Występ fińskich skoczków narciarskich podczas kończących się mistrzostw świata można określić tylko jednym słowem - tragedia. W żadnym z rozgrywanych konkursów ani jeden reprezentant Finlandii, niegdyś potęgi skoków narciarskich, nie wszedł nawet do drugiej serii.
Podczas wczorajszego konkursu drużynowego na dużej skoczni Finowie zajęli przedostatnie, jedenaste miejsce. Za nimi uplasowała się jedynie kadra Kazachstanu. Nie pomogło kilka dni przerwy między konkursami, które Finowie przeznaczyli na relaks i regenerację - jeździli na nartach i grali w piłkę. Dziś rano kadra wróciła do domu i teraz zamierza w spokoju przygotowywać się na domowych skoczniach do zbliżających się zawodów Pucharu Świata w Lahti.

- We wczorajszym konkursie oddaliśmy takie same skoki, jak w każdym innym. Nie możemy więc mówić o jakiejś "zwalającej z nóg" poprawie. Jednakże taka sytuacja nie może się ciągnąć, stać nas na więcej. Teraz poćwiczymy trochę w domu i mam nadzieję, że na zawodach w Lahti będzie już lepiej. We wtorek zaczynamy treningi na mniejszej skoczni i mam nadzieję, że wyeliminujemy przede wszystkim błędy techniczne. Już wcześniej zmagaliśmy się z takimi problemy i udawało nam się je rozwiązywać - komentuje Lauri Asikainen.

Również Ville Larinto nie ukrywa, że forma, jaką zaprezentowali Finowie, nie była tą, o jakiej marzyli.

- Za każdym razem na tych skoczniach lądowaliśmy w połowie zeskoku, nie dolatując nawet do miejsca, gdzie przy odrobienie przyzwoitości powinniśmy lądować. Nie oddaliśmy tutaj żadnego dobrego skoku. Liczę, że kilka dni przerwy od zamieszania i presji, spędzone w domu na spokojnym budowaniu formy, pozwolą nam się znowu pozbierać. Teraz nie ma już co rozpamiętywać przeszłości, ale trzeba patrzeć w przyszłość i na niej się skupiać. Wiem na 110%, że w przyszłym sezonie będzie nam szło znacznie lepiej - dodaje optymistycznie Larinto.

- Cóż, nie wydarzył się żaden cud, ale trudno się temu dziwić. Teraz, kiedy mistrzostwa już się skończyły, czuję znaczną ulgę. To nie był dla nas najłatwiejszy czas i dobrze, że mamy to już za sobą. Mam nadzieję, że nigdy więcej nie będe musiał zmagać się z takimi problemami podczas jakichkolwiek zawodów. To były moje piąte mistrzostwa świata, ale pierwsze, kiedy poszło mi tak źle. Pierwsze i ostatnie, bo nie zamierzam dopuścić, żeby kiedykolwiek to się powtórzyło. Z drugiej strony - to jest tylko sport, chociaż wiem, że są ludzie, którzy na nas liczą i trzymają za nas kciuki. Ale nie możemy na to patrzeć zbyt poważnie, to tylko skoki, nie wydarzyła się przecież żadna tragedia - komentuje porażkę Finów Anssi Koivuranta, obecnie najbardziej utytułowany i doświadczony członek fińskiej ekipy.

Tak słabe wyniki Finów, nie tylko podczas zawodów w Predazzo, ale także podczas jeszcze trwającego sezonu w bardzo niekorzystnej sytuacji stawiają trenera kadry narodowej, Pekkę Niemielä. W Finlandii słychać bowiem coraz więcej głosów, że Pekka powinien odejść, bo nie umie poradzić sobie z zawodnikami, nie ma opracowanego planu wyprowadzenia fińskich skoków z dołka, a nawet powoduje konflikty między związkiem a klubami. Również sami zawodnicy mówią, że najlepsze treningi odbywają pod okiem swoich klubowych trenerów.

Póki co Niemelä przekonał wszystkich, że jego plan szkoleniowy jest w stanie sprawić, że Finowie znów będą zauważani w konkursach skoków.

- Do tej pory nie miałem trudności w porozumieniu się z zawodnikami, więc nie mogę się zgodzić z takimi oskarżeniami padającymi w moim kierunku. Kryzys, w jakim się znaleźliśmy, jest wynikiem wielu czynników i narastał przez lata. A teraz niestety nastało jego apogeum. Rozumiem obawy fanów, działaczy i samych zawodników o to, w jakim kierunku zmierzają fińskie skoki narciarskie, jednak jeżeli zostanie mi dane trochę czasu, wierzę, że podniesiemy się z tego dołka i jeszcze pokażemy, że skoki zawsze były tradycją Finlandii - broni się Niemelä.