Dzisiejszy odcinek "Notatnika" różni się od pozostałych - niedzielny konkurs został odwołany z powodu wiatru. A ponieważ Statystyk nie lubi konkursów drużynowych, to i tekst jest krótszy...

Trochę nietypowy ten odcinek. No, ale wina raczej nie moja. Ja nie ustalam kalendarza FIS w zakresie skoków narciarskich, a szkoda. Gdybym ustalał, to tegoroczny Puchar odbywałby się w sposób niezakłócony. Z prostej przyczyny - ani Harrachov, ani Willingen nie dostałyby ode mnie nigdy w życiu organizacji. Może nie nigdy. Nie dostałyby dopóty, dopóki nie zrobiłyby porządku z ochroną skoczni przed wiatrem. Niestety dla wszystkich, o kalendarzu nie decyduję ja, tylko Hofer.

A teraz do rzeczy. Po kolei.

Piątek:

1.

Dla Kaarela Nurmsalu eliminacje w Willingen były piętnastymi nieudanymi w karierze. Siedemnaście kwalifikacji zaliczył na plus, ale efektów punktowych też z tego nie było.

2.

Olli Muotka również oblał kwalifikacje po raz piętnasty. Tyle że on, jak już eliminacje przeszedł, to potem akurat w dokładnie siedemnastu konkursach punkty zdobywał. Willingen, szczerze pisząc, to nie jest jego ulubiony obiekt. Zawalił tu bowiem kwalifikacje po raz trzeci z rzędu. Udało mu się przejść je tylko raz, trzy lata temu, kiedy w Willingen debiutował. Ale punktów wtedy też nie wywalczył.

3.

Nic dobrego nie można napisać o powrocie do rywalizacji w PŚ Stefana Huli. Statystycznie rzecz ujmując, był to piąty występ Polaka w Willingen. Piąty raz nie zdobył żadnych punktów. Trzeci raz nie przeszedł tu kwalifikacji. Jak już skacze w Willingen w nieudanych dla siebie kwalifikacjach, to jest wyjątkowo stabilny - 44., 46. i teraz 45. Czyli dokładnie w zgodzie ze średnią.

4.

To był najsłabszy występ Macieja Kota w sezonie. Poprzednio nie przeszedł kwalifikacji w zeszłym roku na mamucie w Oberstdorfie, a więc niemal dokładnie rok temu. Fatalny występ Kota ma również swoje statystyczne konsekwencje. To były okrągłe, dwudzieste, oblane kwalifikacje Polaka. Miejmy nadzieję, że to wypadek przy pracy. I tyle na ten temat.

5.

Równie miłą niespodziankę, jak nam Kot z Hulą, zrobił Norwegom Anders Fannemel. To było jego zdecydowanie najsłabsze podejście do Pucharu w karierze. A miał tych podejść dotąd 29. Dwa lata temu, co prawda, już raz eliminacji nie przeszedł, ale po pierwsze to był wtedy jego drugi kontakt z Pucharem, a po drugie zajął w kwalifikacjach dużo wyższe miejsce.

6.

Jeszcze jeden skoczek po raz okrągły nie poradził sobie w kwalifikacjach. Szwajcar Deschwanden oblał je po raz dziesiąty w karierze i trzeci w tym sezonie. Mnie to specjalnie nie dziwi. Wyniki osiągane przezeń w ostatnim czasie potwierdzają, myślę, moją opinię z pierwszej części sezonu, że jego sukcesy to raczej sprawa przypadku niż talentu.

7.

No to na koniec jeszcze o kwalifikacyjnym kuriozum. Nie przypominam sobie sytuacji, żeby zawodnik japońskiej kadry A (Łataze jest w tym sezonie skoczkiem pierwszej piątki) kończył kwalifikacje z zerowym dorobkiem punktowym - piszę o punktach sędziowskich. Jeśli ktoś coś takiego pamięta, to proszę o sprostowanie. Oczywiście Japończyk nie do końca jest temu winien, ale chodzi o samą sytuację. Moim zdaniem z takim czymś mieliśmy do czynienia po raz pierwszy w historii Pucharu Świata. Japończycy w tym roku wpisują się w tę historię w sposób wyjątkowy. Najstarszy uczestnik, najstarszy „punkciarz”, najszybciej zjeżdżający po rozbiegu w pozycji leżącej, a teraz coś takiego. I za każdym razem inny skoczek! To się nazywa mieć uniwersalny zespół :)

Sobota:

O tego typu efemerydach, jak konkursy drużynowe, piszę bez widocznej niechęci (a i wtedy jest to zaledwie warunek konieczny, a nie wystarczający) tylko w wypadkach, kiedy to reprezentanci państw nie mających wspólnego pnia z Germanami leją tychże. Taki wypadek właśnie miał miejsce, więc na parę zdań sobie pozwolę.

No więc, po pierwsze - strasznie się ciesząc, że znów przejechano Austriakom, Norwegom i Niemcom batem po plecach, uważam że Słoweńcy nie są bez szans na tytuł drużynowych mistrzów świata. Natomiast żeby ich od razu wyzywać od głównych faworytów, to bym się - mimo ich ostatnich wyraźnych wygranych - w żadnym wypadku nie odważył. Choć im tego, ponieważ nasi nie mają na to i tak najmniejszych szans, szczerze życzę.

Po drugie - trochę po tej sobocie człowiek odetchnął. A gdyby patrzył tylko na Stocha i Kubackiego, to może mógłby nawet powiedzieć, że odżył. Ponieważ jednak tak nie było, z tym patrzeniem znaczy, to z tym, na co się zdecydować, trzeba było czekać do niedzieli. A wyszło, że do Klingenthal.

I wniosek trzeci - o medal drużyny w Predazzo będzie niezwykle ciężko. Praktycznie jest to w tej chwili, jak dla mnie, niemożliwe. Przy czym ja akurat się z tego tylko cieszę. Po pierwsze nie lubię, nie znoszę wręcz, ersatzów. A po drugie (to już pociecha dla tych biedaków, którzy się takimi konkursami jednak pasjonują) z racji zerowych szans nasi reprezentanci przystąpią do tych zawodów bez żadnych stresów. I to im daje, przynajmniej w tym roku, pewną szansę :)

Niedziela:

Tak jak to przeważnie w Willingen - nie dało się skakać. Moim zdaniem jest tak: jak już koniecznie musi się tam coś odbywać (nie wiem za bardzo dlaczego, bo jest tyle skoczni, gdzie zagrożenie przeprowadzeniem zawodów w podłych warunkach pogodowych jest zdecydowanie mniejsze), to może by tak panowie organizatorzy wyciągnęli jednak te parę EURO z kieszeni i nie robili cyrków?

Jak tu ma nie wiać, skoro przestrzeń bardziej otwarta niż na ukraińskich stepach? Przecież to woła o pomstę do nieba, że niedzielne zawody to miał być już 35. konkurs na tym obiekcie! Chwalą się, że 34 poprzednie się odbyły. Owszem, ale w jakich warunkach? Połowa konkursów kończyła się totalnym wypaczeniem wyników! I nic, przez czternaście lat, się nie zmienia! Jak nie mają na kawałek siatki i na zalesienie tej łysej polany po lewej stronie, to niech wystąpią gdzieś po zapomogę. Są organizacje charytatywne, to im, biedakom, pomogą.

A póki tego nie będzie, to może lepiej im jednak nie dawać organizacji zawodów typu Puchar Świata. Jest wiele krajów, które w ostatnich latach pobudowały świetne obiekty i są dużo lepiej przygotowane na zorganizowanie takiego konkursu. A nawet w samych Niemczech parę ciekawszych miejsc by się znalazło. Choćby takie Neustadt na przykład. Szkoda tylko tych kibiców w Willingen, bo to naprawdę jest wartość sama w sobie. Nie zasłużyli na takie traktowanie przez lokalnych bonzów. I to co roku.

PS.

Się mnie wydaje, że ewentualna próba wypełnienia luki po Willingen drugim konkursem w Klingenthal, jeśli taka będzie czyniona, może spełznąć na niczym. Tam też jest zupełnie odkryta skocznia. Bardzo wątpię, żeby w przyszłym tygodniu przez trzy dni utrzymała się tam bezwietrzna pogoda. Będzie więc dobrze, jak się tam choć jeden konkurs odbędzie. W zeszłym roku, na przykład, to się nie udało.


Zainteresowanych twórczością autora zapraszamy na jego blogi - marcopolo.salon24.plharem48.blog.onet.pl.