Dziś (9 listopada) niemiecka gwiazda skoków narciarskich - Sven Hannawald, obchodzi swoje 29 urodziny. Wszystkim jego fanom, a przede wszystkim fankom nasz serwis prezentuje obszerny wywiad z tym zawodnikiem, udzielony niemieckiemu magazynowi "Welt am Sonntag". W wywiadzie skoczek opowiada o miłości w świetle reflektorów, swojej aktualnej formie i o problemach związanych z nowym kombinezonem.

Welt am Sonntag: W zeszłym roku skarżył się Pan na problemy zdrowotne, jak przebiegały przygotowania obecnie?
Sven Hannawald: Ciężej, trening kondycyjny, a także siłowy. Przygotowania trwały w moim przypadku dłużej, w zeszłym roku z powodu kontuzji kolana musiałem je przerwać. W sumie wcale nie było źle, bo przed zimą czułem sie bardziej świeżo. Teraz czuję nogi, w ciele mam całe długie lato i mam nadzieję, że uda się zyskać nieco świeżości, motywacji przed zimą.

WaS: Jednak dopiero co był Pan na wakacjach w Hiszpanii...

SH: Tak, ale tylko tydzień, to kropla w morzu potrzeb. Nie lamentuję nad tym, ale latem naprawdę się wymęczyłem. W końcu ja też nie jestem jakimś Herkulesem, który wszystko wytrzyma.

WaS: Kiedy chciałby Pan dojść do szczytowej formy, co jest dla Pana gwoździem programu w tym sezonie?

SH: Oczywiście, MŚ w lotach i Turniej Czterech Skoczni.

WaS: Trener kadry narodowej Wolfgang Steiert twierdzi, że doszedł Pan dopiero do 70% swoich możliwości. Czego jeszcze brakuje?

SH: Wiem, że mam duży potencjał. Ale na razie to jakoś nie znajduje przełożenia na wyniki.

WaS: Czym było dla Pana 31. miejsce w Letnim Grand Prix?

SH: Na pewno chciałbym pokazać się z lepszej strony, ale teraz sytuacja jest taka a nie inna przez nowe kombinezony. Po prostu mam z nimi problemy.

WaS: W tym roku kombinezon może odstawać od ciała tylko 6 centymetrów. Czy to dla Pana zupełnie nowa forma skoków?

SH: To zabawne: potrzeba większej prędkości, by mieć tę poduszkę powietrzną tak jak zwykle - a jednak jej nie ma. Trudno to opisać. Właściwie nie zdarzyło mi się jeszcze w tym roku to naprawdę piękne uczucie noszenia. Mam nadzieję, że przyjdzie, bo to po prostu zbyt piękne, by już nigdy nie móc tego przeżyć.

WaS: Jak typ eleganckiego "lotnika" szczególnie ucierpiał Pan na nowych przepisach, które faworyzują raczej skoczków atletycznie zbudowanych. Czy kierował Pan swoje zastrzeżenia bezpośrednio do FIS?

SH: Oczywiście próbowałem porozmawiać z dyrektorem Hoferem, ale jednak nie znoszę takich długich dyskusji, bo to niewiele daje. To przecież nie jest tak, że wszystko będzie ustawione pode mnie, jak tylko się zdenerwuję. Gdy latem lepiej mi poszło albo gdyby mnie to tak nie trapiło, nie byłoby sprawy, ale dostrzegam, że nowy sprzęt stanowi dla mnie diametralną zmianę. Tak jest już od jakiegoś czasu.

WaS: Czy bardzo to Pana w tej chwili trapi?

SH: Jeden nazwie to strapieniem, drugi rozmyślaniem - w każdym razie stale myślę o tym, jak wrócić do formy, oczywiście.

WaS: Skoki mają teraz być krótsze, za to impet lądowania - większy. Czy nie spowoduje to także większego ryzyka?

SH: Też myślałem, że nie będzie teraz tak dalekich skoków. Ale latem w Innsbrucku znowu było tak pod 135 metrów, kiedy skakali najlepsi. Nasz Maxi Mechler też daleko skakał i nagle coś mu lekko trzasnęło w kolanie. Więc na pewno to jest bardziej niebezpieczne. Ale od tego są linie sędziowskie, bo jeżeli skacze się dalej, to musi mieć skutki zdrowotne. Jeden czy drugi ustoi taki skok, ale to się odbije na jego zdrowiu. Z całą pewnością.

WaS: Czy Mechler nadal jest najmocniejszy w drużynie?

SH: Tak, na treningach pozytywnie odstaje od reszty drużyny. Na zgrupowaniu w Predazzo spotkalismy Adama Małysza i nawet on miał problemy, by dotrzymać mu kroku. Zwycięstwo Maxiego w Innsbrucku nie było przypadkowe; myślę, że tej zimy drużyna niemiecka znów będzie miała prawdziwego asa. Trenerom też kamień spadł z serca, kiedy Maxi wygrał w Innsbrucku.

WaS: Czy zauważa Pan jakieś szczególne ciśnienie w pierwszym roku bez Reinharda Hessa?

SH: W drużynie nie ma w tej chwili debiutantów. Wiemy, że kieruje się na nas uwaga. Każdy wie, że jest to ciśnienie. Ale nie ma jakichś strasznych nerwów.

WaS: Także prywatnie jest Pan w nowej sytuacji, ma Pan teraz dziewczynę. Czy to spłoszyło fanki?

SH: Na pewno fani, którzy mieli nadzieję, że coś się rozwinie, będę zawiedzeni. Mam nadzieję, że trochę ich jeszcze zostało, bo na pewno potrzeba mi wsparcia.

WaS: Jako marzenie nastolatek [uwaga tłumaczki: doprawdy nie tylko nastolatek!!!] jest Pan stale pytany o swoje życie prywatne, jednak jeszcze nigdy nie wypowiedział się Pan szerzej na temat swojej dziewczyny.

SH: Uznaliśmy, że przed sezonem cisza, to byłoby za wiele. Dopiero po zakończeniu sezonu chciałbym o tym rozmawiać.

WaS: Gdzie leży dla Pana granica?

SH: Nie będę wszystkiego odsłaniać jak w bulwarowych programach telwizyjnych. Jak się poznaliśmy, o tym możemy mówić - ale na pewno nie wszystko.

WaS: Pana siostra właściwie nie chciała, by związał się Pan z blondynką. Jak wytłumaczył jej Pan, że pana dziewczyna Suska jest blondynką?

SH: Ona przecież nie jest blondynką, to tylko pasemka! W tym wypadku na pewno zrobiłaby wyjątek, bo od razu dogadały się ze sobą.

WaS: Także Martin Schmitt po latach bycia solo teraz nagle przedstawił swoją dziewczynę. Czyżby chciał dociągnąć do Pana?

SH: Tego przecież nie da się zaplanować; zapewne ujawnił to przed zimą, by mieć spokój i nie musieć się bawić w chowanego.

WaS: Długo byli Panowie najbardziej pożądanymi kawalerami sportów zimowych, teraz są Panowie obaj zajęci. Czy rozmawiali Panowie o tym?

SH: Oczywiście, pogawędka w drużynie tak, ale nie debatujemy, który jako pierwszy będzie miał dziewczynę.

WaS: 9 listopada (!!!) kończy Pan 29 lat. Czy zajmuje Pana kwestia wieku?

SH: To są liczby, które innych doprowadzają do szaleństwa. Mam nadzieję, że dam jeszcze radę zdmuchnąć świeczki. Na razie czuję się młodszy.

WaS: jak wyobraża Pan sobie swoje życie za pięć lat?

SH: Po sporcie chciałbym oczywiście bardziej poświęcić się rodzinie, także własnej, żonie, dziecku... Ale na razie sport jest dla mnie priorytetem.

WaS: Dziecko jeszcze w czasie kariery - czy to w ogóle do pomyślenia?

SH: To trudne pytanie. Widać to u innych skoczków: są stale w rozjazdach, nie mogą widzieć, jak ich dzieci rosną.

WaS: Jak długo widzi Pan siebie jako skoczka? Do Turynu 2006?

SH: Chciałbym; to byłoby piękne zamknięcie. Ale może też być tak, że zobaczę potem, że mam jeszcze szanse, że nie muszę się zbytnio męczyć - wtedy na pewno zostanę dłużej. Ale nie w sytuacji, gdy inni będą mnie stale ogrywać.

WaS: Jest Pan bardzo przywiązany do swoich stron, czy mógłby Pan sobie jednak wyobrazić - jak ostatnio Boris Becker - przeniesienie się za granicę z powodu podatków?

SH (śmieje się): Gdybym nie płacił, państwo miałoby jeszcze większe długi! Na pewno nieprzyjemnie jest widzieć, ile państwo pochłania. Ale nie wyiosę się z takiego powodu. Tu doszedłem do sukcesu i tu pozostanę.

Rozmawiał Michael Witt
"Welt am Sonntag", 2 listopada 2003