Georg Spaeth to skoczek, który w sezonie 2003/04 przebojem wdarł się do światowej czołówki i dość niespodziewanie został najlepszym z Niemców. Zanotował kilka bardzo dobrych startów i zajął wówczas dziewiąte miejsce w klasyfikacji generalnej. W minionym sezonie, choć nie udało mu się utrzymać lokaty w pierwszej dziesiątce udowodnił, że tamte starty nie były dziełem przypadku i że pod nieobecność Hannawalda i przy utrzymującej się słabej dyspozycji Schmitta jest obok Uhrmanna najlepszym skoczkiem ze swego kraju.
11. Georg Spaeth (Niemcy) – 559 punktów (5/-2)
Rozpoczął od dobrych, choć nie rewelacyjnych startów w Kuusamo. W pierwszy dzień zajął pozycję jedenastą, a w drugi po ewidentnie zawalonym skoku w serii finałowej – osiemnastą. W Trondheim w pierwszy dzień wydawało się, że Georg może powalczyć nawet o podium (był bowiem czwarty po pierwszej serii). Niestety, drugi skok miał znowu zły i skończyło się na miejscu jedenastym. Zdeprymowało go to do tego stopnia, że na drugi dzień ledwie zmieścił się w trzydziestce (dwudzieste piąte miejsce), w skoku drugim nie osiągając nawet stu metrów. Niemniej trzymał się w najlepszej piętnastce Pucharu Świata.
Prawdziwe przebudzenie nastąpiło w Harrachovie. Po pierwszej serii Georg zajmował niezłą, dziesiątą pozycję skacząc 135 metrów. W drugim skoku poprawił się o sześć metrów notując najlepszy wynik serii i przebojem wdzierając się na najniższy stopień podium. Wysoką formę potwierdził dzień później plasując się na ósmej pozycji. Żeby jednak do beczki miodu dodać nieco dziegciu powiem, że trzeci raz w minionym sezonie zawiódł w skoku drugim. Przed Turniejem 4 Skoczni pokazał się jeszcze z niezłej strony w Engelbergu, gdzie był czternasty i siódmy. Po tej części sezonu Spaeth zajmował "swoje" jedenaste miejsce w PŚ.
Turniej rozpoczął się dla Georga źle. W Oberstdorfie swoją parę, co prawda wygrał ze skoczkiem, który zajął ostatnie miejsce w konkursie (a był nim… Benkovic). Jednak nie pokazał poza tym nic ciekawego i nawet nie zmieścił się w drugiej dziesiątce (był tuż za nią). W Garmisch-Partenkirchen było już o wiele, wiele lepiej. Podobnie jak przed rokiem zajął tu trzecią pozycję (choć mogło być jeszcze piękniej, bowiem po pierwszej serii był drugi), ustępując jedynie Ahonenowi i Morgensternowi, czyli skoczkom, z którymi przegrać nie wstyd. W Innsbrucku nieco spuścił z tonu – bo tak należy nazwać miejsce siedemnaste (i kolejny raz słaby, drugi skok). Ale w Bischofshofen znów było bardzo dobrze - siódme miejsce i dziewiąte w całym turnieju - mimo wszystko gorsze niż przed rokiem. W Pucharze Świata zanotował chwilowy awans na lokatę dziewiątą.
W Willingen w drużynie Niemcy wygrali (choć, z powodu kontuzji Alexandra Herra było to raczej pyrrusowe zwycięstwo), a Georg oddał najlepszy skok dnia. Dostał jednak po tych dobrych startach zadyszki i całkowicie zawalił konkurs indywidualny, kiedy to zajął tylko trzydzieste siódme miejsce. Do Mistrzostw Świata poza jednym wyjątkiem nie skakał już aż tak świetnie. W Kulm, choć jego loty nie przyniosły mu wstydu - nie przyniosły mu też jakiejś wielkiej chwały (czternaste i dwudzieste pierwsze miejsce czwartego skoczka ostatnich MŚ w lotach tak należy zakwalikować). W pierwszy dzień w Titisee miał miejsce właśnie ów wyjątek, o którym już wspomniałem - czyli dobra, szósta pozycja. Natomiast dzień później już drugi raz w tym sezonie Spaeth nie przebrnął przez pierwszą rundę i skończyło się na miejscu trzydziestym szóstym. W Zakopanem trzymał się blisko pierwszej dziesiątki jednak jej nie osiągając - dwa razy był tam trzynasty. W pierwszy dzień - który to raz - psując drugi skok. Do Japonii Niemiec w ogóle nie pojechał (nasi zachodni sąsiedzi wysłali tam tylko przeciętnych Badera i Brudera, którzy radzili sobie całkiem nieźle), a w Pragelato wręcz się skompromitował nie doskoczywszy nawet do setnego metra - co przełożyło się na marną, czterdziestą siódmą pozycję. W Pucharze spadł na miejsce jedenaste, a słaba forma nie rokowała dobrze przed Mistrzostwami Świata.
Jednak w Oberstdorfie Spaeth znowu skakał bardzo dobrze. Zwłaszcza na K90, gdzie do medalu zabrakło mu jedynie 1,5 punktu (był tam piąty, choć osiągnął odpowiednio siódmy i dwunasty wynik serii). W konkursie drużynowym był znów wielki i obok Schmitta, Uhrmanna i najsłabszego w tym gronie Neumayera zdobył srebrny medal. Gorzej nieco szło mu na K120 - tam był tylko dziewiętnasty indywidualnie i piąty w drużynie, ale i tak z Mistrzostw wracał z tarczą, a nie na tarczy.
Po Mistrzostwach dwudziestoczterolatek z Niemiec skakał raczej w kratkę. W Finlandii bardzo dobrze. Czwarte miejsce z drużyną w Lahti, ósme indywidualnie w tym samym miejscu oraz dziesiąte w Kuopio potwierdziły klasę tego skoczka. W Norwegii było nieco gorzej: szesnaste miejsce w Lillehammer jeszcze jakoś wyglądało, ale dwudziesta druga pozycja w Holmenkollen to już niewątpliwa wpadka.
Loty w Planicy stanowiły godne zakończenie całkiem niezłego sezonu młodego Niemca. Zwłaszcza pierwsze zawody, w których bez problemu zajął ósme miejsce dwa razy skacząc powyżej 210 metrów. W finale przy niebotycznych lotach wielu skoczków nie odegrał Spaeth jakiejś głównej roli (do tego doszedł jeszcze słaby, pierwszy skok), ale szesnaste miejsce nie było przecież tragedią.
Ogółem jedenaste miejsce Spaetha to bardzo dobry wynik. Stracił co prawda miano najlepszego w niemieckiej ekipie na rzecz Uhrmanna, ale pokazał że jest skoczkiem klasy światowej, który może jeszcze niejedno osiągnąć. Przyszły olimpijski sezon powinien dać odpowiedź na wiele pytań, co do przyszłości jego kariery. Ja osobiście jestem jednak spokojny o rozwój tego sympatycznego Niemca - skacze on przecież na tyle równo i bez większych chimer, że jego kariera nie powinna się załamać. Czy tak się stanie - zobaczymy.