Dzisiejszy odcinek "Z notatnika..." jest wyjątkowy. Redakcyjny kłusujący statystyk rozpoczyna bowiem od podsumowania występów Polaków... Ale oczywiście o reprezentantach innych nacji też jest sporo...
1. Polonica

Tym razem zaczniemy tak, jak powinniśmy zaczynać za każdym razem - od Polaków. Przy czym to, że nie zaczynaliśmy od nich kilka poprzednich razy, nie jest oczywiście moją „zasługą”. To, że tym razem od naszych rozpoczynamy, również nie jest moją zasługą. Po prostu - jedno i drugie jest pochodną jakości występu biało-czerwonych w poszczególnych konkursach. Miejmy nadzieję, że teraz to już zawsze będziemy zaczynać od naszych. I tego sobie i Państwu w nadchodzącym nowym roku życzę. I w paru następnych :) Przyzwoity występ Polaków powoduje, że pomieszam trochę w chronologii i o sobotnich eliminacjach będzie dopiero w punkcie nr dwa. A teraz:
  1. Kamil. Forma jest jeszcze niestabilna. Tym niemniej to zdecydowanie najlepszy występ naszego lidera w historii jego startów w Oberstdorfie. Do tej pory nigdy nie potrafił tu zajść wyżej, niż na 22-gie miejsce. Skocznia mu wybitnie nie leży, więc trzeba być zadowolonym. Umiarkowanie oczywiście. Przy okazji: to była 75-ta obecność skoczka z Zębu w czołowej dwudziestce PŚ.

  2. Stefan. Szacun. Nie byłem zwolennikiem jego przyjazdu na Turniej i muszę napisać mea maxima culpa. Raz ten Kruczek coś porządnego wymyślił. Chociaż kto wie, czy to nie bardziej złośliwość wobec Zniszczoła, niż wiara w Hulę. Wyszło na plus. Co do statystyk: to było 105-te podejście Huli do Pucharu. Po raz 28-my zdobył punkty, przy czym po raz 22-gi kończył w trzeciej dziesiątce.

  3. Klimek. Punktował po raz piąty w życiu i po raz piąty było to miejsce w trzeciej dziesiątce. Czas na progres, Młody.

  4. Dawid. Zawsze trzeba szukać pozytywów. No więc tak: to szósty konkurs pod rząd ,w którym Kubacki zdobywa punkty. I druga rzecz, wiążąca się zresztą z pierwszą... Jeszcze niedawno, konkretnie miesiąc temu, stosunek konkursów punktowanych do niepunktowanych wynosił u niego 0 (słownie zero). Dziś wyraża się to już ułamkiem 1/4. Każdemu życzę takiego progresu w tak krótkim czasie. Aha, rzecz trzecia: to nieważne, że Koch jest bez formy. Mało kto mu tak kiedykolwiek dowalił, jak Kubacki w Oberstdorfie. Pięknie było popatrzeć.

  5. Krzysiek. Chciałoby się coś dobrego napisać, bo występ nie był zły. Ale nic statystycznie dobrego się przez ten występ nie urodziło. No dobra, liczba oblanych kwalifikacji nie jest już większa, niż liczba bezpunktowych konkursów. Wyrównał na 19:19. Zawsze to coś. Mogło być przecież po tych zawodach 18:20.

  6. Maciek. Tu akurat nic nie chciałoby się pisać. To może najłagodniej jak można: trzeci konkurs w Oberstdorfie w karierze i trzeci raz bez punktów.

  7. Żyła. Też najłagodniej jak się da, bo szkoda się denerwować. W siedemdziesiątym konkursie w karierze po raz „okrągły” - piąty - zajął najmniej wdzięczną, 31. lokatę w zawodach głównych. Wszystkie poprzednie cztery razy miały miejsce w wyjątkowo dla niego pechowym pod tym względem sezonie 2010/2011.


PS. Muszę to jednak dopisać, bo jak nie, to mi sumienie spokoju nie da. Za porażki z juniorami ze Szwajcarii naszych seniorów powinno się karać pozbawianiem stypendiów. Przynajmniej na rok. Może wtedy podejście do pracy niektórych bezstresowych pajaców by się zmieniła.

2.

Fatalnie rozpoczęli Turniej Japończycy. Tylko Łataze (ale potem w konkursie też cienko i bez punktów) i Takeuczi dostali się do konkursu. Pozostała czwórka kwalifikacje skrewiła. Wśród nich Daiki Ito. Mały samuraj powrócił do rywalizacji po długiej przerwie i od razu, na zły początek, po raz piętnasty w karierze, oblał kwalifikacje. Trzecie w ostatnich czterech sezonach. A tak w ogóle, to tylko raz w życiu skoczek z Kraju Kwitnącej Wiśni „zaliczył” gorszy wynik. Było to w pamiętnym dla nas sezonie 2006/2007, kiedy to w Sylwestra w Ga-Pa skończył kwalifikacje na 69-tym miejscu. Chyba tylko dlatego, że chciał się chłop na Nowy Rok napić. Może jeszcze dołożę to, że sobotnia przykrość dopadła Daikiego w jego, jakby nie było, „okrągłym” 175-tym podejściu do Pucharu.

3.

Jeszcze gorzej poszło weteranowi Noriakiemu Kasai. W swojej 430-tej próbie z Pucharem liczbę nieudanych kwalifikacji doprowadził do równego tuzina. Podobnie, jak w wypadku Ito, był to jego drugi najgorszy wynik w karierze. Tylko raz, w sezonie 2001/2002, i to na tej samej skoczni, Kasai wyskakał w eliminacjach gorszy wynik. Dokładnie o dwie lokaty. Przy czym u niego nie mam - w przeciwieństwie do Ito - stuprocentowej pewności. Dopuszczam możliwość, że w latach 90-tych, mógł gdzieś uzyskać gorszy wynik. Nie mam po prostu dostępu do wszystkich kwalifikacji z tamtego okresu. „Dziadek” się zaparł i nie chce przekroczyć bariery 9500 pucharowych punktów. Trzeba go, zdaje się, wziąć na przeczekanie. Cały czas brakuje mu do niej siedem oczek.

4.

Trwa czarna passa Finów. Oberstdorfowe kwalifikacje zebrały wśród nich krwawe żniwo. Padło ich w nich trzech na czterech w tym, wydający stabilizować się na jako takim poziomie, Larinto. Dla Niemiego były to najgorsze kwalifikacje w karierze. Pozostała dwójka zanotowała już wcześniej lepsze numery. Po razie, ale zawsze. Przy czym takiego miejsca, jak Niemi w sobotę, to jeszcze nie uzyskali. Trudno się zresztą dziwić. Nie sprawdzałem, ale to chyba rekord Finlandii jest. Może miejsce zajął kiedyś jakiś Fin gorsze, ale żeby w odniesieniu do siedemdziesięcioosobowej stawki, to myślę, że wątpię. Pełni obrazu fińskich skoków dopełnił w konkursie Asikainen, który - gdyby nie błąd w sztuce Kota - zamykałby klasyfikację zawodów.

5.

Na którymś, w każdym razie zgłaszającym pretensje do „fachowego”, portalu wkrochmalili tekst (w formie artykułu!!!), że Morgenstern został ojcem. A cóż to za wiadomość jest? Gdyby jeszcze został matką, to rozumiem. Sensacja na miarę i klasę tuskowych mediów. A tak? Kogo to obchodzi? To są jego prywatne sprawy. Ja bym wolał, żeby taki portal zrobił analizę, z której by wynikało, co jest powodem, że skoczek nagle przestał być zawodnikiem, szerokiej nawet, czołówki. Gdyby wśród przyczyn była wymieniona ta okoliczność, to jeszcze bym taką formę przekazania takiej wiadomości zniósł. Inaczej mogę tylko myśleć, że rośnie nam drugie „Życie na gorąco”, a pada konkurencja dla SN :) I pomyśleć, że człowiek był kiedyś skłonny z nimi współpracować. Brrrr...

Wracając do Morgensterna - znów, zdaje się, mamy do czynienia z „kompleksem Schlierenzauera”. Potężnym. Ale nad tym to niech się już fuhrer Pointner głowi. Ja mam - jeśli chodzi o Morgensterna - ciekawsze rzeczy do przekazania. Na przykład taką, że niedzielny występ był najgorszymi w historii zawodami w jego wykonaniu. Wcześniej tylko raz (w sezonie 2005/2006) nie wszedł tu do finału, ale był trzy lokaty wyżej. Był to jednocześnie jego drugi najsłabszy występ w karierze. Rok temu w pierwszym z zakopiańskich konkursów zajął miejsce 47-me. Traf chciał, że spotkało go to w „okrągłym”, 230-tym podejściu do Pucharu i jednocześnie jego 230-tym konkursie głównym w PŚ. Nie wiem, jak jego trener Kuttin, ale ja myślę, że coś jest ewidentnie nie tak. Morgenstern ma poważny problem. Po Engelbergu byłem przekonany, że go, jak to Austriak, szybko rozwiąże. Ale okazuje się, że „metody austriackie” nie wystarczają. Pierwsze symptomy zmęczenia materiału? Nie można wykluczyć.

6.

No to jak już dowalam tym Austriakom - Michael Hayboeck po raz piętnasty brał udział w konkursie, w którym nie zdobył punktów. Konkursów punktowanych ma na koncie o jeden więcej. Jak znów trafi w Ga-Pa w parze na Murańkę, to będzie miał remis :)

7.

I jeszcze, a co. Martin Koch po raz 65-ty nie zdobył punktów w konkursie. A wszystko „on ci to uczynił”. Dawid Kubacki.

8.

No to żeby nie było, że tak na nich nalatuję. Obecny sezon już w tej chwili jest dla Fettnera trzecim najbardziej udanym w karierze. Jeszcze jeden dobry konkurs i będzie drugim najlepszym. Ale do tego najlepszego to jeszcze dużo brakuje. Dwa lata temu wywalczył łącznie 460 pkt. W tym, na razie, nabił na licznik 140. Niedzielny start to były jego 65-te zawody główne. Po raz piąty w życiu skończył je na siódmej pozycji.

9.

Schlierenzauer też musiał dzisiaj chodzić po konkursie szczęśliwy, jak nie wiem co, i dumny jak paw. Raz, że jego największy rywal w kadrze zupełnie się pogubił, a dwa z powodu swoich „okrągłości”. Po pierwsze - to był jego 140-ty konkurs, w którym zdobył punkty. Po drugie - to było jego siedemdziesiąte podium w karierze. I po trzecie - przekroczył granicę 8500 punktów (8531). Nie dziwię mu się, iż mimo że nie wygrał, to uśmiech miał cały czas jak po przejechaniu brzytwy. Drugie miejsce Schlieriego to 220-ty taki wynik w wydaniu reprezentantów Austrii. Oczywiście nikt nie może się z nimi pod tym względem równać.

10.

Norwegowie znów zadali kłam tezie, że w skokach cokolwiek jest pewne. Jacobsen po prawie trzech latach przerwy znów wygrał zawody. I to znów w Oberstdorfie, tyle że nie na mamucie. Dzięki temu wyprzedził w tabeli wszech czasów swego rodaka Opaasa i ustawił się zaraz za Romoerenem. Pokazał taką formę, że można zakładać, że swój niedzielny wyczyn niedługo powtórzy. Jeśli tak, to wyprzedzi nie tylko Niedźwiedzia, ale również Hoellwartha, Neupera i Bredesena i awansuje do najlepszej trzydziestki w historii. Znalazł się w niej natomiast już teraz, jeśli chodzi o tabelę wszech czasów skoczków najczęściej wchodzących na podium PŚ. Okupuje tam dokładnie 28-me miejsce. Wraz z czterema innymi skoczkami mają w dorobku po 23 podia. Tyle że z racji liczby zwycięstw jest przed Okabe i Kochem, a ustępuje Uladze i Neuperowi. Wygrana Jacobsena była już dziewięćdziesiątym zwycięstwem reprezentantów tego kraju w konkursie PŚ. Do Austriaków, Finów i Niemców wciąż jednak dużo brakuje.

11.

Rune Velta załatwił wczoraj trzy rzeczy za jednym razem. Po raz piąty w życiu znalazł się w czołowej dziesiątce, pokonał granicę pięciuset punktów zdobytych w Pucharze w ogóle (ma ich od wczoraj 520) oraz stu zdobytych w tym sezonie (103). Te wszystkie punkty zdobył w 35-ciu konkursach. W jedenastu innych nie zdobył nic.

12.

Fannemel z kolei ma od wczoraj na koncie tyle samo zdobytych w Pucharze punktów, co Żyła. Tyle że jemu zeszło na to nie siedemdziesiąt, ale osiemnaście konkursów. Fannemel jest, pod względem tych zdobytych punktów, siódmym najlepszym czynnym Norwegiem, Żyła wiceliderem wśród czynnych polskich skoczków. To tak dla lepszego oglądu sytuacji.

13.

Dla Michaela Neumayera niedziela była jednym z lepszych dni w jego karierze. W swoim 150-tym punktowanym występie w konkursie o cztery oczka przekroczył barierę 2500 punktów w karierze. Jeszcze jeden taki numer, jak ten w niedzielę, i będzie okazja do świętowania następnego jubileuszu. Ale o tym wtedy, jak się to stanie. Na razie można jeszcze dopisać, ze Niemiec po raz ósmy był w konkursie ósmy. Częściej, z punktowanych, zajmował tylko miejsca siedemnaste i osiemnaste. Ale do „imienin” im jeszcze trochę brakuje.

14.

No i doszliśmy w końcu także do Schmitta. To jest siedemnasty sezon pod rząd, kiedy Niemiec zdobywa pucharowe punkty. Ma tych sezonów dużo mniej, niż Kasai, ale za to nie ma u niego żadnych przerw. To jego, jeśli chodzi o te zdobycze punktowe, jak dotąd drugi najsłabszy sezon w życiu, ale za to można bez zmrużenia oka napisać, że jest niemal 100% lepszy od poprzedniego. W zeszłym sezonie Martin zdobył zaledwie osiem punktów, w tym - mimo że startował tylko w niedzielę - ma ich już piętnaście. Szkoda, że nie jest Polakiem. Mógłby być narzędziem propagandowym obecnego rządu.

15.

Ósmy start i ósme punkty Andreasa Wellingera. Przy okazji już piąta bytność w czołowej dziesiątce. Przypominam, że ten chłopak jest rok młodszy od Murańki i półtora roku od Zniszczoła! Właśnie przekroczył próg trzystu pucharowych punktów w karierze. Ma ich od wczoraj 316. O 85 więcej niż Hula.

16.

W swoim dziesiątym konkursie i piętnastym podejściu do Pucharu w życiu Danny Queck punktował po raz trzeci i wyrównał życiówkę. Znam paru skoczków, którzy mu zazdroszczą.

17.

Po raz 235-ty punktował wczoraj Simon Ammann. 145-ty raz znalazł się w dziesiątce.

18.

Dimitrij Wasiliew zagościł w czołowej dziesiątce po raz czterdziesty w karierze. Jak się już tam znajdzie, to najczęściej jest trzeci, siódmy i - tak jak w niedzielę - czwarty. Na wszystkich tych pozycjach kończył zawody sześciokrotnie.

19.

Po ponad trzech latach przerwy punkty zdobył Ilja Rosliakow. Poprzednio miało to miejsce w drugim z trzech engelbergowych konkursów sezonu 2009/2010. To był jubileuszowy, 25-ty, punktowany konkurs Rosjanina i jubileuszowa, piąta, bytność w drugiej dziesiątce. Do pierwszej jeszcze nie zawitał.

20.

Dla Petera Prevca niedzielne zawody były sześćdziesiątym konkursem w karierze, jednocześnie pięćdziesiątym punktowanym. Taką skuteczność to ja rozumiem. A nie tak jak niektórzy.

21.

Swojego siedemdziesiątego konkursu głównego nie może do udanych zaliczyć Jurij Tepes. I może lepiej na ten temat dalej nic nie pisać. Tepes ma statystyki zbliżone do Żyły. Skakali w tej samej liczbie konkursów, przy czym Polak raz więcej punktował (33:32). Odpadł też w jednych kwalifikacjach mniej, (on w piętnastu, Słoweniec w szesnastu). Tyle że Tepes zdobył kilkadziesiąt punktów więcej. Powód? Częściej kończy zawody w dziesiątce. Dwa razy częściej dokładnie.

22.

Na szczęście, chyba żeby poprawić samopoczucie Piotra Żyły, skacze też na nartach Juta Łataze. I tenże, z siedemdziesięciu konkursów, w jakich startował, punktował zaledwie w 28-miu. Punktów zdobył o ponad pięćdziesiąt mniej od Polaka (309), a kwalifikacji oblał pod czterdziestkę. Są więc jednak rywale, których statystyki są wątlejsze od naszych.

23.

Lukas Hlava zmęczył w końcu barierę sześciuset punktów. Przymierzał się do niej, jak wilk do jeża. Albo Łataze do trzystu punktów. Ale w końcu padła. Były to jednocześnie pięćdziesiąte zawody, w których reprezentant Czech zdobył punkty.

24.

Dopiero w szóstym tegosezonowym konkursie, w którym brał udział, Roman Koudelka zdobył swoje pierwsze punkty. Dwa punkty. Byłby jeden, ale na szczęście (dla Koudelki, rzecz jasna), zdyskwalifikowali Koflera. W ten sposób Czech ma już w karierze na koncie ponad 2100 pucharowych oczek. O to jedno za Koflera.

25.

Jan Matura, kolega Koudelki, zawziął się natomiast, podejrzewam, żeby nie zdobyć w sezonie żadnego punktu. I, z uporem godnym lepszej sprawy, zadanie swe realizuje. Napisałbym „drugi Żyła”, ale byłoby to jednak zbyt krzywdzące dla Polaka. On starał się nie zdobyć punktów tylko sześć razy, a Czech wyszedł w niedzielę zwycięsko z opresji po raz ósmy. Zobaczymy, jak długo wytrzyma. Choć widać że, podobnie jak Polak, zaczyna się jakby łamać.

Zapraszam, jak zwykle, na swoje blogi (marcopolo.salon24.plharem48.blog.onet.pl). Pozdrawiam czytelników. Prawie wszystkich :)