W Norwegii swój wielki weekend świętowali gospodarze, w Kuusamo - Austriacy, a w Soczi generalnie Germanie ze szczególnym, jak to zwykle w Rosji bywa, uwzględnieniem Niemców. Natomiast z postawy swoich reprezentantów w Helwecji zadowolonych jest niewątpliwie więcej nacji. I w końcu mogliśmy być dumni ze swoich również my. Felieton podsumowujący dotychczasowe zmagania postaram się umieścić u mnie na blogu (jeden, napisany po sobotnim konkursie, już tam zresztą od wczoraj wisi). Natomiast tu, jak zwykle, ze dwie garści statystyk. Zaczynamy.
1.

Wielokrotnie w historii Pucharu Świata Austriacy otrzymywali od sędziów zwycięstwa w prezencie. Nigdy jednak, jak sobie przypominam, nie dotyczyło to Andreasa Koflera. Wszystkie z jego jedenastu poprzednich wygranych były, moim zdaniem, zasłużone. Tym razem Tyrolczyk również oddał dwa wspaniałe skoki. Mimo to był w tym konkursie skoczek od niego może nieznacznie, ale jednak wyraźnie lepszy. Mimo to FIS-owska ferajna orzekła zwycięstwo Koflera. I jak tu później nie traktować tego germanofilskiego bractwa jak bandy złodziei?

Z innej beczki. Bez względu na to, czy Austriak byłby w sobotę wygrał, czy zajął drugie miejsce, to i tak doszłoby do tego, do czego doszło. Andreas Kofler przekroczył w tym dniu granicę 6500 punktów wywalczonych w PŚ. Niedzielna konkursowa rywalizacja była dla niego 225-tą w karierze. Wygrał z tego dwanaście zawodów, a w 34-ch stał na podium. Daje mu to w tej chwili w klasyfikacji wszech czasów miejsce 21-sze. W klasyfikacji „medalistów” już od soboty zamyka czołową dwudziestkę. Wyprzedził Peterkę.

2.

Najlepszy nie tylko w tym sezonie, ale od prawie dwóch pełnych lat, wynik w Pucharze uzyskał w Engelbergu Wolfgang Loitzl. Ostatni raz wyżej niż szósty był dziewiątego stycznia 2011 na mamucie w Harrachowie. Zajął wtedy piąte miejsce. A wyżej, niż w niedzielę, ostatni raz lokował się równe dwa lata temu w... Engelbergu, gdzie w pierwszym z trzech konkursów skończył trzeci. Loitzl, podobnie jak Kofler, przekroczył w sobotę granicę 6500 pucharowych oczek. Tyle że dał się koledze wyprzedzić. Tabela najlepszych czynnych „punkciarzy” trochę niżej, bo w następnym punkcie też na ten temat. W niedzielę z kolei Loitzl dołożył jeszcze jedną „okrągłość”. Po raz setny w życiu znalazł się w czołowej dziesiątce. Przy czym po raz osiemdziesiąty było to miejsce poza podium.

3.

Tydzień temu przekroczenie dziewięciu i pół tysiąca punktów w Pucharze świętował Ammann. Ponieważ byłem pewny, że w Engelbergu barierę tę przekroczy Kasai, przygotowałem z tej okazji poniższą tabelę. I mimo że Japończyk zrobił mi psikusa, jakiego w tym momencie w życiu bym się po nim nie spodziewał, to - choćby ze względu na Loitzla i Koflera - i tak to puszczam w obieg. Tabela najlepszych w tej kategorii czynnych skoczków prezentuje się jak następuje:

Najlepiej punktujący w PŚ czynni zawodnicy
 
zawodnik
kraj
punkty
1
Thomas Morgenstern
Austria
10348
2
Simon Ammann
Szwajcaria
9543
3
Noriaki Kasai
Japonia
9493
4
Gregor Schlierenzauer
Austria
8451
5
Martin Schmitt
Niemcy
8252
6
Andreas Kofler
Austria
6626
7
Wolfgang Loitzl
Austria
6572
8
Kazuyoshi Funaki
Japonia
6334
9
Martin Koch
Austria
5108
10
Anders Bardal
Norwegia
4671


Oczywiście jest to tabela oparta o moje, przez nikogo nie weryfikowane, wyliczenia. Mogą tu więc być jakieś błędy. W końcu, jak to powiedział w ostatnim zdaniu filmu „Pół żartem, pół serio” klient, który chwilę wcześniej odkrył, że przedmiot jego uczuć jest mężczyzną, a nie damą, „nikt nie jest doskonały”. Ale - generalnie - tak to właśnie wygląda.

Dodam może jeszcze, że najprawdopodobniej ta dziesiątka zmieni się przez najbliższe lata tylko wtedy, kiedy któryś z nich zakończy karierę. No chyba, że wróci Romoeren, który ma na liczniku 4581 punktów. No dobra, jak Kamil włączy piąty bieg, to też ma szansę. Ale, na razie, uzbierał „tylko” 2667 oczek i plasuje się, w najlepszym razie, w głębokim tyle drugiej dziesiątki. Ale w sobotę wyprzedził Wasiliewa. Więc jakby co, to już jest oczko wyżej :)

4.

Sobota zajmie też poczesne miejsce w statystykach Gregora Schlierenzauera, choć on sam może nie zdawać sobie z tego sprawy. Nie mówiłem mu bowiem o tym, że stworzyłem sobie nową kategorię statystyczną, którą nazwałem roboczo „triple double” i o której wspomniałem - aczkolwiek pobieżnie - w poprzednim odcinku. Ponieważ Grzegorz lubi być zawsze na pierwszym miejscu, to pewnie się z niej bardzo ucieszy. Nie było go w tej klasyfikacji do tego weekendu w ogóle (nie spełniał warunków), a z chwilą zajęcia w sobotę najniższego stopnia podium od razu wskoczył w niej na fotel lidera. I, jak się wydaje, może w nim siedzieć nawet do emerytury. Oto klasyfikacja wszystkich skoczków, którzy przynajmniej dziesięciokrotnie stali na każdym stopniu podium zawodów o Puchar Świata:

Zawodnicy z min. 10 lokatami na każdym stopniu podium
 
zawodnik
kraj
1.
2.
3.
1
Gregor Schlierenzauer
Austria
43
16
10
2
Adam Małysz
Polska
39
27
26
3
Janne Ahonen
Finlandia
36
44
28
4
Jens Weissflog
Niemcy
33
19
21
5
Martin Schmitt
Niemcy
28
14
10
6
Andreas Felder
Austria
25
15
11
7
Thomas Morgenstern
Austria
22
29
21
8
Simon Ammann
Szwajcaria
20
26
21
9
Andreas Goldberger
Austria
20
25
18
10
Andreas Widhoelzl
Austria
18
17
14
11
Sven Hannawald
Niemcy
18
12
10
12
Matti Hautamaeki
Finlandia
16
10
12
13
Ernst Vettori
Austria
15
18
21
14
Kazuyoshi Funaki
Japonia
15
12
11
15
Noriaki Kasai
Japonia
15
10
19
16
Armin Kogler
Austria
13
12
12
17
Dieter Thoma
Niemcy
12
14
10
18
Andreas Kofler
Austria
12
12
10


Innym kolorem wyróżniłem czterech Pstrowskich, którzy wykonali w tym zakresie 200% normy. Nie wiem, ile wody upłynie w płynącej przez moją wieś Odrze, zanim ktokolwiek do nich dołączy. Nie widzę kandydatów. Może jedynie właśnie Młodziak (tak go ochrzciłem kiedyś na łamach, jak był nastolatkiem i wygrywał konkurs za konkursem, i tak go jeszcze czasem, choć coraz rzadziej, bo coraz mniej da się lubić, nazywam) ze względu na fakt, że ma dopiero niecałe 23 lata. Tylko że on strasznie nie lubi stawać na niższym podium, niż pierwsze. Więc z samej niechęci może tego nie dokonać.

Oprócz trzech aktualnych orłów kadry Pointera reszta to wszystko, siłą rzeczy, wielkie sławy tego sportu, które albo zakończyły już karierę, albo - jak Ammann i Kasai - kontynuują ją, próbując - z coraz większym trudem - śrubować swoje indywidualne rekordy. No i trzecia grupa, złożona ze Schmitta i Funakiego, która kontynuuje karierę nie wiadomo po co.

Proszę zauważyć, że w przywołanej plejadzie brakuje Mattiego Nykaenena. Nazwisko Fina nie może pojawić się w tym gronie, bo ten nie spełnia po temu warunków. Za mało razy był trzeci w konkursie, po prostu. Tylko osiem.

5.

Dla Thomasa Morgensterna sobotnio-niedzielne zawody to był już osiemnasty i dziewiętnasty konkurs na Anielskim Wzgórzu. Tylko raz (słownie raz) austriacki skoczek zajął w nim gorszą pozycję, niż w sobotę. W swoim drugim starcie na tej skoczni, w sezonie 2004/05, osiemnastoletni wówczas Morgi skończył zawody na 22-giej pozycji. Można wnosić, że przez przypadek, bo dzień wcześniej, na przykład, był drugi. W pozostałych szesnastu konkursach NIIGDY nie wypadł z dychy, a przeważnie kończył w czołowej szóstce (w połowie przypadków nawet na podium). Tym razem, nie przez przypadek, ten wybitny zawodnik lądował przedwczoraj w drugiej dziesiątce. A w niedzielę, gdyby nie Miętus, nie zdobyłby w ogóle punktów w konkursie. Nie chciałbym niczego sugerować, ale to może o czymś świadczyć.

Warto pamiętać, że wcześniej tylko raz w karierze Austriak był ostatni w drugiej serii. Ale wtedy go, po prostu, w drugiej serii zdyskwalifikowano. Taka sytuacja, jak dziś, zdarzyła mu się po raz pierwszy. Dzisiejszy konkurs był też sześćdziesiątym, w którym Morgenstern nie dostał się do pierwszej dziesiątki. Z tych, w których startował, rzecz jasna.

6.

Nie może do najbardziej udanych zaliczyć swojego 250-tego konkursu w karierze Martin Koch. Był w nim bowiem dopiero 24-ty. Podobnie jak dla Morgensterna były to dla niego jedne z najgorszych zawodów w Engelbergu w życiu. Gorzej wypadł tu tylko dwa razy. No, trzy. Jeśli liczyć konkurs niedzielny :)

7.

POLONICA

W dotychczasowych odcinkach dotyczących tego sezonu, jeśli pisałem o Polakach, to przeważnie w złym kontekście. Ale nie dlatego, żem nie dość „patriotycznie” nastawiony albo (do czego się zresztą bez bicia przyznaję) że Kruczka nie lubię. Po prostu - nie było powodów, żeby pisać inaczej. Teraz są. I dlatego, czym prędzej, i z nietajonym podnieceniem, choć nieco stonowanym niedzielnym niefartem, przystępuję do czynności owej.
  1. Stoch. Mało kto może się pochwalić tak udanym jubileuszowym konkursem PŚ. W swoich 150-tych zawodach skoczek z Zębu stanął na podium. Po raz trzeci w karierze był to tego podium stopień drugi. Tym samym w klasyfikacji wszech czasów nasz zawodnik wyprzedził Jana Boekloeva i zajmuje w niej 45. pozycję. Gdyby nie krzywdzące decyzje sędziów, Kamil byłby o pięć lokat wyżej. Z kolei wśród najczęściej stojących w historii na podium Polak po sobotnim konkursie wysforował się na miejsce sześćdziesiąte.

    To trzeci pod rząd sezon Polaka, w którym udaje mu się stanąć na podium w konkursie PŚ. Szkoda, że przez błędy Kruczka dochodzi do tego dopiero teraz.

  2. Kubacki. Kilka lat chłopu zeszło na psuciu niemal wszystkiego, co się da. Mimo, że w międzyczasie (szkoda że poza sezonem) pokazał, że potencjał ma ogromny. Ale teraz, jak już zaczął, to idzie jak tsunami. Pięć konkursów z rzędu punkty. W ostatnich trzech DUŻE punkty. W pierwszym konkursie w Szwajcarii zdobył więcej punktów, niż w całej dotychczasowej karierze. Myślałem, że w konkursie niedzielnym dołoży do pieca jeszcze mocniej i zdobędzie więcej punktów, niż w sobotę i wcześniej łącznie. Ale widocznie postanowił to przełożyć na Oberstdorf. Mamy czas. Poczekamy. Tak jak w niego nie wierzyłem wcześniej, to - po tym co zobaczyłem w Szwajcarii - moja wiara w tym zakresie została przywrócona.

  3. Kot chodził ostatnio „śladami Kubackiego”. Kubacki w konkursie w Kuusamo 22-gi, no to Kot w Soczi też. Kubacki w drugim konkursie w Soczi siedemnasty, już Kot w sobotę w Engelbergu to samo, Kubacki dziewiąty na Anielskim Wzgórzu w sobotę, to i Kot w niedzielę po pierwszej serii w ten deseń, nawet ciut lepiej jakby. Ale, jak widać, to chodzenie za Kubackim nie spodobało się niedzielnym panom jurorom. No to dowalili Kotowi. A przy okazji Stochowi i... Tepesowi. Nawet Bardal się nie wybronił. No i nici z tego chodzenia Maćka za Dawidem. Ale może i dobrze. Koty powinny chodzić swoimi drogami.

  4. Miętus. W sobotę najlepszy start w sezonie. I nawet nie o miejsce tu chodzi, choć ono akurat też najlepsze. Miał o co walczyć, bo to było jego jubileuszowe, pięćdziesiąte podejście do Pucharu. Za to w niedzielę najpierw wielkie szczęście w kwalifikacjach (uratował go niezawodny w takich sytuacjach w tym sezonie Kranjec), a potem w samym konkursie, gdzie „życzliwym okiem” spojrzał na jego dążenia Fannemel. W finale jednak już nikt się, po jego słabym skoku, ulitować nie chciał i skończyło się jednak bez punktów. Niemniej jego dwukrotna obecność w serii finałowej to i tak wyjątkowo przyjemna i spora, in plus, niespodzianka. Co nie przeszkadza się jednak zastanowić czy na TCS nie lepiej go kimś zastąpić - na przykład Zniszczołem. Przy czym w świetle jego szwajcarskich wyników nie jest to już, broń Boże, żadne żądanie. Powiedzmy: propozycja do rozważenia.

  5. Murańka. Mój faworyt i ulubieniec, przyznaję bez bicia. Dlatego w jego przypadku mniej statystyk, a więcej refleksji. Cały czas wierzę, że wyrośnie co najmniej na Stocha. Na razie jest, jak jest, choć z miejsca w trzydziestce też trzeba się cieszyć. Skoro cieszymy się z nich w wypadku dużo starszych skoczków, to tym bardziej powinniśmy radować się z jego. Choć on, moim zdaniem, powinien już teraz w każdym konkursie zdobywać dużo więcej punktów, niż zdobywa. W niedzielę miał ogromnego pecha. Miał drugi najgorszy wiatr z całej pięćdziesiątki. Przy wietrze porównywalnym z rywalami jego awans do trzydziestki uważam za przesądzony. A jeśli tak, to nie byłoby tam Miętusa.

    To ma być kącik statystyczny, więc proszę bardzo. To był dziesiąty konkurs Klimka w Pucharze. Ten niedzielny. Szósty bezpunktowy.

  6. Żyła - jego wymieniam w jednym celu. Pokazuje bowiem, ile tak naprawdę wart jest dodatkowy trening z naszym głównym selekcjonerem. Stoch skakałby w Szwajcarii, jak skakał, nawet wtedy, gdyby - zamiast z panem Kruczkiem - pojechał do Ramsau na przykład ze mną, „profesorem” Bartoszewskim albo z czyjąkolwiek teściową. On ma po prostu wielki talent. Podia zawdzięcza właśnie temu i poprawkom w sprzęcie. Żyła tyle talentu nie ma i dlatego nic mu to kruczkowe „czary-mary” nie dało. Bo nie mogło. Podobnie jak Murańka, miał w niedzielę dużego pecha. Trzeci najgorszy z całej stawki wiatr daje mu pewne wytłumaczenie. Choć, przy jego ogólnie znanym bardzo mocnym wybiciu, nie takie jak Murańce. Statystycznie rzecz natomiast biorąc, to Żyła zbliża się w tym sezonie do swoich niespecjalnie chwalebnych „osiągów” przed trzema i czterema laty. Chwalić Boga, aż tak źle jak wtedy jeszcze nie skacze.

8.

Wróćmy na chwilę do potentatów sezonu. Również potencjalnych. Lider Norwegów, Anders Bardal, skakał w sobotę w konkursie głównym po raz 230-ty. I po raz pięćdziesiąty był w dziesiątce, ale nie na podium. Czyli między miejscem czwartym a dziesiątym. W niedzielę pozbawiono go, w charakterystyczny dla „hoferów” sposób, możliwości pozostania jedynym w tym sezonie skoczkiem, który wszystkie zawody kończył w pierwszej dziesiątce. No cóż, nie urodziłeś się Pan, Panie Bardal, Austriakiem. Nie żebym się chwalił, ale przy okazji zwracam uwagę, że to, o czym piszę od kilku dobrych lat, zaczęło docierać do redaktorów różnych polskojęzycznych sportowych stacji. Wczorajsze zawody oglądałem na Eurosporcie i tam już bez ogródek idzie otwarty przekaz o wieloaspektowej pomocy sędziów dla Austriaków. No proszę. Rudzińskiego tam już nie ma, a dalej za człowiekiem powtarzają :) Jednym słowem wyprzedziłem epokę :)

9.

Jurij Tepes nie uznaje kompromisów. W ogóle, a w tym sezonie w szczególności. Albo jest w czołówce, albo ląduje na kompletnym aucie. W Engelbergu w sobotę wyszło na jego. Również w niedzielę, mimo że błąd sędziów po skoku Wellingera pozbawił go - być może - kolejnego miejsca w dziesiątce. Mimo to Słoweniec, po raz piętnasty w karierze, zmieścił się w czołowej dwudziestce zawodów.

10.

Sobotnie zawody to już piętnasty punktowany konkurs Władimira Zograf(w)skiego. Uczcił to drugą w życiu obecnością w dziesiątce. Pierwszy raz miało to miejsce rok temu na mniejszej skoczni w Lillehammer. Był wtedy ósmy.

11.

Teraz trochę mniej o liderach. O outsiderach będzie. Piątek to były pięćdziesiąte kwalifikacje Emmanuela Chedala, które oblał. W niedzielę dołożył zresztą kolejne. Myślę, że dla Francuzów momentem decydującym było rozstanie z Niemelae. Jego strata jest widoczna tak samo, jak niekompetencja Żupana. Słoweniec jest, trenersko, jak Kruczek. Nie ma praktycznie nic do zaproponowania. Czeka na trzęsienie ziemi. Chciałem to zrobić przy okazji kolejnej „okrągłości” Morassiego w tej mierze, ale widzę, że trenerzy przezornie wycofali go z Pucharu. Ponieważ nie wiem na pewno, czy do niego w tym sezonie powróci, tak więc niech będzie to ta okazja. Oto czynni skoczkowie, którzy najwięcej razy odpadli w eliminacjach do konkursów (stan na dziś):

Zawodnicy z nieudanymi kwalifikacjami
 
zawodnik
kraj
 
1
Andrea Morassi
Włochy
53
2
Emmanuel Chedal
Francja
51
3
Nikolay Karpenko
Kazachstan
48
 
Vincent Descombes Sevoie
Francja
48
5
Dimitry Ipatov
Rosja
45


Przy czym, chcąc to znacznie obiektywniej ocenić, trzeba jeszcze wiedzieć, kto ile razy w takich kwalifikacjach uczestniczył. I tu taki Chedal już tak źle nie wypada. Przynajmniej na tle pozostałych wymienionych. I jeszcze paru innych gości. Ale o tym kiedy indziej.

12.

Znacznie skromniejszy pod tym względem dorobek ma Sebastian Colloredo. Ale też się dochrapał „jubileuszu”. Piątkowe kwalifikacje były dla niego 25-tymi, których nie przeszedł. Za to w niedzielę przeszedł, ale punktów nie zdobył. Mimo, że wypadało, bo to okrągłe, 140-te, podejście do Pucharu i 115-ty konkurs w jego karierze.

13.

To był nie tylko czarny piątek czy niedziela dla zasłużonych z lekka lub z braku laku. Dla tych bardziej uznawanych też. Również bowiem aktualny mistrz świata w lotach Robert Kranjec, po raz trzeci z rzędu i trzydziesty w życiu, skrewił w eliminacjach. I poprawił w niedzielę. Bobby ma ewidentnego doła. Obawiam się, że tym razem ten dół to może być mocno niepłytki. Specjalistą od dołów Kranjca, jak od wszystkiego zresztą, jest (nad)redaktor Szaranowicz. Na szczęście dla Słoweńca pan Włodek nie komentuje skoków w ichniej telewizji. Choć po serbsko-chorwacku leci ponoć jak karabin maszynowy. Gdyby bowiem tak zgrać długoletnie wypowiedzi nadredaktora na temat długoletniego bezformia Kranjca i puścić to kiedyś Bobbiemu do poduszki, to pewnie wziąłby i skoczył... Z okna.

Dodam jeszcze, że były to trzydzieste zawalone kwalifikacje Słoweńca. Jeszcze gorzej prezentuje się jego prawie równie doświadczony kolega z drużyny. Jest to zdecydowanie najgorszy początek sezonu w karierze Jerneja Damjana. Na siedem konkursów ani jednego punktu i pięć nieprzebrniętych kwalifikacji. Bardzo wątpię, żeby selekcjoner Słoweńców zdecydował się na zabranie go na TCS.

14.

Gospodarzom wyjątkowo w tym roku tu nie szło. Przykładem niech będzie Grigoli, który w niedzielę nie przeszedł kwalifikacji, już po raz dwudziesty. Jemu, co prawda, z reguły nie idzie, ale obchodzić tego rodzaju „jubileusze” na własnych śmieciach, to nie może być miłe.

Przez osiem bitych sezonów, bez względu na to, ile było tu w danym sezonie konkursów, Ammann zawsze zdobywał punkty. Nigdy mniej jak sześć, z reguły kończył w dziesiątce, aż sześciokrotnie stał na pudle, z czego trzy razy wygrał. Oznacza to nic innego, jak to, że sobotni i niedzielny konkurs to były jego dwa najgorsze występy w Engelbergu od dwudziestu zawodów.

15.

Nie może zaliczyć szwajcarskich konkursów do udanych również Andreas Stjernen. W ani jednym nie udało mu się zdobyć punktów. Tym samym wśród trzydziestu zawodów, w których dotąd startował, liczba tych, które kończył bez jakichkolwiek zdobyczy, wzrosła do dziesięciu.

16.

W swoim setnym konkursie Taku Takeuczi po raz 65-ty punktował. W tej liczbie jest wszystkie siedem zawodów bieżącego sezonu.

17.

O Ruskich trochę, bo mało im czasu zwykle poświęcam. Denis Korniłow obchodził w sobotę identyczny, jak Kamil, jubileusz. Skakał w swoim 150-tym konkursie. Wyszło mu to tak, jakby na dwoje babka wróżyła. Po raz 45-ty wylądował w drugiej dziesiątce. Wczoraj natomiast uświetnił swój setny punktowany konkurs zajęciem najwyższego miejsca w tym sezonie. Po raz pierwszy tej zimy znalazł się wśród najlepszej dziesiątki konkursu. Takie coś spotkało go dopiero po raz dziewiąty w życiu.

Dla Wasiliewa z kolei drugi konkurs w Engelbergu to jego 170-te zawody w karierze. Nie błysnął, ale przynajmniej punkty zdobył. Niby dopiero drugi raz w sezonie, ale to i tak sto procent częściej, niż dwa lata temu przez cały sezon. A tak w ogóle, to po raz 35-ty znalazł się w trzeciej dziesiątce.

No i jeszcze w formie ciekawostki: Rosliakow skakał w niedzielę w swoim sześćdziesiątym konkursie PŚ w życiu. Nic więcej nie da się o tym występie napisać.

18.

Nie tylko Korniłow miał w niedzielę swój setny punktowany konkurs. Również Jacobsen. Tyle że wypadł on w zawodach znacznie mniej okazale od Rosjanina i praktycznie wypada tylko odnotować, że był to - jeśli chodzi o tę setkę konkursów - jego czwarty najgorszy występ. Trzeci najgorszy miał miejsce dzień wcześniej.

19.

W swoim 180-tym punktowanym konkursie stracił cnotę Anders Bardal. Stracił cnotę, to znaczy po raz pierwszy wypadł poza dziesiątkę. Jedno miejsce, ale zawsze. Czy byłoby tak również gdyby nie „genialny” manewr sędziowski z belką? Tego się już nie dowiemy. Ja myślę, że wątpię. Podobnie jak chodzi o wypadnięcie z dychy Stocha, Kota i Tepesa.

20.

Było o Rosjanach, to teraz niech będzie chwilę o Niemcach. Freitag dogonił Chedala pod względem zdobytych w karierze pucharowych punktów. Obaj mają po 1357 oczek. Niemiec kontaktował się w tej sprawie z Pucharem 51 razy, a Francuz 225 :) Freund w swoim 85-tym konkursie po raz 35-ty znalazł się w czołowej dziesiątce. Andreas Wellinger znów zapędził wszystkich w kozi róg i spowodował wśród różnych „ekspertów/fachowców” jeszcze większy wytrzeszcz oczu, niż w Soczi. Pytanie tylko, czy był chowany normalnie, czy po NRD-owsku. Na razie jednak wygląda na to, choć może ciut za wcześnie takie opinie wygłaszać, że od czasów Schlierenzauera światowe skoki takiego talentu nie widziały. Żeby jednak to porządnie zweryfikować, trzeba będzie paru długich sezonów.

21.

No to na koniec parę zdań o Czechach, bo lubię sobie czasem poużywać. Janda dał wyjątkową plamę. Jeszcze nigdy w karierze nie odpadł w jeden weekend dwa razy w kwalifikacjach. I to w swoim trzysetnym podejściu do Pucharu! Niedzielne nieudane eliminacje były już 25-tymi w jego karierze. Hajek odpadł niby raz mniej, ale nie wiadomo, czy przy jego obecnej formie trenerzy pozwolą mu dorównać Jandzie już w Oberstdorfie. Cikl z kolei w swoim 45-tym kontakcie z PŚ po raz piętnasty nie dostał się do konkursu. A Matura w swoim dwusetnym podejściu do Pucharu po raz 144-ty podszedł jak wilk do jeża. W 38 przypadkach nie przebrnął eliminacji, w 106-ciu nie wszedł do finału.

PS. Zapraszam do czytania moich sportowych blogów marcopolo.salon24.pl oraz harem48.blog.onet.pl.

Pozdrawiam wszystkich, którzy to czytają.

HareM