Na wstępie może zaznaczę, że piszę to trochę wbrew sobie, bo Norwegom - dzięki ich specyficznemu stosunkowi do stosowania dopingu w sporcie w ogóle, a w dyscyplinach zimowych w szczególności - zupełnie od pewnego czasu nie sprzyjam. Może poza Bardalem, którego lubię z powodów mi nie znanych. Nie może to mieć jednak, uważam, żadnego wpływu na mój stosunek do tego, co zafundowała nam FIS w sobotni wieczór na skoczni w Predazzo.
Bo FIS, po prostu, wypaczyła wyniki konkursu drużynowego. Najpierw Norwegowie wyglądali, przelotnie, na beneficjentów tego wypaczenia. Na koniec okazali się jego ofiarami. Sytuacja, po wyświetleniu paru faktów, wydaje się w każdym razie bardzo podejrzana - łagodnie rzecz ujmując. A fakty są następujące.

Anders Bardal skakał w swoim pierwszym skoku z 22-giej belki. Punkty policzono mu, jakby skakał z belki 20-tej. Czyli dodano mu ich grubo ponad sześć. Domyślił się tego od razu skaczący zaraz po Norwegu Thomas Morgenstern. I, z tego co mi wiadomo, zgłosił to tuż po swoim skoku albo, najpóźniej, na zakończenie serii pierwszej. Czyli jury, które notabene samo powinno dojść do takiego stanu rzeczy zaraz po próbie Norwega, wiedziało o sprawie. A, mimo zebrania się sędziów, wyników nie poprawiono, a informacji nie podano nikomu spoza sędziowskiego grona. Tak przynajmniej twierdzą wszyscy, którzy mogą być zainteresowani.

Punktów zdobytych przez Bardala nie weryfikowano aż do samego zakończenia konkursu, a nawet dobry czas potem. Dopiero kilkadziesiąt minut po zakończeniu zawodów ukazał się lakoniczny komunikat, w świetle którego srebro przypadło Niemcom, a brąz znajdującym się do tej pory na czwartym miejscu Polakom. Tyle faktów.


Rodzi się parę pytań.

Raz. Zakładam, że Morgenstern dobrze pamięta, kiedy poinformował międzynarodowych działaczy o swoim "odkryciu". Jak to możliwe, żeby wiedząc o tym co się stało, nie weryfikować wyników od razu, tylko czekać z tym do końca zawodów? Przecież to jest najzwyczajniej w świecie postępowanie wbrew regulaminowi. Mało powiedziane. To jest sabotaż! Przecież nawet osobnik o IQ=60 jest w stanie się domyślić, że posiadanie lub brak informacji na ten temat ma decydujący wpływ na taktykę trenerów. Szczególnie w sytuacji, kiedy mają oni w chwili obecnej istotne instrumenty, które mogą mieć decydujący wpływ na końcowy wynik. Zupełnie inaczej dysponowałby belki Stoeckl, gdyby wiedział, jaka jest sytuacja. Nie wiem, jaki byłby tego efekt, ale jest rzeczą ewidentną, że przez takie, a nie inne zachowanie działaczy FIS, był swoich uprawnień pozbawiony. I, moim zdaniem, każde jury d’appeal, do którego zostanie skierowany protest Norwegów, powinno anulować wyniki tego konkursu. Jeśli oczywiście chce wydać sprawiedliwy werdykt.

Dwa. Czy uprawnione mogą być, pojawiające się na paru forach, tezy, że informację o brązie Polaków podano w obieg i uczyniono oficjalną dopiero wtedy, gdy okazało się, że taka, a nie inna kolejność drużyn spowoduje wyprzedzenie przez Niemców Polski w generalnej tabeli medalowej całych mistrzostw. W pierwszej bowiem wersji byłoby: Niemcy 1-0-4, Polska 1-1-0. W drugiej: Niemcy 1-1-3, Polska 1-1-1. I gdyby nie ten fakt, to wtedy - miast pomstować na niesportowe zagrywki FIS - dalej część kibiców klęłaby na Kruczka, ze w pierwszej serii nie puścił Stocha z krótszego rozbiegu.

Trzy. Piszę to po raz kolejny, ale to jest może z tego wszystkiego dla przyszłości skoków najważniejsze. Najwyższy czas to pytanie postawić na jakiejś radzie FIS czy jak się tam te ich zebrania partyjne nazywają. Czy przebieg sobotniego konkursu drużynowego to nie jest wystarczający powód na to, żeby w trybie natychmiastowym zlikwidować przepis dotyczący możliwości zmiany belek przez trenerów?

Cztery. Pytanie do PZN - gdzie byli polscy działacze, kiedy w biały dzień o mało nie doszło do ewidentnej kradzieży zasłużenie wywalczonego polskiego medalu? Po co wyście tam wszyscy, do diaska, pojechali? Żeby wywiadów w telewizjach udzielać?


I jeszcze raz, żeby nie było. Ani na jotę nie żałuję Norwegów. Natomiast zupełnie rozumiem ich rozgoryczenie. Myślę, że jest dużo bardziej uzasadnione, niż to nasze polskie sprzed ostatecznej decyzji FIS. Bo myśmy byli rozgoryczeni faktem nie zdobycia medalu ze swojej winy. Im nie pozwolono mieć dostępu do wiedzy, która nie tyle pozwoliłaby, co mogła im pozwolić, zdobyć medal. I to jest czysty, żywy skandal.

PS. Po tym, jak szef FIS Gian Franco Kasper totalnie skrytykował regulamin rywalizacji w skokach, Hofer czym prędzej oznajmił do kamery, że bierze na siebie całą odpowiedzialność. Moim skromnym zdaniem jak zwykle kłamie, żeby nie napisać, że łże w żywe oczy. Wzięcie w stu procentach odpowiedzialności za tej klasy skandal oznaczałaby jedno - dymisję. Czy jakaś agencja prasowa, radiowa czy telewizyjna mówiła coś o podaniu się Austriaka do dymisji? Ja nie słyszałem. Obawiam się, że nawet Hofer nie słyszał. Więc może niech autor tej wiekopomnej deklaracji wytłumaczy, co miał na myśli. Czekam, pewnie nie tylko ja, z niecierpliwością.