.

- Oprócz nas w zawodach brali udział skoczkowie z Gdańska z klubu „Kormoran”. Nawet trener Podeszwa z kolegą z nami skakali. Jednak w konkursach występowali głównie miejscowi skoczkowie. Dobrze, że było coś takiego. Chłopcy mieli przynajmniej zimą jakieś zajęcie. Każdy wtedy ręce zacierał, czyścił narty i szedł na „Grzybek” - wyjaśnia.

Czarnkowscy skoczkowie nie oddawali swoich prób tylko na „Grzybku”. Wybrani mieli okazję startować na zawodach w Gdańsku, dlatego konkurencja była duża. Zaciętość i rywalizacja towarzyszyły młodym skoczkom, niczym na „prawdziwych” zawodach. Właśnie na konkursie w Gdańsku Kazimierz Polus uzyskał swój najlepszy rezultat w karierze:

– Mój rekord życiowy to 43 metry. Tyle skoczyłem w Gdańsku. Tam trener Ciesielka wygrał w seniorach, natomiast ja byłem najlepszy w juniorach. Skoczkowie wyjeżdżali także do Zakopanego na obozy przygotowawcze. Większość z młodych chłopców grała również w piłkę nożną, zatem wyjazd do stolicy Tatr był dla nich doskonałym przygotowaniem do sezonu piłkarskiego. Gdy byliśmy na obozie w Zakopanem, miałem okazję trenować z Wojciechem Fortuną. Akurat nie skakali na Krokwi, mieli treningi techniczne. Zjeżdżaliśmy spod Średniej Krokwi na nartach, mały próg był zrobiony ze śniegu, ćwiczyliśmy telemark. Wkrótce Fortuna zdobył złoty medal olimpijski - z dumą opowiada rekordzista jedynej wielkopolskiej skoczni.

- Skocznia przestała być używana w latach osiemdziesiątych. Główną przyczyną był niewątpliwie fakt, że nie ma już tak śnieżnych zim jak kiedyś. W okresie, kiedy powstała skocznia, zimy były śnieżne. Jeśli były warunki, to co tydzień odbywały się zawody. Bywało nawet tak, że uczniowie nosili w kocach śnieg... Musiała być warstwa około dwudziestu centymetrów, żeby można było skakać. Najazd mogli nasypać tylko na szerokość nart, ale zeskok musiał już mieć większą warstwę śniegu - tłumaczy Polus.

Jednak brak śnieżnych zim to nie jedyna przeszkoda w organizacji zawodów. Obecnie głównym warunkiem dopuszczenia obiektu do użytku jest uzyskanie homologacji.

- Tu można by nawet zbudować skocznię siedemdziesięciometrową, a może nawet i dziewięćdziesieciometrową. Próg można by podnieść aż do szczytu Grzybka i tam byłby zeskok. Wyżej jest jeszcze jedna górka i to mógłby być rozbieg. Gdyby odbudowali skocznię to musieliby otworzyć zeskok, żeby można było łatwiej wyhamować. Wybieg powinien być zrobiony pod górę. Byłby ładny obiekt - rozpływa się w marzeniach wielkopolski skoczek.

Należałoby zatem przebudować skocznię, podwyższyć próg, jednak miasto nie ma pieniędzy na tego typu wydatki. Nie ma warunków, by doprowadzić ten obiekt do stanu używalności. Śniegu zimą w ostatnich latach jest coraz mniej. Zmienione przepisy także uniemożliwiły przeprowadzenie konkursów na czarnkowskiej ziemi. Śnieżna zima kilka lat temu była iskierką nadziei dla miłośników skoków narciarskich, jednak takie warunki musiałyby utrzymać się przez kilka lat, by można było cokolwiek zacząć robić.

- Wszystko wiąże się z pieniędzmi i warunkami atmosferycznymi. Armatkę śnieżną można by było kupić, lecz taki sprzęt musi funkcjonować w odpowiedniej temperaturze – kontynuuje swoją opowieść.

W minionych latach skocznia wykorzystywana była podczas wyścigów kolarskich Skoda Grand Prix MTB.

- Zawody odbywały się jeszcze za czasów pana Kurzawy. Krew go zalewała, gdy widział, co robią ze skocznią. Był oddany tej skoczni, to było jego dzieło. Kiedy przychodziło do konkursu skoków, to on sam wszystko przygotowywał. Żył tą skocznią. Kolarskie wyścigi nie były dobrym rozwiązaniem dla obiektu - opowiada rekordzista. - Szkoda, że zaniedbano sprawę, bo „Grzybek” był jedyną skocznią narciarską w Wielkopolsce.

Mało kto wie, ale obok „Grzybka” była kiedyś jeszcze mała skocznia, po której nie ma już śladu. Był to mniejszy obiekt, przeznaczony dla początkujących skoczków, którzy dopiero poznawali tajniki dyscypliny. Tu Kazimierz Polus uzyskał dwadzieścia metrów.

Podczas zawodów skoków narciarskich w „miasteczku skoczków” tworzyła się magiczna atmosfera. Często miały miejsce śmieszne historie, które znane są jedynie sportowcom.

- Kiedy skocznia nie była jeszcze czynna, oddałem pierwsze skoki. Była już zbudowana i warunki pozwoliły na skakanie. Po kryjomu poszliśmy tam z kolegami. Każdy miał wtedy różne narty. Gdy pierwszy raz udało mi się skoczyć i ustać próbę, zachęciło mnie to do kolejnych prób. Pamiętam, że miałem wtedy taki ładny sweter, który zrobiła mi mama. Pech chciał, że po drugim skoku przewróciłem się i go podarłem. Fragmenty przyniosłem do domu - ze łzami w oczach wspomina Pan Kazimierz.

Ostatni skok oddał w marcu w 1972 roku tu w Czarnkowie.

- Tego się nie zapomina. Jeśli byłyby dobre warunki to poszedłbym dziś skoczyć. Spróbowałbym oddać skok. Liczę, że by mi się to udało! - kończy wielkopolski skoczek.

Kazimierz Polus dziś z pamiątkowym pucharem


fot. Klaudia Kaźmierczak, prywatne archiwum Kazimierza Polusa