Ósmy odcinek "Notatnika" jest o tyle nietypowy, że wiele miejsca poświęcono kwalifikacjom. Nic dziwnego - Polacy spisali się w nich doskonale. Ale o konkursie głównym w Innsbrucku również jest sporo...

Już z powodu samych kwalifikacji wypada zacząć od Polaków. Dlatego pierwszą część punktu pierwszego piszę na grubo przed konkursem.

1. Polonica

Kwalifikacje. Czasem lubię zablefować czegoś nie sprawdzając. Ale tym razem blefować nie trzeba. Ani niczego sprawdzać. Nie było w historii skoków przypadku, żeby trzech Polaków znalazło się w pierwszej piątce kwalifikacji, a cały zespół - w dodatku w liczbie sześciu skoczków - awansował do zawodów głównych. Przy czym zauważmy jedną istotną rzecz. Tak naprawdę to nasi zajęli w eliminacjach całe podium, a nie miejsca od trzeciego do piątego. Ideą kwalifikacji jest bowiem, że czołowa dziesiątka nie startuje. W TCS eliminacje odbywają się z udziałem wszystkich skoczków, ale to jest tylko i wyłącznie na potrzeby Turnieju, na zasadach systemu KO.

Kwalifikacje konkursu w Innsbrucku, jako składowej cyklu PŚ, wygrał Stoch przed Kotem i Miętusem. I to jest oczywiste jak dwa razy dwa. Można więc napisać, że polscy skoczkowie dokonali rzeczy unikatowej, i to nie tylko w skali naszego kraju. Nie rozpieszczam nigdy nadmiernie naszych zawodników swoimi opiniami, tym bardziej więc byłem im taką uwagę winien.

Teraz czekam na dzień, kiedy trzech Polaków będzie stało na podium kwalifikacji, a czterech innych będzie ich oklaskiwać z boku. Wszyscy czterej będą mieli na to czas, bo nie będą musieli brać udziału w kwalifikacjach. I wtedy ja, stary kibic, będę już mógł umrzeć :)

Zawsze podkreślam, że wbrew opiniom licznych malkontentów, MAŁYSZOMANIA wydobyła nam spod ziemi sporo naprawdę bardzo dobrych chłopaków. Trochę to wydobywanie trwać musiało. Ale efekty przyjdą. Dysponujemy wielkimi, ogromnymi, nie gorszymi od austriackich czy niemieckich, talentami, którym potrzeba tylko jednego. Mądrej myśli trenerskiej. Jeśli ktoś w tym kraju będzie im to umiał zapewnić, to możemy w krótkim czasie z naśladowców stać się wzorami. Zresztą, czy w czwartek było widać różnicę między nimi a nami? Owszem. Na korzyść Stocha i Kota.

Dobra. W takim razie przejdźmy w końcu do efektów piątkowej rywalizacji.

  1. Kamil

    Wczoraj mieliśmy do czynienia z największym sukcesem Kamila w historii jego występów w jakimkolwiek konkursie TCS. Po raz pierwszy stanął na podium zawodów wchodzących w skład tego cyklu. Choć tych podiów trochę już zaliczył - dokładnie tuzin.

    To już 110-ty punktowany konkurs Polaka, na 170 podejść do Pucharu. Ciekawym jego występu w Bischofshofen. Szło mu tam do tej pory podobnie jak w Innsbrucku, więc...

  2. Maciek

    Chylę czoła. Dwa najlepsze wyniki w karierze w jednych z najtrudniejszych zawodów sezonu. I to po fatalnym występie, po którym można się było z lekka załamać. Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy. Szkoda tego skoku w Oberstdorfie, bo - być może - mielibyśmy na koniec TCS dwóch skoczków w dziesiątce. A tego jeszcze nigdy nie było - w erze PŚ na pewno.

    Finiszując w piątek na dziewiątej pozycji Maciek Kot wyprzedził w punktowej tabeli wszech czasów Stefana Hulę. Ten pierwszy ma zdobytych od wczoraj 234, a drugi 231 pucharowych oczek w karierze. Tym samym Kot jest w tej chwili naszym trzecim najlepszym czynnym w tej mierze skoczkiem. Po Stochu i Żyle, rzecz jasna. Jeszcze jedno. W tym sezonie Kot zdobył więcej punktów, niż w całej dotychczasowej karierze. Przy czym pojęcie „dotychczasowa kariera” jest dosyć mylne. Tak naprawdę punkty zdobywał bowiem jedynie w tym (126) i w poprzednim (108) sezonie.

  3. Krzysiek

    Zamiast móc pisać o jego konsekwencji wynikającej z wykorzystania doskonałego występu w eliminacjach i największym sukcesie w karierze, to muszę się zajmować takimi błahostkami, jak to, że po raz piętnasty punktował w swoim 35-tym konkursie w karierze i że z tych piętnastu punktowań po raz dziesiąty skończył w trzeciej dziesiątce. Ale co zrobić... Nie każdy w wieku 21 lat jest Maciejem Kotem. Do sukcesów trzeba dorosnąć. Również mentalnie.

  4. Dawid

    Zakończyła się - niestety - wyjątkowo rzadka, jak na polskiego skoczka, seria, o której pisałem w poprzednim odcinku. Cóż, wszystko się kiedyś kończy. Miejmy nadzieję że, jak nie w Bischofshofen, to odrodzenie nastąpi najpóźniej w Wiśle. I konkursów, w których pod rząd zdobędzie punkty, będzie jeszcze więcej niż siedem, a punktów zdobytych pod rząd - więcej niż 75. Gdyby tak się stało, nie omieszkam Szanownych PT Czytelników powiadomić.

  5. Stefan

    Wydawało się, że idzie na dobre, ale znów jest bez werwy, bez wiary i bez siły. 85-ty konkurs w karierze spisany, jak większość pozostałych, na straty. O tym, że w polskim rankingu stracił pozycję na rzecz dużo młodszego kolegi - wyżej (jakby kto przegapił). Ale, w przeciwieństwie do Kubackiego, jest nadzieja na lepszy występ w Bischofshofen. Dwa i - szczególnie - trzy lata temu szło mu tam w miarę nieźle. Raz nawet punkty zdobył...

  6. Żyła

    Nierówny jeszcze bardzo, ale - krok po kroczku - coraz lepszy. I pech też go nie opuszcza. Choć w pierwszej serii z kolei chyba nie do końca wykorzystał warunki. To był 35-ty raz, kiedy zdobył w zawodach punkty. Ma ich teraz dość okrągłą ilość. 375. Na baczność to nie stawia, ale - póki co - jest w tym niekwestionowanym wiceliderem obecnej reprezentacji. Tylko nie wiem, czy się długo ostanie. Chyba, że znacznie poprawi formę :) Aha, dwudziesty już raz kończył w trzeciej dziesiątce.


2.

Jeszcze na chwilę wróćmy do czwartku. Stracili turniejowe dziewictwo Norwegowie. W tym sensie, że po raz pierwszy w tym Turnieju któryś z nich nie przeszedł eliminacji. Spotkało to Vegarda Swensena. Były to jednocześnie pierwsze oblane kwalifikacje w jego karierze. Za dużo ich w życiu do tej pory suchą stopą nie przeszedł, bo siedem dopiero, ale zawsze wychodził z nich obronną ręką - do czwartku. Zawsze jednak musi być pierwszy raz, jak powiedział pewien niespełna piętnastoletni kolega syna mojego kumpla dowiedziawszy się, że został ojcem.

3.

Wyjątkowo stabilną formę prezentuje Szohei Toszimoto. Szkoda tylko, ze na poziomie Kazachów i Koreańczyków. „Amplituda drgań” w jego wypadku wynosi 2. Od momentu, jak występuje w tym sezonie w PŚ (a wystąpił wszystkiego trzy razy w TCS), zajmował odpowiednio 65-te, 63-cie i 64-te miejsce. W kwalifikacjach oczywiście. Jak tak dalej pójdzie, to do Wisły i Zakopanego, gdzie obchodziłby setny kontakt z Pucharem, nikt nie zdecyduje się go zabrać. Kto wie, czy trenerzy już go czasem nie wsadzili w pociąg, przepraszam samolot, do Sapporo.

4.

I teraz już tylko o piątku. Od czego zaczniemy? Nie chcem, ale muszem. Schlierenzauer. Po Innsbrucku ma już do Mattiego stratę tylko dwóch oczek. Co by nie mówić, będzie to kwestia bardzo krótkiego czasu. To już jest przesądzone. Tak jak Małysza przez pół kariery blokowano, żeby czasem rekordu Fina nie pobił, tak Austriakowi „nieba się przechyla”, żeby to łaskawie raczył uczynić. Ale nie powiem, tym razem był zdecydowanie najlepszy. Bez dwóch zdań. Choć w drugiej serii Stoch, Bogiem a prawdą, w niczym nie był od niego słabszy. Może trochę gorzej lądował, ale nawet jak często dużo lepiej ląduje, to Austriak i paru innych Germanów i tak mają wyższe noty. Więc co za różnica?

Wracając do Młodziaka. Od piątku jest już nie tylko najlepszym czynnym skoczkiem wszech czasów w historii PŚ (to miano przysługiwało mu zasadniczo od czasu, kiedy Adam zakończył karierę), ale również tym, który przewodzi czynnym skoczkom w klasyfikacji „podiumowców”. Zrównał się w piątek z Morgensternem i obaj mają na koncie po 72 pudła, ale Tyrolczyk zanotował - wiadomo - dużo więcej zwycięstw. Trzeci w tej klasyfikacji Simon Ammann ma w stosunku do austriackiego duetu pięć pudeł w plecy. Następny, Schmitt, dwadzieścia.

O ile w klasyfikacji wszech czasów przed Schlierenzauerem jest już tylko Nykaenen, to w „pudłach” Gregor jest „dopiero” piąty. Przy czym, jeśli stanie na podium w Bischofshofen, to już wtedy dogoni Weissfloga i z tego samego powodu, jak z Morgensternem, znajdzie się przed Niemcem. A potem przed Austriakiem już tylko „święta trójca”: Ahonen, Małysz i Nykaenen.

5.

Austriacy. O nich dzisiaj mniej statystycznie, a bardziej refleksyjnie. Celowo o Młodziaku napisałem wcześniej osobno, bo jego to, co tutaj, w dużej części nie będzie tyczyć.

Źle się dzieje w państwie duńskim - tak bym to określił. Postawa i forma Schlierenzauera nie jest w stanie przesłonić słabiutkich, w porównaniu z niedawną przeszłością, występów pozostałych reprezentantów Austrii. Kofler, jak się okazuje, kiedy mu zdjąć nieregulaminowy strój, szybko traci wenę. Morgenstern zrobił to bez narażania się na moje złośliwe uwagi. Loitzl, po niezłym początku, coraz bardziej dryfuje, a Koch, nawet jak się odrodzi, to i tak nie ucieknie przed faktem, że zalicza najgorszą pierwszą połowę sezonu od dobrych ośmiu lat. Fettner próbuje w tym dziurawym worku coś łatać, ale jego potencjał, podobnie jak potencjał innych, nie wymienionych z nazwiska, Austriaków, wydaje się o wiele za mały, żeby móc wymienić coraz bardziej zużytych dotychczasowych liderów. Czy tak będzie do końca sezonu? Jeśli tak, to zyska na tym cała dyscyplina. Ten austriacki, nie kontrolowany zresztą wystarczająco przez przepisy, monopol był (i chyba nie tylko dla mnie) wyjątkowo mało atrakcyjny.

A z ciekawostek, to Morgi po raz pięćdziesiąty ukończył konkurs w drugiej dziesiątce. Najczęściej kończył wtedy zawody na pozycji numer dwanaście. Aż siedemnaście razy. O dziesięć więcej, niż na jakiejkolwiek innej. Hayboeck już po raz trzeci w sezonie skończył zawody z piętnastą lokatą. Zmęczył tym samym pierwsze dwieście pucharowych punktów, do których od Engelbergu się przymierzał. Miał tym razem łatwiej, bo nie startował w parze z żadnym Polakiem :) W drugiej dziesiątce konkursu znalazł się Austriak po raz piąty. Natomiast Fettner po raz czterdziesty w karierze znalazł się w czołowej dwudziestce zawodów. Obecny sezon jest od piątku, punktowo, drugim najlepszym w jego - jakby nie licząc - kilkunastoletniej karierze. Zdobył od listopada 161 punktów. O jeden więcej, niż w sezonie 2007/08. Zdecydowanie najkorzystniej 27-letni Austriak wypadł dwa lata temu. Wtedy uzbierał aż 460 oczek, co dało mu w generalce wysoką, dwunastą, pozycję.

6.

Niemcy. W Innsbrucku jakby trochę mniej liczni, ale równie znaczni, jak w konkursach u siebie. Freund w swoim siedemdziesiątym konkursie w życiu po raz czwarty zajął czwarte miejsce. Jak już znajdzie się na jakimś miejscu w czołowej dziesiątce zawodów, to uwielbia zajmować je cztery razy - przynajmniej jak dotąd. Po cztery razy kończył bowiem konkursy na pierwszym, trzecim, piątym i dziesiątym miejscu. Oprócz rzeczonego czwartego, rzecz jasna. To był dziesiąty konkurs w karierze dla Andreasa Wellingera. Wszystkie zakończył zdobyciem punktów. Pech chciał, że piątkowy, jubileuszowy, był pierwszym, kiedy nie zmieścił się w czołowej dwudziestce.

7.

Norwegowie. Najlepiej wyszło Bardalowi. W swoim 240-tym kontakcie z Pucharem i 235-tym konkursie ustrzelił podiumowe „oczko”. Jacobsen, oprócz tego, że stracił prowadzenie w Turnieju, zgodnie z moimi przewidywaniami wyprzedził Okabe i Jandę, jeśli chodzi o zdobyte w całej karierze pucharowe punkty. Ze swoimi 4090-ma oczkami jest w tej chwili wśród czynnych skoczków dwunasty. Strata do jedenastego Romoerena to jednak prawie 500 punktów. A dziesiąty Bardal zwiększył w piątek przewagę. Do grubo ponad 700 oczek. Tom Hilde z kolei krąży przez cały TCS wokół swojego piętnastego w karierze podium jak sęp, ale osiągnąć tego nie umie. W piątek, w swoim 135-tym konkursie PŚ, po raz 55-ty załapał się do czołowej dziesiątki zawodów, ale do podium znów brakło. Dwudziesty konkurs w karierze zaliczył Anders Fannemel. Nieudany, po raz piąty skończył go bez punktów.

8.

Słoweńcy. Peter Prevc ma od piątku, z racji zajętej piątej lokaty, w kolekcji zajęte wszystkie możliwe miejsca z pierwszej dziesiątki. Oprócz trzech - tych na podium. Robert Kranjec, dla odmiany, punktował w piątek w PŚ po raz 150-ty. 81 zawodów zakończył bez punktów. Przyszła też kryska na młodego Matyska. Jaka Hvala, w swoim tegorocznym dziesiątym konkursowym występie, po raz pierwszy nie dostał się do finału, przez co wypadł z czołowej dziesiątki klasyfikacji generalnej. Jego miejsce zajął Stoch.

9.

Rosjanie. W swoim 32-gim konkursie w życiu po raz 25-ty nie punktował Anton Kaliniczenko. Niespecjalnie ma się czym chwalić. Podobnie jak KorniłowWasiliew, którzy tak skrewili swoje finałowe skoki, że w Bischofshofen będą tylko walczyć o punkty PŚ. TCS już się dla nich skończył. Definitywnie.

10.

Władimir Zograw(f)ski brał udział w czterdziestym konkursie PŚ. Ukończył go na wyjątkowo dobrym, szesnastym, miejscu. To jego piąty najlepszy wynik w życiu.

11.

Trwa, i ma się chyba nadzwyczaj dobrze, głęboki kryzys Japończyków. Potwierdzają to trzy, dość przypadkowe, punkty Takeucziego. Kasai dalej trwa w swoim stanowczym postanowieniu nieprzekroczenia 9500 pucharowych oczek. Dzisiaj, w swoim 420-tym konkursie głównym też się przed tym obronił.

cdn.

Jak ktoś lubi tematykę sportów zimowych, to zapraszam na oba moje blogi (marcopolo.salon24.plharem48.blog.onet.pl). Myślę, że - przynajmniej od czasu do czasu - warto zajrzeć.