Kolejne konkursy Pucharu Świata za nami. Kolejne starty, kolejne punkty, kolejni zwycięzcy. Czas na trzeci odcinek cyklu "Z notatnika kłusownika". Tym razem bohaterami są m.in. Martin Schmitt i Klemens Murańka.
No i doczekaliśmy dnia, kiedy skokowy Puchar Świata dotarł daleko za naszą wschodnią granicę. Od razu przypomniały mi się słowa Stuhra z „Seksmisji”, który już trzydzieści lat temu przewidywał, że na wschodzie też musi być jakaś cywilizacja. No i widać chłop jednak rację miał. A teraz konkrety.

1.

Andreas Kofler dołączył w sobotę do osobliwego i niezwykle szacownego grona. Do tych mianowicie, którzy przynajmniej dziesięć razy stawali na każdym ze stopni podium. Ja to sobie z koszykarska nazywam, dla śmiechu, „triple double”. Takich skoczków było dotąd, licząc już z Koflerem, zaledwie siedemnastu. Bilans Austriaka w tym zakresie, już po wczorajszym zwycięstwie: 11-11-10. Jedynym, który w jakiejś przystępnej perspektywie czasowej może to grono powiększyć, jest Schlierenzauer. Brakuje mu do tego jednego trzeciego miejsca (42+16+9).

Dodam jeszcze, że tę jedenastą wygraną Tyrolczyk odniósł w swoim 185-tym punktowanym konkursie. W sobotę świętował jeszcze jeden jubileusz. Po raz setny kończył zawody w czołowej dziesiątce. Jednym słowem, prawdziwy wygrany weekendu.

2.

Sobotnie zawody to był już 45-ty konkurs, w którym, w swojej krótkiej jak dotąd karierze, uczestniczył Richard Freitag. Jednocześnie czterdziesty, w którym zdobył punkty. Zakończył go, jak to zwykł robić najczęściej, na miejscu szóstym - już po raz piąty. Jakby przy okazji Niemiec poradził sobie z granicą 1200-tu pucharowych oczek. Po konkursie niedzielnym Niemiec ma na liczniku nie tylko pięć szóstych, ale i pięć drugich miejsc oraz punktów ponad 1300. Dokładnie 1313. Nie będę wymieniał w tej chwili tych, którzy przy porównywalnej lub większej ilości startów mają kłopoty z osiągnięciem kilkakrotnie lub kilkunastokrotnie mniejszego wyniku. Przy wcale nie mniejszym, jak by się mogło wydawać, talencie.

3.

Skoro wywołałem naszych do tablicy to Polonica.
  1. Po sobotnim konkursie miało być krótko. I tak:

    Walczyliśmy dzielnie, ale znów nas nie stało. Mimo bohaterskiej postawy naszych skoczków skokowa potęga, jaką jest niewątpliwie Bułgaria, znów jest w Pucharze Narodów przed nami. Cóż, pozostaje nam satysfakcja, że mamy do niej nieduże straty. Podobnie jak do reprezentowanej w punktacji przez dwuboistę i rekonwalescentów (aktualnego i byłego) Finlandię. Straty dużo mniejsze, niż np. nasza przewaga nad kolejnym gigantem - Estonią. I to cieszy.

  2. Po niedzieli trzeba jednak coś dodać. To mianowicie, że KubackiemuKotowi zaczyna służyć nieobecność głównego selekcjonera. Proponowałbym, żeby pan Kruczek wyjechał, tak jak to zrobił teraz, najlepiej na jakieś trzy sezony, ratować formę Pochwały, Bachledy i swoją osobistą, a opiekę nad kadrą zostawił komukolwiek zupełnie innemu. Przykład Kubackiego świadczy, że może to przynieść duże i wymierne korzyści. Jak już tak dodaję, to muszę też, zgodnie z prawdą napisać, że znów jesteśmy przed Bułgarią. Jeśli dobrze liczę, to chyba wyprzedziliśmy również Finów.

  3. Maciej Kot po raz piętnasty zdobył konkursowe punkty, przy czym po raz dziesiąty ukończył zawody w trzeciej dziesiątce. Jednocześnie zakopiańczyk wyprzedził, jeśli chodzi o liczbę wszystkich wywalczonych w karierze punktów PŚ, Krzysztofa Miętusa. Kot ma ich na dziś 126, a Miętus o trzy mniej.

  4. Tymczasem Klimek, który był - z racji choroby - przez kilka miechów odstawiony od „złotodajnego” cyca PZN-u, w pierwszym starcie po przerwie wyskakał, dwa razy zresztą, drugie miejsce w PK. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby ten chłopak nie trenował z kadrą przez, na przykład, półtora roku. Oczywiście Klimek nie może skakać w PŚ, bo - jak twierdzi m.in. Adam Małysz - „mogłoby to mieć bardzo złe skutki”. Rozumiem, że te złe skutki wynikałyby z ponownego zetknięcia się zawodnika z trenerem Kruczkiem i jego „myślą szkoleniową”. Wbrew pozorom Małysz wie, co mówi. Sam przez to przecież stosunkowo niedawno przechodził. Tylko że idąc tym tokiem myślenia każdy, kto chce być przez dłuższy czas w formie, nie tylko Murańka, nigdy nie będzie mógł skakać w PŚ. Bo przecież wiecznie czekałby tam na niego Kruczek i jego słynne na cały świat szkoleniowe metody. To może jednak lepiej zwolnić Kruczka? Czy nie?

    Aha. Klimek ma już osiemnaście i pół roku. Jest o trzy miesiące starszy od Małysza wygrywającego po raz pierwszy w Oslo. To może jednak spróbować go w końcu powozić po tej pierwszej lidze? Szczególnie jak już widzi i wie gdzie ma lądować. Przy okazji, bo jej wcześniej jakoś nie było, gratulacje dla lekarzy PZN-u za dużą skuteczność przeprowadzanych badań kadrowiczów. To jest po prostu REWELKA. Ryzyko tego wożenia Klimka nie jest duże. Kot z Miętusem jeżdżą już ponad pięć lat. Ten pierwszy zaczął jako tako skakać w zeszłym sezonie, a ten drugi - tak na dobre - jako tako skakać to już dość dawno przestał. Takie wyniki, jak oni, to Klimek osiągał nic nie widząc.
Sorry za przydługie Polonica. Miało by krótko, alem się zjeżył. Z lekka, oczywiście.

4.

Jak już zahaczyliśmy o Puchar Kontynentalny - Martin Schmitt skończy już chyba w końcu swoją „never ending” karierę. Jeśli dotrzyma słowa. To była postać naprawdę bardzo dużego formatu. Ale większość młodych kibiców zapamięta go jako trzecioligowego odcinacza kuponów. Pretensje może mieć tylko do siebie. Nie wiedział, kiedy ze sceny zejść. A szkoda.

5.

Żeby nie napinać struny i nie podbijać bębenka w kwestii możliwości pobicia rekordu Nykaenena, to o Schlierenzauerze napiszę tylko tyle, że nie mogąc się pogodzić z tym, że Ammann wyprzedził go w zeszłym tygodniu w podiumowej klasyfikacji wszech czasów, ze zdenerwowania tym faktem wygrał kolejny konkurs. Cóż, jak się tak będzie często denerwował (niedzielna mina po oddanym drugim skoku i dowiedzeniu się, że na ten moment jest ostatni w konkursie - po prostu bezcenna), to ten rekord gotów pobić jeszcze przed Zakopanem. W każdym razie Ammanna wyprzedził (przy równej ilości podiów ma od niego więcej zwycięstw) i znów to on jest, pod tym względem, szósty w historii. Niedzielny konkurs był 140-tym w karierze Austriaka. Jednocześnie piątym najgorszym w całej historii startów. Trzy razy w życiu nie dostał się do finału i raz, w zeszłym sezonie w Kulm, kończył zawody na trzydziestym miejscu (po dyskwalifikacji w drugim skoku zresztą).

6.

Severin Freund nie tylko dobił w sobotę do tuzina podiów, ale jeszcze przekroczył w ten dzień granicę dwóch tysięcy punktów uzbieranych w Pucharze. Przy okazji Niemiec wyprzedził w klasyfikacji wszech czasów Daiki Ito i jest, tuż przed nim, na 55-tej pozycji. Jakby tak jeszcze z raz wygrał, to wyprzedzi, za jednym razem, Bardala, Loitzla i Stocha. Chyba, że ci też coś za chwilę ugrają. Przy czym, jak na razie, za wyjątkiem Norwega, nie są specjalnie chętni. W niedzielę Niemiec znów dobrze skakał i umocnił się na pozycji lidera pucharowej klasyfikacji. Był to już jego 65-ty punktowany konkurs. 33 z nich kończył w pierwszej dziesiątce.

7.

Jak dotąd i jak dla mnie największym bohaterem sezonu jest jednak siedemnastoletni Niemiec Andreas Wellinger. Wczoraj został 234-tym skoczkiem w historii, który dostąpił zaszczytu stania na pucharowym podium. Tak dla porządku przypomnę, że ma na koncie pięć zawodów i pięć razy nie lądował gorzej, niż na siedemnastym miejscu. Trzy razy był w piątce! Wyszło mi, że jeśli w tym tempie będzie zdobywał punkty do końca sezonu, to Schlierenzauer ze swymi 956-ma oczkami z debiutanckiego sezonu 2006/07 będzie się mógł schować. Oczywiście Niemiec najprawdopodobniej takiego rezultatu nie będzie w stanie osiągnąć, ale statystycznie... jest na dobrej drodze. W cieniu Wellingera skacze, jak na razie, Geiger. Ale to też jest, zdaje się, niezłe ziółko. Co ten Schmitt sobie myśli? Jak on chce w tym TCS wystartować? Chyba nie jest tak oderwany od rzeczywistości, żeby wierzyć, że pokona tych młodych?

8.

A tak w ogóle szał pędzla w wykonaniu podopiecznych Schustera. W niedzielę cała siódemka w trzydziestce, w tym pięciu w dysze. W sobotę praktycznie tak samo. Jeśli gorzej, to ciut, ciut. Gdybym nie wiedział, że wśród czytających jest kilku z brakiem poczucia humoru, to bez kozery napisałbym Deutschland, Deutschland uber alles. Nie zrobię tego jednak, bo paru durniów rzuci się na mnie jako na germanofoba, zaś paru innych dostrzeże we mnie, nie daj Panie, germanofila. Wobec czego nic nie napiszę.

9.

Sebastian Colloredo od soboty może się pochwalić tym, że w sumie wywalczył w PŚ ponad 600 punktów. Do tego po raz trzeci w życiu skończył zawody w dziesiątce. Po sześciu latach przerwy. To się nazywa cierpliwość. Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy :) Oczywiście, jak to u Włochów, żeby jego kibicom nie było za dobrze, Colloredo skrewił w niedzielnych kwalifikacjach i dołączył do Morassiego, który „idzie na rekord”. Wkrótce ogłoszę jaki.

10.

W swojej sześćdziesiątej przygodzie z Pucharem Peter Prevc przekroczył w sobotę barierę ośmiuset zdobytych punktów. Ma ich obecnie 815. Na 57 konkursów punktował w 47-miu. Po raz 25-ty kończył zawody w drugiej dziesiątce. Cały czas czekamy na pierwsze podium Słoweńca. Jak dotąd w zeszłym sezonie dwukrotnie się o nie ocierał, ale w obu przypadkach kończyło się na czwartym miejscu. Drugą sześćdziesiątkę kontaktów z Pucharem rozpoczął Słoweniec najgorzej, jak mógł. Gorszy od niego w eliminacjach był tylko niedościgły mistrz w tej specjalności - Andrea Morassi.

11.

Juta Wataze zmęczył w końcu granicę trzystu punktów. Potrzebował na to 102 podejść do Pucharu, w tym 67-miu konkursów, z których tylko w 26-ciu przypadkach punktował, przy czym piętnasty raz kończył w sobotę w trzeciej dziesiątce. Wymieniłbym paru skoczków, którzy mi go przypominają, ale nie mogę. On ma bowiem tych punktów dużo więcej i byłoby to względem niego nie do końca fair.

Przy okazji prośba do redakcji. Czy możecie sprawdzić, jak wymawiają jego nazwisko Japończycy? Jeśli przez „Ł” to oczywiście, od dzisiaj, zawsze będę pisał Łataze. Dotąd cały czas myślałem, że w Japonii mówią (spelling) - Wataze i tylko dlatego tak to pisałem.

12.

W swoim 97-mym konkursie w karierze Taku Takeuczi osiągnął dziewięćsetny pucharowy punkt. 1000 punktów na sto startów? Nie bardzo. Trzeba bowiem jeszcze pamiętać o 11-tu nieprzebrniętych kwalifikacjach. Ale 1000 punktów na sto zawodów głównych jest jak najbardziej możliwe. Również w kontekście niedzielnego wyniku. Ma po nim do zdobycia 78 punktów w dwóch konkursach. Wystarczy, że będzie dwa razy szósty. Stać go na to.

13.

Nie wiem, jak to dalej będzie wyglądać, i czy te sobotnie punkty to nie był przypadek, ale warto podkreślić, że Ville Larinto po raz pierwszy od 23-ch miesięcy skakał w sobotę w serii finałowej. Czy wróci kiedykolwiek do prezentowanej cztery i dwa lata temu formy - nie wiem. Na razie raczkuje w stylu reprezentantów Polski. Więc mój optymizm co do niego, siłą rzeczy, też jest ograniczony. Chociaż ten niedzielny skok, mimo nie zakwalifikowania się do finału, najgorszy też nie był. Zabrakło niewiele.

14.

Zdecydowanie najlepszy, moim prywatnym zdaniem, norweski skoczek ostatniego pięciolecia, Anders Bardal, po raz dziesiąty zajął w konkursie Pucharu Świata najbardziej pechowe, czwarte miejsce. Norweg zajmował już wszystkie możliwe punktowane miejsca. Najczęściej, po jedenaście razy, były to pozycje dziesiąta i dziewiętnasta. Dziesięciokrotnie, tak jak na pozycji czwartej, kończył też zawody na miejscu 23-cim. Do tego, by dziesiąty raz stanąć na najniższym stopniu podium, zabrakło mu zaledwie 0,1 pkt. Ale Bardal tak ma. Los mu specjalnie nie pomaga.

15.

270-ty raz pucharowe punkty zdobył w niedzielę Wolfgang Loitzl. Zbliża się do kilku innych jubileuszy, ale ciągle nie może ich osiągnąć. Mam nadzieję, że przynajmniej o jednym będzie można już napisać po Engelbergu. A na razie trzeba cierpliwie czekać :(

16.

Od soboty Simon Ammann jest szczęśliwym posiadaczem ponad 9500 punktów. Czy w tym sezonie osiągnie magiczną liczbę 10 000? Nie jestem przekonany, choć szanse na pewno są. Na pięć konkursów zawsze był przynajmniej w drugiej dziesiątce, trzy razy kończył w czołowej dysze, raz nawet trafił na podium. Więc tym bardziej. Ale, jakby to powiedział Małysz, do błysku daleko.

17.

No i kilka akcentów gospodarskich. Dimitrij Wasiliew w sobotę po raz pięćdziesiąty nie dostał się do drugiej rundy konkursu. Żeby nie było tak okrągło, to w niedzielę poprawił w ten sam deseń, rozpoczynając kolejną pięćdziesiątkę. Żeby się tylko nie zagalopował i nie posłuchał jednego mojego znajomego spod budki z piwem. Ten twierdzi, że prawdziwa jazda zaczyna się dopiero po trzeciej pięćdziesiątce.

18.

W swoich trzydziestych zawodach PŚ Anton Kaliniczenko już po raz 23-ci nie zdobył punktów. Jak na razie ma przynajmniej więcej punktowań, niż nieudanych kwalifikacji. Wynik brzmi 7:5.

19.

Niedzielny konkurs to dla Dimitrija Ipatowa 120-ty kontakt z PŚ, a jednocześnie 75-te zawody główne. Po raz 48-my nie zdobył w nich punktów.

20.

No i na koniec Czesi jako całość, bo zasługują. Matura skakał w niedzielę po raz 160-ty w konkursie. Aż w 104-ch przypadkach nie dostał się do drugiej serii. Dla Koudelki, który notuje zdecydowanie najgorszy początek sezonu w życiu, niedzielne zawody były 120-tymi. Po raz 28-my nie zdobył w nich punktów. Z tego we wszystkich pięciu zawodach tego sezonu. Sedlak z kolei miał w sobotę 25-te nieudane kwalifikacje. Na 84. podejścia do Pucharu. No i został nam Janda, który w niedzielę startował w 275-tych zawodach głównych. I może na tym poprzestańmy ze względu na dawny blask Czecha. Blask, z którego nic już nie zostało. Drugi Schmitt.