Konkursy w Sapporo, zwłaszcza niedzielny, dostarczyły kibicom wielu niezapomnianych wrażeń... Z Japonii szczególne wspomnienia zabierze na pewno Jan Matura - jeden z bohaterów dzisiejszego odcinka "Notatnika".
Dzisiejszego odcinka wyjątkowo nie rozpocznę od opisu statystycznych okrągłości związanych z naszą drużyną, mimo że nasi nie skakali w Japonii źle. Z wieku i urzędu pierwszeństwo należy się tym razem Takanobu Okabe. Ale nie tylko.

1.

Japoński weteran jest zdecydowanie najstarszym skoczkiem, jaki pojawił się kiedykolwiek na belce pucharowych zawodów. Startując w niedzielny poranek miał dokładnie 42 lata i 86 dni. Konkurs sobotni z kolei to był jego równo dwusetny konkurs w karierze. Bilansu sobie jednak nie poprawił. Ostatnie punkty zdobył dokładnie dwa lata temu w pierwszych z sapporskich zawodów. Od tego czasu było jeszcze z jego strony siedem czy osiem podejść (przy czym w tym i poprzednim sezonie skakał tylko w Sapporo), ale nic nie dały.

W dorobku starego mistrza dalej 4067 punktów, 137 punktowanych konkursów (dzieląc to na miejsca w konkretnych dziesiątkach wychodzi 58-50-29) i to, co najważniejsze: pięć wygranych i po dziewięć drugich i trzecich miejsc. W klasyfikacji wszech czasów plasuje się na 23-ciej pozycji. Gdyby brać pod uwagę nie liczbę zwycięstw, tylko podiów, to jest - na razie - 29-tym najlepszym skoczkiem w historii Pucharu. Ale to się niedługo najprawdopodobniej istotnie zmieni. Na jego niekorzyść, oczywiście.

2.

My tu na pierwszym miejscu o Okabe, ale król był w Sapporo jeden - choć bardzo niespodziewany. Dzięki sobotniemu zwycięstwu Jan Matura stał się: a) 237-mym skoczkiem w całej historii Pucharu Świata, który stanął na podium, b) 132-gim zawodnikiem w tejże historii, któremu udało się wygrać konkurs. W czołowej dziesiątce znalazł się reprezentant Czech po raz piąty w życiu. Co ciekawe aż cztery takie wydarzenia miały miejsce właśnie w Sapporo. Piąty raz w ścisłej czołówce był Matura tydzień temu w Zakopanem, gdzie zajął miejsce szóste.

Już te sto punktów, wywalczone przez Czecha w sobotę, spowodowało, że obecny sezon może uznać za najlepszy w karierze. Zdobył w nim, doliczając punkty niedzielne, 308 oczek. Do tej pory jego najlepszym sezonem był ten dwa lata temu, kiedy w łącznej punktacji uzbierał 180 punktów, co dało mu - jedyny raz w karierze - miejsce w czołowej trzydziestce na koniec sezonu - dwudzieste siódme. Na dziś Czech jest w generalce trzynasty. Mieć swój wyraźnie najlepszy sezon w wieku 33-ch lat, to trzeba mieć w sobie trochę samozaparcia :) Niedzielne zawody to był dla Matury 170-ty konkurs w karierze. Ale to pół biedy. Natomiast jego wygrana to było, jednocześnie, trzydzieste zwycięstwo zawodnika tego kraju w historii całego PŚ (Czechy dogoniły w tym zakresie Szwajcarię) i setne podium Czechów w tejże historii. Tutaj do wyprzedzających ich bezpośrednio Helwetów maja cztery pudła straty.

3.

Na podium najważniejszych zjawisk tego weekendu - a kto wie, czy nie przed Japończykiem i Czechem - musi znaleźć się aura. O ile sobotę można jeszcze pod tym względem Panu Bogu czy, jak chcą ateiści, losowi wybaczyć, to niedzieli za żadne skarby. I może sobie hoferowe towarzystwo opowiadać bajki o swoich sprawiedliwych przelicznikach do woli, a koń jaki jest, każdy widzi.

4.

Polonica. Kolejność przypadkowa.
  1. Piotr Żyła

    Przez ostatni weekend znacznie zwiększył się zestaw skoczków, którym nasz zawodnik - jak to był łaskaw kiedyś ująć - „flaszkę będzie musiał postawić”. Czy coś w ten deseń. Tym razem i w sobotę, i w niedzielę swój awans do trzydziestki zawdzięcza, do spółki, pogodzie i wyjątkowo słabej dyspozycji paru wyżej klasyfikowanych kolegów. W drugich seriach było już znacznie lepiej, przynajmniej na tle konkurencji.

    Podsumowując - było jednak znacznie słabiej niż ja się, na przykład, spodziewałem, ale ważne, że zdobywał punkty. Tyle że takiego Mechlera, Frenette’a, Pungertara czy Deschwandena to mógłby jednak wyprzedzać w każdym tegorocznym starcie. Tak z przyzwoitości. Wypada mu. Dodam, że był to czterdziesty punktowany konkurs Piotra. I siódmy pod rząd, w którym punktuje w tym sezonie. Mając w perspektywie to, że następne zawody na jego ulubionym mamucie, to nie wypada nie być pewnym, że przedłuży passę o kolejne konkursy.

  2. Kamil Stoch

    Zupełnie bez błysku. Bardziej zmęczony niż o tej porze w zeszłym roku. W każdym razie w tej chwili na kandydata na mistrza świata to na pewno nie wygląda. A jeśli jego wyjazd miał, w założeniu, mocno podreperować jego pucharowe konto, to też nie bardzo się to udało. Ze statystycznego punktu widzenia można za to napisać, że Stoch, w sobotę, po raz trzydziesty kończył zawody w dziesiątce, ale poza pudłem. Nie podejrzewam jednak, że taki był cel sztabu szkoleniowego i zawodnika przed wyjazdem do Japonii. W niedzielę nasz lider zrobił 175-te podejście do Pucharu i po raz 115-ty zdobył konkursowe punkty. Stał się też osiemnastym czynnym skoczkiem tej całej karuzeli, który przekroczył barierę trzech tysięcy punktów. Ma ich od wczoraj 3027. Bezpośrednio przed nim Daiki Ito. Aktualna strata Polaka to 137 oczek.

  3. Maciej Kot

    Miał dużego farta w drugim skoku w sobotę. Ale, pono, szczęście sprzyja lepszym. To była jego piąta już bytność w tym roku w dziesiątce. W karierze zresztą też. W niedzielę towarzyszył mu za to pech. Myślę, że z tych, których pogoda wczoraj nie oszczędziła, jego skok był najlepszy. Jest w gazie, mimo że osiągnięte wyniki aż tak o tym nie świadczą. Statystycznie rzecz biorąc, nie ma o czym pisać. Chociaż nie, jest. Od wczoraj stosunek punktowanych konkursów Polaka do jego wszystkich podejść do Pucharu wynosi jeden do trzech. 24:72 znaczy. Na kolana nie rzuca, ale jak to porównać z sytuacja z lat poprzednich, to wyjątkowo przyjemnie się na to patrzy.

  4. Dawid Kubacki

    Ważne, że po czarnej serii bez punktów znów je zdobywa. Choć, biorąc pod uwagę ilu gości z górnej półki odpuściło Japonię, żadnej rewelki nie ma. W sobotę, w swoim trzydziestym konkursie w karierze, po raz piąty kończył w trzeciej dziesiątce. W niedzielę nic „okrągłego” nie upichcił, ale za to przygotował grunt pod dwie, sporej wagi jak na niego, okrągłości. O tym jednak już po Vikersund. Mam nadzieję.

  5. Krzysztof Miętus

    I tak lepiej niż myślałem, że będzie. Powiem tak: jeśli sobota to był przypadek, to on rzeczywiście nie musi nie być w formie. W niedzielę towarzyszył mu, według mnie, ogromny pech. Nie wiem, czy nie miał - łącznie - najgorszego wiatru ze wszystkich, którzy oddali dwa skoki w zawodach. W niedzielę miał miejsce czterdziesty konkurs Pucharu Świata w wydaniu Krzyśka w karierze. Bilans punktowanych i niepunktowanych zawodów ma niekorzystny (17:23). Czy Vikersund to, w jego przypadku, będzie odpowiednie miejsce, żeby tę relację próbować poprawiać? Nie jestem przekonany, aczkolwiek nie wykluczam. Na szczęście nie ja będę o tym decydował.

5.

Mieliśmy w sobotę parę jubileuszy. Po raz piętnasty na podium stanął Tom Hilde. Przyjechał do Japonii po pięciu latach przerwy i od razu wskoczył na drugie miejsce w konkursie. To była jego 150-ta przygoda z Pucharem. Po sobocie miał również okrągłą liczbę punktowań - 115. W niedzielę z kolei skakał swój 140-ty konkurs. Do pudła brakło niewiele. Co ciekawe, wpadł wczoraj w jakiś czwórkowy trans. Zajął czwarte miejsce, a w dziesiątce, ale poza podium, znalazł się po raz 44-ty.

6.

Identycznie jak Norweg, piętnastą obecność na pudle zaliczył Robert Kranjec. To jego najlepszy występ w Sapporo, choć przez ostatnie dziesięć lat, jak tu startuje, to zawsze zdobywa punkty. Kranjec uczcił w ten sposób swój 235-ty udział w konkursie głównym i 265-tą przygodę z Pucharem. W niedzielę Bobby znów odpalił i odstawił się z lekka od Hilde w klasyfikacji wszech czasów drugiego sortu. Po raz czwarty w jego karierze natomiast doszło do sytuacji, że w jeden weekend dwukrotnie stał na podium. Po raz pierwszy miało to miejsce w sezonie 2005/06 w Kuusamo, następnie cztery lata później w Kulm, trzeci raz rok temu w Planicy, no i teraz. Za tydzień jest Vikersund, skąd przywiózł w zeszłym roku złoto. Do pięciu razy sztuka? No i jak o Maturze napisałem, to o Kranjcu też wypada. Jego sobotni „brąz” był trzydziestym w pucharowej historii słoweńskich (i jugosłowiańskich, których Słoweńcy są spadkobiercami) skoków, a niedzielne „srebro” 35-tym.

7.

Dmitrij Wasiliew brał w sobotę udział w 125-tym konkursie, w którym punktował. Były to również jego 35-te zawody, w których znalazł się dziesiątce, ale nie „pudłował”. Na pudle stał dotąd razy dziewięć. Na jubileuszowe, dziesiąte, pudło czeka stosunkowo niedługo. Od grudniowej rywalizacji w Kuusamo, gdzie był drugi. Miejmy nadzieję, że na rzeczony jubileusz będzie czekał krócej niż na podium numer dziewięć. Tam okres wyczekiwania wynosił, circa, 45 miesięcy.

8.

Sobota była mocno „okrągła” dla Michaela Hayboecka. Zajmując w swoim czterdziestym kontakcie z Pucharem dwudziestą lokatę w konkursie Austriak zdobył swój 250-ty (po niedzieli ma ich 257) punkt w karierze. Był to jednocześnie jego dwudziesty punktowany konkurs w karierze i dziesiąta obecność w czołowej dwudziestce. Również, jak już „okrąglimy”, dziesiąty najlepszy pucharowy wynik w życiu.

9.

Swoją bardzo dobrą passę w Sapporo kontynuował w sobotę Michael Neumayer. Na dwanaście startów tylko raz, dziesięć lat temu, nie punktował. Przy czym amplituda wahań, jeśli chodzi o te punktowane japońskie konkursy, jest u niego wyjątkowo nieduża. Najwyższe miejsce, które tutaj osiągnął, to szóste; najniższe - osiemnaste. Sobotnie zawody to był 155-ty punktowany konkurs Niemca. W niedzielę Neumayer zepsuł mi i sobie (choć ja bym tu bardziej wskazywał na Tepesa seniora) te amplitudowe dygresje. O osiem kresek dokładnie. Przy czym z szacunku dla swojego czasu, który poświęciłem na wykrycie tej sprawy, tego nie wykreślam :). Za to liczba punktowanych startów w ostatnich dziesięciu latach wzrosła, jak się każdy domyśla, do trzynastu.

10.

W siedemdziesiątym punktowanym konkursie w karierze (sobota), granicę tysiąca punktów zmógł w końcu Taku Takeuczi. Zbierał się do tego od dłuższego czasu, ale dopiero dobry wynik w Zakopanem pozwolił mu o tym realnie pomyśleć. Japończyk ma w dorobku, wliczając w to już również niedzielny konkurs, dokładnie 1047 oczek. Daje mu to w tej chwili w czynnym peletonie 32 miejsce. Licząc te wszystkie żywe trupy jak Funaki itp.

11.

Sobota to była już dziewięćdziesiąta przygoda Jurija Tepesa z Pucharem. Nie wiem, czy z tej okazji, ale po raz dziesiąty zajął miejsce w drugiej konkursowej dziesiątce. Za to w niedzielę Słoweniec pobił rekord życiowy. Skończył konkurs na szóstym miejscu, co nie udało mu się wcześniej jeszcze nigdy. Ponadto Tepes przekroczył barierę pięciuset pucharowych punktów w karierze. Ma ich obecnie w zanadrzu 525. Dopełniając obowiązki „okrągłościowe” dodam, że Słoweniec ma od niedzieli na koncie zaliczone 75 konkursów, a punktował wczoraj po raz 35-ty.

12.

Jego rodak, Peter Prevc, gościł za to w sobotę w drugiej dziesiątce już po raz trzydziesty. Na miejscu piętnastym wylądował po raz trzeci. Wszystkie trzy razy miały miejsce w tym sezonie. Po niedzieli Słoweniec ma na koncie 1047 oczek, dzięki czemu dzieli (rzadkość przy takiej liczbie punktów) wspomnianą wyżej 32-gą pozycję wśród zawodników nadal czynnych z Takeuczim.

13.

Jak już się tak trzymam tych Słoweńców - Damjan swój 185-ty kontakt z Pucharem w niedzielę „uczcił” piątym pod rząd bezpunktowym konkursem w tym sezonie. W sześciu innych zawodach głównych tego sezonu nie brał udziału, bo nie przechodził kwalifikacji.

14.

No to dalej o tych, którym dzisiaj nie poszło. Junsziro Kobajaszi w niedzielę dziesiąty raz znalazł się poza trzydziestką - w swoim osiemnastym konkursie. W sobotę przekroczył granicę pięćdziesięciu punktów w karierze. Jego kolega z drużyny, Sakujama, też po raz dziesiąty nie zdobył punktów w konkursie. Punktów ma jednak trzy razy mniej od Kobajasziego (18:53). Zdobywał je tylko w trzech konkursach.

15.

Jacobsen przy swoim niedzielnym, 125-tym, podejściu do Pucharu po raz piętnasty nie dostał się do finału. Jeśli we wszystkich piętnastu przypadkach okoliczności braku awansu były podobne, to jest moim kandydatem do głównej roli w filmie „Pechowiec”. Jeśli ktoś się zdecyduje na remake, rzecz jasna :)

16.

Innemu Norwegowi, Sorsellowi, również po raz piętnasty nie udało się w niedzielę wejść do drugiej serii. Różnica tkwi w liczbie prób. Sorsell brał udział w dziewiętnastu konkursach, Jacobsen w 122-ch. Dlatego Jacobsena zna od kilku lat cały świat, a Sorsella rodzina i, ewentualnie, sąsiedzi.

17.

Freund po raz dwudziesty w życiu odpadł w pierwszej serii konkursu. Jego, podobnie jak Stocha, posądzałem, jeszcze w piątek, o większe zdobycze w Japonii. Gdyby wiedział, jak będzie, to by pewnie nosa z domu nie ruszył.

18.

Wracamy do żywych. Martin Schmitt, po 22-ch, jeśli dobrze liczę, konkursach przerwy (ale czasowo wychodzi pod 25 miesięcy) znów znalazł się w końcu w czołowej dziesiątce. Takie coś zdarza mu się po raz 110-ty. Przyznam się, ze myślałem, że już z czymś takim nie będziemy mieli do czynienia. A tu proszę. Przy czym nie mogę się cały czas oprzeć wrażeniu, że z tych wszystkich startów Schmitta, licząc od jego powrotu w Oberstdorfie, to najbardziej wiarygodny, jak chodzi o rzeczywistą formę, był ten w Wiśle. W pozostałych zawsze ktoś (T4S) lub coś (Japonia) mu, tak mi się ciągle wydaje, pomagało. Ale to na pewno dlatego, ze jestem przewrażliwiony. A chłop najzwyczajniej w świecie, w wieku 35 lat, przeżywa renesans formy. Ci pseudostatystycy, jak się uczepią to, cholera, końmi nie odciągniesz.

19.

Wolfgang Loitzl już po raz dwudziesty zajął w konkursie PŚ ósmą lokatę. Żadne inne punktowane miejsce nie cieszy się takim uznaniem Austriaka, jak to. Dość powiedzieć, że kolejne swoje ulubione pozycje, tj. 15-tą i 24-tą, austriacki weteran zajmował „zaledwie” po piętnaście razy.

20.

Coś po niedzielnych zawodach strasznie wszelkie amplitudy rosną. Bardalowi też urosła. Nie zajął chłop w sezonie do wczoraj gorszej pozycji niż jedenasta. No to go wzięły chłopaki załatwiły, żeby czasem za blisko Schlierenzauera się nie znalazł i żeby mu się z tego powodu we łbie nie poprzewracało. Od wczoraj (240-ty konkurs w karierze) Norweg może się już tylko chwalić najsłabszym miejscem piętnastym. Przy czym, znając jego nie najwyższe umiejętności na mamutach, ten „rekord” może być jeszcze, tak czy siak, poprawiony. Ale swoje Tepes wykonał.

21.

Noriaki Kasai nabrał u siebie nieco wiatru w żagle. Wczoraj po raz 125-ty znalazł się w zawodach w drugiej dziesiątce. Miejmy nadzieję, że niedługo będę mógł poinformować o dwóch innych, znacznie donioślejszych wydarzeniach z jego udziałem.

22.

Na zakończenie zostawiłem sobie przypadek Ito. Nagle - ni z gruszki, ni z pietruszki - facet, który miał dotąd, przez bite siedem konkursów, kłopoty z przebrnięciem kwalifikacji, że o zdobyciu punktów w ogóle nie napiszę, staje się uczestnikiem walki o podium. Tak w sobotę, jak w niedzielę. To ja się pytam - czy on czasem nie był pod [...autocenzura, bo i tak by mi tego admin nie puścił...] i czy to nie było powodem jego kuriozalnego zachowania na belce i, w konsekwencji, niebezpiecznego upadku i zjazdu? Dobrze, że nie podzielił losu innych kamikadze. Ale to tak tylko na marginesie i tytułem zagajenia ewentualnej dyskusji.

Zainteresowanych twórczością autora zapraszamy na jego blogi - marcopolo.salon24.plharem48.blog.onet.pl.